Grudniowy projekt denko

12:09

Grudniowy projekt denko

Dziś ostatni dzień grudnia, pora więc na ostatnie w tym roku denko.

Tradycyjnie już, dla ułatwienia podzieliłam zdenkowane produkty na trzy kategorie:


1. TWARZ:


Bioderma Hydrabio Mousse (KLIK) - świetna pianka do mycia twarzy. Jest bardzo delikatna, nie podrażnia, nie wysusza, dobrze oczyszcza skórę. Opakowanie o pojemności 150 ml wystarczyło mi na 4 miesiące stosowania dwa razy dziennie. Nowe opakowanie już do mnie jedzie.

Bioderma Sensibio H2O - mój ukochany micel. Po krótkiej przygodzie z L'Oreal Ideal Soft (KLIK), wróciłam do niego z prawdziwą przyjemnością. Już pierwsze użycie uświadomiło mi, jak bardzo mi tego produktu brakowało. Dwie zapasowe buteleczki już na mnie czekają.

Bioderma Sensibio Eye (KLIK) - jedyny jak dotąd krem pod oczy, który naprawdę zmniejsza moje cienie pod oczami. Może nie jest jakiś super odżywczy, ale zapewnia jak dla mnie wystarczające nawilżenie.

Maska algowa z żurawiną Organique (KLIK) - najlepsza z masek algowych Organique (KLIK), które testowałam. Nawilża, koi i rozjaśnia skórę, ma bardzo delikatny owocowy zapach.

Pomadka ochronna Oeparol owoce leśne - początkowo ładny zapach owoców leśnych z czasem zamienił się w jakiś taki dziwny chemiczny smrodek. Bardzo miękka, szybko mi się połamała, co utrudniło dalsze użytkowanie. Jakichś wybitnych właściwości nie zauważyłam, ale też nie wyrządziła żadnych szkód. Ot, takie sobie smarowidło.

Wazelina kosmetyczna do ust Floslek (KLIK) - produkt, do którego bardzo często wracam. Na moich ustach sprawdza się bardzo dobrze, są miękkie, nawilżone i wygładzone. Moja ulubiona wersja poziomkowa ma bardzo ładny owocowy zapach. Wydajna, opakowanie wystarcza mi na kilka miesięcy regularnego stosowania.

Nawilżający fluid Pharmaceris (KLIK) - ulubiony podkład w dość jasnym, pasującym do mojej karnacji kolorze. Jest lekki, nie szkodzi mojej trądzikowej cerze, przypudrowany trzyma się cały dzień. Dodatkowym atutem jest niska cena i powszechna dostępność.

Korektor Maybelline Affinitone (KLIK) - lekki, niemalże niewidoczny, świetnie maskuje cienie pod oczami, zaczerwienienia i drobne niedoskonałości.

Bibułki matujące Inglot (KLIK) - bardzo dobrze matują skórę nie niszcząc makijażu i nie zostawiając pudrowej warstwy, której szczerze nie znoszę.


2. CIAŁO:


Masło shea The Body Shop (KLIK) - genialnie nawilża skórę na wiele godzin, również na łokciach, kolanach, czy piętach. Delikatnie natłuszcza, pozostawiając na ciele przyjemną warstewkę ochronną. Skóra jest po nim miękka i gładka, aż chce się ją głaskać. Jedyne, co nie każdemu może odpowiadać, to zapach, który momentami przywodzi na myśl męskie perfumy.

Krem lifting do rąk Natura Siberica (KLIK) - w zasadzie ten produkt powinien pojawić się w denku z poprzedniego miesiąca, ale gdzieś mi się zawieruszyła tubka. Jest to jeden z najgorszych kremów do rąk jakie w życiu używałam. Nie dość, że miał nieprzyjemny ziołowy zapach (mi kojarzył się z pieprzem), to jeszcze w ogóle nie nawilżał.

Otulający balsam do rąk Pat&Rub (KLIK) - bardzo fajny, lekki krem do rąk, który zapewnia naszym dłoniom odpowiednią dawkę nawilżenia bez pozostawiana tłustej warstwy, praktycznie od razu po aplikacji możemy przystąpić do działania. Opakowanie o pojemności 100 ml zużyłam praktycznie w ciągu miesiąca, ale to dlatego, że w dość sporych ilościach podkradał mi go mąż:) Teraz zamówiłam wersję rozgrzewającą.

Krem do rąk 20% masła shea The Secret Soap Store (KLIK) - kremik idealny na zimę. Jest gęstszy i zdecydowanie bardziej treściwy niż balsam P&R. Bardzo dobrze nawilża dłonie i delikatnie je natłuszcza, więc po aplikacji musimy chwilę odczekać by się wchłonął. Występuje w kilku wersjach zapachowych.

Bruno Banani Pure Woman (KLIK) - jeden z moich ulubionych zapachów. Delikatny, kwiatowo-owocowy, słodki, a jednocześnie świeży. Idealny na wiosnę i lato, ale nie tylko.


3. WŁOSY:


OMIA Laboratiores maska do włosów z olejkiem arganowym (KLIK) - bardzo fajna maseczka o bogatym składzie. Dobrze nawilża i odżywia włosy nie obciążając ich. Opakowanie wystarczyło mi na trzy miesiące regularnego stosowania (przynajmniej raz w tygodniu).

Jedwab Green Pharmacy (KLIK) - mój ulubieniec jeśli chodzi o zabezpieczanie końcówek. Oprócz silikonów zawiera w składzie również pielęgnujące olejki. Wygodna pompka ułatwia aplikację, a przeźroczyste opakowanie pozwala na kontrolę ilości zużytego produktu. Zakupiłam już kolejne opakowanie i z przykrością stwierdzam, że producent musiał już grzebać przy zapachu, który uległ zmianie. Niestety na niekorzyść.

I to na tyle, jeśli chodzi o zużycia tego miesiąca. 
Życzę Wam udanej sylwestrowej zabawy i do zobaczenia już w Nowym Roku:)


Kosmetyczne hity roku 2013

12:16

Kosmetyczne hity roku 2013

Długo się zastanawiałam nad tym, jaką formę takie kosmetyczne podsumowanie 2013 r. miałoby przyjąć i  jakie produkty powinny się w nim znaleźć. Ostatecznie jednak doszłam do wniosku, że tak naprawdę, wśród wielu poznanych w tym roku kosmetyków, które przypadły mi do gustu, i do których z pewnością będę w przyszłości wracać, tylko trzy wywołały prawdziwy efekt WOW, tak wielki, że w zasadzie mogłabym już nie szukać dalej. O to i one:



1. Maska do włosów Organique Anti-Age


Niekwestionowany hit blogosfery w dziedzinie pielęgnacji włosów. Ma bardzo dobry skład, cudowny winogronowy zapach i fenomenalne działanie. Moje włosy jeszcze nigdy nie były tak miękkie, gładkie i zdyscyplinowane, jak po użyciu tej maski. Nadawała im piękny połysk i nawilżała aż po same końce. Pełną recenzję maski możecie znaleźć TUTAJ.


2. Masła do ciała The Body Shop


Swoim działaniem i zapachami budzą zachwyt już od wielu lat. Ja dopiero w tym roku miałam okazję się z nimi bliżej poznać i muszę przyznać, że przepadłam. Ich działanie naprawdę jest tak wspaniałe, jak legenda głosi: mam na ciele bardzo suchą, atopową skórę, a te masełka nawilżają ją nie na kilka, lecz na kilkanaście godzin! Każdy, kto doświadczył uczucia suchej, ściągniętej i swędzącej skóry, potrafi docenić tyle godzin zapewnionego komfortu. Występowanie masełek w różnych wersjach zapachowych jest dodatkowym atutem, który sprawia, że każdy znajdzie tam coś dla siebie, a osoby takie jak ja, którym zapach mazideł do ciała szybko się nudzi, mogą go sobie zmieniać w zależności od nastroju, nie rezygnując przy tym ze sprawdzonego działania. Mam nadzieję, że firma otworzy wreszcie w Polsce sklep internetowy, który zapewniłby nam stały dostęp do tego cuda. Dokładne recenzje trzech przetestowanych dotąd przeze mnie wersji znajdziecie TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ.


3. Ampułki Bioderma Matricium


Wyrób medyczny w postaci jednorazowych ampułek o pojemności 1 ml, zawierających 63 składniki aktywne występujące naturalnie w skórze, zapewniające nawilżenie i regenerację na poziomie skóry właściwej. Dość drogi, ale zdecydowanie wart swojej ceny. Doskonale nawilża, regeneruje, łagodzi podrażnienia. Sprawia, że skóra staje się bardziej napięta, drobne zmarszczki zostają wygładzone. Rozjaśnia i wyrównuje koloryt. Dodatkową zaletą jest fakt, że taki efekt utrzymuje się jeszcze kilka tygodni po zakończeniu 30 dniowej kuracji. Osobny post na temat tego produktu możecie znaleźć TUTAJ.


Tak właśnie prezentuje się pierwsza trójka mojej subiektywnej, kosmetycznej listy przebojów roku 2013. Dajcie znać, jakie produkty na Was wywarły w tym roku największe wrażenie.


Krem do rąk 20% masła shea

11:13

Krem do rąk 20% masła shea

Kiedy jakiś czas temu pytałam o dobry krem do rąk, dwie z Was poleciły mi Krem do rąk 20% masła shea od The Secret Soap Store. Już wcześniej słyszałam o tych kremach wiele dobrego, jednak ze względu na słabą dostępność, nie miałam okazji ich przetestować. Kiedy więc na początku grudnia trafił nam się Dzień Darmowej Dostawy, zrobiłam małe zamówienie w sklepie Pachnąca Wanna i dorzuciłam go do koszyka.



Opis producenta:
Masło Shea , zwane także karite co oznacza „życie”, jest uzyskiwane z nasion drzewa masłowego Magnifolia. Zawiera substancje tłuszczowe, witaminy A, E i F oraz naturalne filtry chroniące przed promieniowaniem UVB. Ma właściwości łagodzące, mocno natłuszczające i wygładzające. Chroni i wzmacnia cement międzykomórkowy oraz płaszcz hydrolipidowy skóry. Stymuluje metabolizm komórkowy i wzmacnia lokalne krążenie kapilarne. Skutecznie chroni przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych i łagodzi podrażnienia skóry. Jest wysoce cenione za swoje zmiękczające skórę właściwości, oraz zdolność leczenia podrażnionej powierzchni skóry.

Krem do rąk, dzięki wysokiej - 20% zawartości masła Shea , jest znakomitym kosmetykiem do pielęgnacji suchej i podrażnionej skóry rąk. Dodatkową jego zaletą kremu jest delikatny zapach passiflory.

Produkt przebadany dermatologicznie, nie testowany na zwierzętach, ekologiczny, nie zawiera organizmów modyfikowanych genetycznie. Produkt wolny od parabenów, olejów mineralnych i pochodnych ropy naftowej.


Skład:
Aqua, Shea Butter, Ceteareth-20, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Glycerin, Avocado Oil, Urea, Parfum, D-panthenol, Acrylamide/Sodium Acrylate Copolymer, Trideceth-6, Tocopheryl Acetate, Ascorbyl Palmitate, Lecithin, Benzoic Acid, Dehydroacetic Acid, Phenoxyethanol, Polyaminopropyl Biguanide, Ethylhexylglycerin, Hexyl Cinnamal, D-Limonene, Benzyl Salicylate, Linalool, Hydroxycitronellal.


Cena:
ok.20 zł/70 ml

Moja opinia:
Krem zamknięty jest w tubce, która z daleka wygląda na metalową, w rzeczywistości jednak wykonana jest z miękkiego plastiku. Tubka owinięta jest kawałkiem szarej tekturki z logo firmy i nazwą kremu. Całość miała chyba wyglądać na bardzo eko, jednak w moim odczuciu jest tandetna i po prostu brzydka.


Pod odkręcaną białą nakrętką znajduje się dodatkowe zabezpieczenie, które daje nam gwarancję, że produkt nie był wcześniej używany.


Sam krem ma bardzo gęstą konsystencję i przyjemny, delikatny zapach (nie mam pojęcia, czy tak właśnie pachnie passiflora, ale naprawdę mi się podoba). Łatwo się rozprowadza, wystarczy niewielka ilość, aby ukoić suche dłonie.



Początkowo krem pozostawia na dłoniach delikatnie tłustą warstewkę typową dla masła shea, która jednak dość szybko się wchłania. Jeśli chodzi o działanie, to jest ono naprawdę bardzo dobre. Produkt bardzo dobrze nawilża i odżywia skórę dłoni, sprawia, że staje się ona miękka i gładka, nawet w miejscach dotkniętych azs. Świetnie zabezpiecza przed działaniem wiatru i niskich temperatur, nawet gdy przejdę się kawałek bez rękawiczek moje dłonie nie robią się od razu spierzchnięte, co wcześniej było nie do pomyślenia. Przy regularnym stosowaniu poprawia również wygląd skórek. Co do wydajności, to nie jestem najlepszą osobą by to oceniać, bo kremy do rąk zużywam w ilościach hurtowych, ale mi taka tubka starczyła na nieco ponad trzy tygodnie regularnego stosowania po kilkanaście razy dziennie.

Generalnie produkt jest naprawdę świetny i z czystym sumieniem mogę go polecić. Dodatkową jego zaletą jest to, że występuje w kilku wersjach zapachowych, więc na pewno każdy znajdzie coś dla siebie, sama z chęcią przetestuję jeszcze wersję waniliową i porzeczkową. Jedyne do czego mam zastrzeżenia to opakowanie. Ja wiem, że nie ono jest najważniejsze, że ładniejsze opakowanie to od razu wyższa cena produktu, ale cóż poradzę, że jestem estetką i lubię ładne przedmioty, które cieszą moje oczy. Nawet jeśli to tylko krem do rąk.


Święta, święta i po świętach...

15:03

Święta, święta i po świętach...

Święta już za nami, pora pomału wracać do normalności. Pozostając jednak jeszcze w nieco leniwym świątecznym klimacie, dziś tylko króciutki post chwalipięcki o tym, co znalazłam w tym roku pod choinką:



1. Sweterek z angory Camaieu - kremowy, dopasowany, z luźnym golfem. Jest niesamowicie milutki, ale ma jedną zasadniczą wadę: strasznie obłazi. Jeśli któraś z Was zna jakiś wypróbowany sposób na okiełznanie kłaczków, piszcie. Na razie nie rozstaję się z rolką do ubrań.



2. Essie Big Spender - pierwszy essiak w mojej skromnej lakierowej kolekcji. Ma tak piękny fioletowo-różowy kolor, że nie mogę przestać na niego patrzeć.

3. Inglot korektor lakieru do paznokci - wygodna forma flamastra ma umożliwić poprawki źle rozprowadzonego lakieru bez konieczności zmywania całego paznokcia. Dla osób, które podobnie jak ja malują sobie paznokcie razem ze skórkami, może być to całkiem przydatny gadżet.

 4. Calvin Klein Obsession Night - do niedawna ulubiony zapach mojej siostry. Początkowo jest dość mocny, intensywny, jednak z czasem łagodnieje, nabiera słodyczy i delikatności. Na długie zimowe wieczory będzie jak znalazł.

I to tyle na dzisiaj. Pochwalcie się co Wy znalazłyście ładnego pod swoją choinką:)

Świąteczne życzenia

16:00

Świąteczne życzenia

 Wesołych Świąt! 


W ten magiczny Wigilijny wieczór, chciałabym z całego serca życzyć Wam i Waszym bliskim wszelkiej pomyślności. Dużo zdrowia, nie tylko tego ogólnie pojętego, ale także zdrowej i pięknej skóry, żeby wszelkie problemy, z którymi borykacie się na co dzień odeszły w niepamięć. Szczęścia, nie tylko tego ogromnego, ale też tego odnajdowanego w najdrobniejszych czynnościach i gestach w każdej chwili Waszego życia. Spełnienia marzeń, zarówno tych małych, jak i tych dużych, ale tylko tak w 99,9%, żebyście nigdy nie przestały marzyć. No i przede wszystkim dużo, dużo miłości, nie tylko na święta.

 Mam nadzieję, że po świętach wrócicie uśmiechnięte, najedzone i zadowolone ze znalezionych pod choinką prezentów.

Jeszcze raz Wesołych Świąt!


Christmas decorations

11:44

Christmas decorations

Do Wigilii został już tylko jeden dzień, pora więc dopiąć wszystko na ostatni guzik. Miniony weekend upłynął mi na porządkach, ostatnich przedświątecznych zakupach, pakowaniu zachomikowanych na dnie szafy prezentów i odkurzaniu świątecznych dekoracji.

W moim rodzinnym domu, choinkę ubierało się dopiero w Wigilię rano, ja jednak robię to zwykle kilka dni wcześniej, po pierwsze po to, by w Wigilię mieć więcej czasu dla siebie, a po drugie, by przez te kilka dni wprowadzała mnie już w świąteczny nastrój. Zwykle kupowaliśmy żywą choinkę w donicy, jednak kiedy dwa lata temu zamieszkali z nami ogoniaści, dla których olejki eteryczne z iglaków mogą być szkodliwe, zdecydowaliśmy się na zakup sztucznego drzewka.



Na ścianie nad stołem biegnie cienka rurka od centralnego ogrzewania, która na co dzień działa mi na nerwy, a w okresie świątecznym służy za miejsce zawieszenia światełek-sopli:





Przygotowałam również świąteczny stroik w wersji dla leniwych: na podstawce z Ikei umieściłam białą świecę bryłową i dookoła niej poukładałam kolorowe bombki. Nie wymaga to ani talentu manualnego, ani dużego nakładu czasu, a efekt jest naprawdę fajny. 


Jeśli nie macie jeszcze stroika na wigilijny stół, to polecam Wam takie proste rozwiązanie. Zamiast podstawki można użyć również talerzyka lub małej miseczki, a kolor bombek dopasować do reszty nakrycia.

Na koniec mały bonus, czyli nasz najstarszy szczur Bazyl, przyłapany na szukaniu prezentów pod choinką:


A jak Wam idą przygotowania do świąt?


Truskawkowe Daiquiri

14:44

Truskawkowe Daiquiri

Zbliżające się święta, to czas, w którym będziemy często wymieniać pocałunki z najbliższymi, łamiąc się opłatkiem i składając sobie świąteczne życzenia. Warto więc zadbać o to, aby nasze usta nie straszyły osadzoną na suchych skórkach szminką i nie przypominały w dotyku tarki. Dziś kilka słów o produkcie, który może nam w tym pomóc:

Bomb Cosmetics
balsam do ust
Truskawkowe Daiquiri


Opis producenta:
Intensywna kuracja do ust o letnim zapachu truskawkowego drinka.
Odżywczy balsam zawiera cenny olejek kokosowy, a także wyciąg z aloesu,
wosk pszczeli, olejek ze słodkich migdałów oraz oliwę z oliwek.
Pozostawia usta nawilżone i jedwabiście gładkie.
 
Skład:
Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Cera Alba (Beeswax), Lanolin Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond ) Oil, Cannabis Sativa Seed Oil, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Tocopherol, Hydrogenated Olive Oil, Aroma (Flavor), Limonene, Benzyl Benzoate.
 
 Zdjęcie można powiększyć klikając na nie.

Cena:
ok. 15 zł/9 ml

Moja opinia:
Balsam zamknięty jest w opakowaniu w formie małego plastikowego słoiczka w kolorze białym z błękitną etykietką w truskawki. Całość wygląda niezwykle uroczo:)
 
 
Sam balsam posiada żółty kolor i delikatnie pachnie truskawkowym napojem, na szczęście wbrew nazwie, bezalkoholowym. Konsystencja produktu jest dosyć gęsta i tłusta, lekko wazelinowata (przypomina wazeliny z Flosleku).


Balsam ładnie nawilża i pielęgnuje nasze usta, sprawiając, że stają się one gładkie i miękkie. Dzięki swojej tłustej konsystencji, stosowany przed wyjściem zapewnia naszym wargom ochronę przed szkodliwym działaniem wiatru i niskich temperatur. Długo utrzymuje się na ustach. Po kilku dniach regularnego stosowania rozprawia się z suchymi skórkami, nawet bez stosowania peelingu.

Balsam do ust od Bomb Cosmetics to całkiem fajny produkt o wyjątkowo przyjaznym składzie, który mogę polecić wszystkim miłośniczkom naturalnej pielęgnacji. Warto tylko zaznaczyć, że choć firma oferuje nam również inne warianty zapachowe tego produktu, to jednak dość mocno różnią się one od siebie składem, dlatego decydując się na zakup wybranego wariantu sprawdźcie najpierw, co się w nim znajduje. Moja opinia dotyczy tylko i wyłącznie wersji truskawkowej, innych nie miałam przyjemności testować, ale jeśli któraś z Was miała taką okazję, to podzielcie się swoimi wrażeniami w komentarzach.


Bałwanek od The Body Shop

17:44

Bałwanek od The Body Shop

Od 6 listopada do 5 grudnia firma The Body Shop prowadziła na facebook'u konkurs na świąteczny mem. Wzięłam w nim udział i wygrałam takiego oto uroczego bałwanka:



 Sympatyczna czerwona puszeczka skrywała w sobie duże masło do ciała (200 ml) i mały peeling (50 ml).


Recenzję masełka przedstawiałam Wam niedawno (KLIK), natomiast o peelingach TBS słyszałam różne opinie, w większości mało pochlebne. Tym bardziej więc cieszę się, że będę miała okazję wypróbować na sobie jeden z nich, nie wydając przy tym ani złotówki.
 

Muszę się również przyznać, że maila z informacją o wygranej odczytałam dopiero po przeszło tygodniu i szczerze mówiąc, wysyłając swój adres spodziewałam się, że mogę już tej nagrody nie otrzymać. Mimo tak długiego opóźnienia jednak, bałwanek do mnie dotarł, czym firma dodatkowo sobie u mnie zaplusowała:)

Zachęcam Was do udziału w tego typu konkursach.
Jestem żywym dowodem na to, że warto:)



Nudziak idealny

10:54

Nudziak idealny

Lakiery do paznokci w kolorze nude są bardzo uniwersalne, pasują do wszystkiego i na każdą okazję, ale jednocześnie łatwo zrobić sobie nimi krzywdę, wybierając nieodpowiedni dla nas odcień. Jedne są chłodne, inne ciepłe, jedne bardziej żółte, inne z domieszką różu. Znalezienie tego jedynego, który będzie współgrał z naszym kolorem skóry bywa czasem nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza jeśli podobnie jak ja, macie bardzo jasne dłonie z tendencją do zaczerwienień. Wtedy o efekt nieboszczyka naprawdę bardzo łatwo. Po wielu nieudanych próbach, w końcu trafiłam na lakier Inglota nr 874, chłodny beż z niewielką domieszką zgaszonego różu:




 Lakier ma przyjemną kremową konsystencję, łatwo się rozprowadza. Dwie cienkie warstwy wystarczą do uzyskania pełnego krycia. Bez żadnego wspomagania utrzymuje się na paznokciach ok. 4-5 dni, przy czym ścieranie końcówek obserwuję u siebie po 2 dniach, ale tylko na prawej dłoni. Mniej używana lewa dłoń pozostaje nietknięta. Cena: ok. 21 zł/15 ml.

Ps. Dziękuję Wam za wszystkie słowa wsparcia, naprawdę wiele one dla mnie znaczą. Niestety, żaden dostępny mi program do odzyskiwania plików, nie zdołał przywrócić skasowanych zdjęć. Część z nich udało mi się jednak znaleźć w... internecie. Co prawda jakość jest o wiele gorsza niż była w rzeczywistości, ale to zawsze coś. Przynajmniej mam nauczkę i od dziś zaczynam wszystko archiwizować:) Jeszcze raz dziękuję :* Jesteście kochane <3


20:31

Problemy techniczne

Jak już pewnie zdążyłyście zauważyć, w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności i mojej własnej głupoty, utraciłam wszystkie zdjęcia z bloga. Jedynie te z trzech ostatnich postów miałam jeszcze na dysku i mogłam je wstawić ponownie. Teraz czekam na powrót męża, sama nic nie ruszam, żeby jeszcze gorzej nie zepsuć. Mam nadzieję, że uda mi się odzyskać chociaż część zdjęć, bo jak nie, to chyba załamania nerwowego dostanę.

Przepraszam za te niedogodności i proszę o wyrozumiałość.


Zimowa pielęgnacja ciała

14:52

Zimowa pielęgnacja ciała

Dziś, chciałabym zaprosić Was na recenzję trzeciego przetestowanego przeze mnie masła do ciała marki The Body Shop. Tym razem jest to masełko przeznaczone do skóry bardzo suchej.

SHEA BODY BUTTER




Opis producenta:
Intensywnie nawilżające masło do ciała przeznaczone do skóry suchej i bardzo suchej. Gwarantuje dwudziestoczterogodzinne nawilżenia skóry, wygładzenie i jej zmiękczenie. Wysoka zawartość naturalnych składników, w tym masła shea i masła kakaowego.

Skład:
Zdjęcie można powiększyć klikając na nie.

Cena:
ok. 69 zł/200 ml

Moja opinia:
W porównaniu z dwoma poprzednio testowanymi przeze mnie masłami TBS, wersja z masłem shea cechuje się gęstszą, nieco bardziej zbitą konsystencją. Na powierzchni masła możemy dostrzec niewielkie, charakterystyczne dla masła shea, grudki.



Produkt łatwo rozprowadza się na skórze i dosyć szybko wchłania, jednak ze względu na delikatne właściwości natłuszczające lepiej stosować go wieczorem. 

Zapach tej serii jest przyjemny, aczkolwiek dość charakterystyczny. Niektórzy określają go jako kremowy, mi osobiście przypomina męskie perfumy. Mimo to, jest jednak dość delikatny i nie utrzymuje się długo na skórze. 

Działanie masełka jest idealne na tą porę roku. Nawilża skórę na wiele godzin, zmiękcza ją i wygładza. Świetnie radzi sobie z suchą skórą na łokciach i kolanach. Łagodzi podrażnienia np. po depilacji. Lekko natłuszcza skórę, co w okresie zimowym jest bardzo ważne. Nie jest to jednak takie natłuszczenie, jak po użyciu oliwki, czy balsamu z masłem shea Organique, a raczej taka delikatna ochronna warstewka, która utrzymuje się na skórze jeszcze następnego dnia rano i jest naprawdę bardzo przyjemna. 

Dzięki swojej treściwej konsystencji, ta wersja masła jest nieco bardziej wydajna niż jej poprzedniczki i wystarczyła mi na równe trzy tygodnie stosowania. Codziennie. Od stóp po szyję.

Jeśli macie w okresie zimowym problemy z suchą i łuszczącą się skórą, to z całego serca polecam Wam ten produkt. Cudownie nawilża i koi naszą skórę, jednocześnie chroniąc ją przed niekorzystnym wpływem zimna i centralnego ogrzewania. Czego chcieć więcej?

Mini zakupy z Biochemii Urody

12:36

Mini zakupy z Biochemii Urody

Kilka miesięcy temu postanowiłam wypróbować na sobie słynny puder bambusowy z Biochemii Urody i muszę przyznać, że nawet się polubiliśmy (recenzję możecie przeczytać TUTAJ). Dlatego, gdy tylko zauważyłam, że zawartość puderniczki dobiega końca, złożyłam zamówienie po raz drugi, decydując się tym razem na nieco ulepszoną wersję pudru.


Puder bambusowy z jedwabiem - dodatek pudru jedwabnego ma za zadanie nieco łagodzić wysuszające działanie pudru bambusowego; nadaje mu właściwości nawilżających, a także zmieniając kąt odbicia światła, łagodzi rysy i zmniejsza widoczność zmarszczek. Ma również dawać nieco bardziej satynowe wykończenie.

Do koszyczka dorzuciłam również słynny już olejek tamanu o właściwościach antybakteryjnych, antywirusowych, przeciwgrzybiczych i regenerujących. Olejek ten znajduje zastosowanie zarówno w nawilżaniu skóry suchej, jak i leczeniu takich schorzeń skórnych jak trądzik, opryszczka, łupież, łuszczyca, czy egzema. Stosowany jest również jako kuracja redukująca blizny i rozstępy. Nadaje się do każdego typu cery, może być stosowany w okolicach oczu. Pełny opis jego właściwości znajdziecie TUTAJ

Znacie któryś z tych produktów?
Jeśli tak, dajcie znać, jak się u Was sprawdza.


Zielona glinka Organique

19:34

Zielona glinka Organique

Produkty marki Organique odkrywam w zasadzie dopiero od niedawna, ale już znalazłam wśród nich ulubieńców, do których z pewnością jeszcze nie raz będę wracać. Po całkiem przyjemnym spotkaniu z ich maskami algowymi, zapragnęłam zapoznać się również oferowanymi przez firmę glinkami. Jako posiadaczka cery tłustej i trądzikowej, na pierwszy rzut wybrałam oczywiście glinkę zieloną.


Opis producenta:
Wydobywana z głębokich pokładów krzemionkowo-aluminiowych, gdzie nie docierają zanieczyszczenia cywilizacyjne. Naturalna, czysta mikrobiologicznie, w żaden sposób nie modyfikowana. Ze względu na jej rzadkie występowanie i wyjątkowe właściwości jest produktem bardzo docenianym i poszukiwanym w kosmetyce oraz lecznictwie. Jej używanie jest bezpieczne dla każdego typu skóry, również dla cery wrażliwej. Zawiera wiele różnych związków mineralnych, makro i mikroelementów w łatwo przyswajalnej formie. Jej barwa spowodowana jest obecnością dwuwartościowych jonów żelaza, które posiadają właściwości antyutleniające i antyrodnikowe. Posiada silne właściwości sorpcyjne: wiąże jony, toksyny, białka, substancje tłuszczowe, a także bakterie. Działa antycellulitowo i przeciwobrzękowo.

Zalecane zastosowanie:
  • kuracje antycellulitowe
  • cera tłusta, mieszana, trądzikowa
  • do kąpieli
  • kuracje oczyszczające

Skład:
Argille verbe ilite, Magnesium, Silicium, Calcium, Zinecum, Mandan, Mineral.

Cena:
ok. 40 zł/ 185 g

Moja opinia:
Glinka zamknięta jest opakowaniu w formie przeźroczystego, plastikowego słoiczka z aluminiową zakrętką z wytłoczonym logo firmy. Całość jest nie tylko bardzo praktyczna, ale też naprawdę cieszy oko.



Wewnątrz opakowania znajdziemy drobny zielony proszek, który zmieszany z wodą, tworzy błotnistą papkę. Nakładamy ją na oczyszczoną skórę twarzy na ok. 15 min. po czym zmywamy wodą. Bardzo ważne jest to, aby podczas trzymania maseczki nie pozwolić glince zaschnąć, dlatego warto mieć pod ręką wodę termalną i spryskiwać nią twarz, gdy tylko poczujemy uczucie ściągnięcia, świadczące o wysychaniu maski. Jeśli tego dopilnujemy, będzie nam znacznie łatwiej zmyć maseczkę z twarzy.



Kiedy przed zakupem czytałam recenzje tej glinki, wiele dziewczyn pisało o początkowym podrażnieniu i zaczerwienieniu skóry, które pojawiało się po zmyciu maski i samoistnie mijało po kilku godzinach. Ponieważ moja skóra jest bardzo wrażliwa, trochę się tego obawiałam, ale na szczęście nic takiego u mnie nie wystąpiło. Podejrzewam, że u tych dziewczyn mogło mieć to związek z dopuszczeniem do zbytniego wyschnięcia glinki na twarzy.

 Jeśli chodzi o działanie, maseczka ładnie oczyszcza skórę (co nie znaczy, że nasze zaskórniki nagle znikną, cudów nie ma), a stosowana regularnie znacznie poprawia jej wygląd. Buzia staje się gładsza, bardziej promienna. Struktura skóry jest bardziej jednolita, pory stają się mniej widoczne. Rzadziej wyskakują nowe niespodzianki, stare nieco szybciej się goją. Nie zauważałam żadnego wpływu na zmniejszenie przetłuszczania cery.

Glinka jest bardzo wydajna, stosowana 1-2 razy w tygodniu wystarczy na długie miesiące.

Jeśli lubicie glinki i maski do samodzielnego przygotowania, mogę Wam ją z czystym sumieniem polecić. Sama z pewnością sięgnę również po inne glinki dostępne w asortymencie tej marki.

A czy Wy już znacie glinki Organique?
Macie wśród nich swoją ulubioną?

Maybelline Color Whisper

20:46

Maybelline Color Whisper

Czyli kolejna pomadka-błyszczyk. Kupiłam ją głównie dla porównania z Rouge Caresse L'Oreala (KLIK), ponieważ spotkałam się z opiniami, że wersja Maybelline jest znacznie lepsza.


Pomadka zamknięta jest w smukłym opakowaniu z zatyczką (?) wykonaną z przeźroczystego plastiku, nawiązującego kolorem do odcienia pomadki. Całość wygląda na mało odporną i podatną na uszkodzenia, ale odpukać jeszcze nic jej się nie stało.

Konsystencja podobna, jak przy innych tego typu produktach: kremowo-żelowa i bardzo lekka. Łatwo rozprowadza się na ustach, nie podkreśla suchych skórek. Nadaje naszym wargom delikatny kolor i subtelny połysk. Trwałość również typowa: ok. 2 godz. bez jedzenia i picia.

Wybrałam dla siebie odcień 220 Lust for Blush, czyli zgaszony róż. Delikatny, bezpieczny, idealny na co dzień.




Nie zauważyłam jakiejś szczególnej różnicy między Color Whisper a Rouge Caresse. No, może jest nieco lepiej napigmentowana, choć to akurat może zależeć po prostu od wybranego przez nas koloru. Gdybym miała wybierać między nimi, miałabym spory dylemat, bo z jednej strony opakowanie pomadki L'Oreala lepiej trafia w mój gust (jest po prostu ładniejsze i bardziej solidne), a z drugiej strony Maybelline oferuje nam identyczny produkt w znacznie niższej cenie. 

Generalnie jestem z tej pomadki zadowolona i z przyjemnością mi się jej używa.
Jeśli miałyście okazję testować zarówno Color Whisper, jak i Rouge Caresse, dajcie znać, która bardziej przypadła Wam do gustu. 
A może tak jak ja, nie dostrzegacie między nimi większej różnicy?


Copyright © 2017 Po tej stronie lustra