Grudniowe nowości kosmetyczne

15:15

Grudniowe nowości kosmetyczne

Moi drodzy, zapraszam Was dziś na ostatni w tym roku wpis z nowościami. Uprzedzam, będzie długi, bo trochę się tego w tym miesiącu nazbierało, także uzbrójcie się w cierpliwość, kawę/herbatę/lampkę wina (co tam kto lubi) i do dzieła :)

Jeszcze w listopadzie poczyniłam swoje pierwsze zakupy w Phenome. Zdecydowałam się na trzy produkty z nowej rozświetlającej serii Brightening, która dzięki ekstraktom z jabłka, miłorzębu i aceroli ma za zadanie rozjaśniać skórę i walczyć z przebarwieniami. Na początek wybrałam dla siebie aksamitny żel do mycia twarzy Calming Blemish Cleanser, intensywny tonik Brilliant Restoring Toner oraz rozświetlającą maseczkę Vitality Shine Mousse Mask.

W grudniu otrzymałam miesiąc spóźniony kupon urodzinowy z 20% rabatem od Organique. Wykorzystałam go na zakup peelingu enzymatycznego z ziołami Enzymatic Peeling & Herbal oraz maski do włosów z linii Argan Shine. Wkrótce potem dokupiłam jeszcze masło do ciała z serii Sensitive.

Jakiś czas temu Ines Beauty zmobilizowała mnie bym w końcu wzięła się za swoją lichą kolekcje pędzli i systematycznie uzupełniała ją o brakujące egzemplarze. Efektem tego był zakup dwóch pędzli Real Techniques: Blush Brush do różu oraz Setting Brush do rozświetlacza.


Powiększyła się również moja kolekcja wosków Yankee Candle, do której dołączyły dwa nowe zapachy: jagodowo-waniliowy Berrylicious oraz porzeczkowy Cassis. Jeszcze ich nie paliłam, ale w opakowaniu oba pachną obłędnie.




Ponieważ w listopadzie wykończyłam już ostatnią buteleczkę żelu antybakteryjnego Bath & Body Works, poprosiłam siostrę o zakup jednej sztuki w jakimś zimowym zapachu. Wybrała dla mnie uroczy Merry Marshmallow Kiss, który łączy w sobie aromat słodkich pianek, złocistej gruszki, zimowego jaśminu, białego bursztynu i bergamotki. Lakier Essie Beyond Cozy dorzuciłam do koszyka z myślą o okresie świątecznym i karnawałowym. Chodził za mną już od dawna i żałuję, że tak długo zwlekałam z zakupem, bo jest naprawdę piękny (swój świąteczny manicure z jego udziałem pokazywałam Wam na facebooku i instagramie). Essie Haute In The Heat trafił do mnie nieco przez przypadek. Mniej więcej w połowie grudnia poprosiłam siostrę o zakup nowej buteleczki GTG. Jak się okazało akurat mieli w Hebe jakąś promocję, że do zakupu dowolnego lakieru lub odżywki drugi lakier dodawali gratis. Z pośród odcieni jakie były do wyboru siostra wybrała dla mnie właśnie ten intensywny róż z tegorocznej letniej kolekcji.


Tusz do rzęs L'Oreal Volume Million Lashes So Coutre So Black obrasta już w internetach legendą. Kiedy więc natknęłam się na niego w Naturze na promocji -40% uznałam, że lepsza okazja do wypróbowania tego cuda już się nie trafi.

Na koniec zostawiłam prawdziwe kosmetyczne perełki, którymi z różnych nadarzających się w grudniu okazji obdarował mnie mąż :)

Na Mikołajki dostałam róż MAC Sweet Sentiment z nowej świątecznej kolekcji Heirloom Mix i od tamtej pory praktycznie się z nim nie rozstaję. Tuż przed świętami poświęciłam mu osobny wpis, który znajdziecie TUTAJ.

Pod choinką znalazłam wielki (150 ml) flakon perfum Chanel Chance Eau Tendre, na które chorowałam od wakacji. Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jeden z najpiękniejszych zapachów jakie w życiu wąchałam: lekki, świeży, niezwykle dziewczęcy, a jednocześnie pociągający i zmysłowy... Ideał.

Z kolei w ramach prezentu na rocznicę ślubu dostałam wymarzone Guerlain Meteorites w odcieniu 02 Clair. Jeszcze ich nie używałam, na razie zachwycam się opakowaniem, zapachem i wyglądem samych kuleczek (czytaj: na zmianę gapię się na nie, albo siedzę z nosem w pudełeczku), wciąż lekko nie dowierzając, że wreszcie są moje ;)

I to już wszystkie kosmetyczne nowości z grudnia. Kilka punktów z chciejlisty zostało skreślonych, co niezmiernie mnie cieszy. Mam nadzieję, że pomalutku uda mi się zrealizować również pozostałe, a już wkrótce pojawi się grudniowe denko, bo przecież równowaga w przyrodzie musi być :)

Pozdrawiam,
Ania
Organique serum naprawczo-łagodzące z kozim mlekiem i liczi

18:15

Organique serum naprawczo-łagodzące z kozim mlekiem i liczi

Witam Was serdecznie po świętach :) Mam nadzieję, że wracacie wypoczęte i uśmiechnięte :) Pomału kończy nam się grudzień, a wraz z nim cały 2014 rok, a to oznacza czas wszelkich podsumowań, nie tylko tych comiesięcznych, ale też tych większych, całorocznych. Zanim jednak do nich przejdziemy zapraszam Was na recenzję serum naprawczo-łagodzącego z kozim mlekiem i liczi marki Organique.

Serum otrzymałam gratis, jako rekompensatę podczas reklamacji wadliwego peelingu enzymatycznego (KLIK). Muszę przyznać, że sama prawdopodobnie w życiu nie zwróciłabym uwagi na ten produkt, więc tym bardziej cieszę się, że los nas ze sobą zetknął.

Serum zamknięte jest w wygodnym opakowaniu z pompką. Ma postać lekkiego żelu o nieco mlecznym zabarwieniu i przyjemnym, delikatnym zapachu charakterystycznym dla całej linii Kozie Mleko i Liczi. Łatwo się rozprowadza i dość szybko wchłania. Pozostawia na skórze delikatnie lepką warstwę, typową dla tego typu żelowych konsystencji, ale nie jest ona szczególnie uciążliwa. Przeznaczone jest do skóry wrażliwej, wymagającej rewitalizacji i odżywienia. Z założenia jest to serum do ciała, ale z powodzeniem stosowałam je również na twarz. Serum wspaniale łagodzi podrażnioną skórę i delikatnie ją chłodzi. Zmniejsza zaczerwienienie, pieczenie i uczucie świądu. Nawilża, regeneruje i przyspiesza gojenie. Nałożone na uszkodzony naskórek może wywoływać szczypanie, ale to uczucie szybko mija, a dla efektów naprawdę warto się chwilkę przemęczyć. Mój pierwszy zachwyt produktem związany był z tym jak szybko pomógł mi doprowadzić do ładu dłonie podczas jednego z nawrotów azs. Znalazł się wtedy w ulubieńcach (KLIK) i tym samym zapewnił sobie stałe miejsce w mojej pielęgnacji. Kolejne miłe zaskoczenie przyszło jesienią, kiedy dopadło mnie przeziębienie. Myślę, że nie muszę nikomu tłumaczyć w jakim stanie jest skóra na nosie i wokół niego przy silnym katarze: zaczerwieniona, podrażniona, obolała i łuszcząca. Serum cudownie ją ukoiło w jedną noc, a po kolejnych dwóch po podrażnieniu nie było już śladu.

Skład: Water, Glycerin, Polyglyceryl-4 Caprate, Caprae Lac Extract, Pearl Extract, Triticum Vulgare (Wheat) Germ Extract, Saccharomyces Cerevisiae Extract, Sodium Hyaluronate, Panthenol, Canola Oil, Litchi Chinesis Friut Extract, Tocopheryl Acetate, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate, Crosspolymer, Xanthan Gum, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Parfum, Limonen, Hexyl Cinnamal, Hydroxyisohexyl-3-Cyclohexane Carboxyaldehyd.

Cena: ok. 38 zł/ 100 ml

Podsumowując, naprawczo-łagodzące serum Organique może nie jest produktem pierwszej potrzeby, ale zdecydowanie warto je mieć w swojej kosmetyczce. W awaryjnych sytuacjach okazuje się bowiem niezastąpione.

Pozdrawiam,
Ania
Wesołych Świąt!

11:06

Wesołych Świąt!



Kochani, z okazji zbliżających się świąt, chciałabym życzyć Wam i Waszym bliskim dużo zdrowia, miłości i uśmiechu, aby ten wspólnie spędzony świąteczny czas był dla Was źródłem prawdziwej radości.

Wesołych Świąt!
Ania
MAC Heirloom Mix Mineralize Blush Sweet Sentiment

12:10

MAC Heirloom Mix Mineralize Blush Sweet Sentiment

To, że mam słabość do róży z pewnością już wiecie. Moja kolekcja wciąż się rozrasta, a że jest to produkt bardzo wydajny, zaopatrzona jestem na najbliższe dziesięciolecie co najmniej. Po zakupie różu MAC Cheeky Bugger (KLIK) z limitowanej kolekcji sygnowanej nazwiskiem Kelly Osbourne, obiecałam sobie, że do końca roku już nawet nie spojrzę na żaden nowy róż. I prawie bym w tym postanowieniu wytrwała, gdyby nie Sroka (KLIK)...

MAC Sweet Sentiment  to wypiekany róż mineralny wchodzący w skład tegorocznej limitowanej edycji świątecznej Heirloom Mix. Standardowe opakowanie zyskało nieco bardziej świąteczny charakter: czarny plastik jest bardziej błyszczący, a zatopione w nim drobinki brokatu przywodzą na myśl skrzące się płatki śniegu.






Sam róż jest drobno zmielony, łatwo nabiera się na pędzel i dobrze rozciera. Jego odcień producent opisuje jako "różany róż". Jest to chłodny, w opakowaniu dość intensywny róż. Po roztarciu na skórze nie daje pełnego krycia, a jedynie półtransparentny kolor z perłowym połyskiem. Mimo to jednak warto nakładać go lekką ręką, bo pigmentację ma naprawdę świetną i łatwo z nim przesadzić. Trzyma się na policzkach cały dzień, nie ściera się i nie blaknie.




Cena różu to ok. 115 zł/ 3,5 g. Gdyby ktoś z Was chciał sobie jeszcze zrobić świąteczny prezent, to na maccosmetics.pl róż nadal jest dostępny :)

Pozdrawiam,
Ania
Zapach świąt

21:07

Zapach świąt

Zimowa kolekcja Yankee Candle Q4 2014 dostępna jest na rynku już od dłuższego czasu i myślę, że większości z Was jest już dobrze znana. Tworzą ją cztery zapachy (KLIK), z pośród których wybrałam dla siebie dwa, aby umilały mi tegoroczne święta. Dziś przychodzę podzielić się z Wami wrażeniami na ich temat.

ANGEL'S WINGS to mój absolutny faworyt i wiem, że to właśnie on będzie towarzyszył mi w te święta. Zapach ten łączy w sobie aromaty waty cukrowej, płatków kwiatów oraz kremowej wanilii. Jest subtelny i delikatny, nie męczy nawet przy długim paleniu, a jednocześnie wypełnia całe pomieszczenie otulającym, słodkim zapachem, w którym człowiek ma ochotę się zanurzyć. Idealny na długie, leniwe wieczory w towarzystwie gorącej herbaty i miękkiego koca.

ICICLES to aromat pokrytych lodem sosnowych gałęzi i cynamonu. Nie ukrywam, że kupiłam go głównie ze względu na wygląd: wyciszający modry kolor i etykieta z uroczym rudzikiem wśród pokrytych szadzią gałązek skradły moje serce od pierwszego wejrzenia. Niestety, na tym zalety wosku się kończą. Dla mnie jego zapach jest po prostu nie do zniesienia. Mocny, duszący, zabija nos dosłownie w kilka minut nawet przy minimalnej ilości wrzuconej do kominka.

Jeśli szukacie zapachu, który pomoże Wam wyczarować w domu magiczną, świąteczną atmosferę serdecznie polecam sięgnięcie po Angel's Wings. Ten zapach przypadnie do gusty każdemu. Icicles polecam tylko w formie dekoracji.

Pozdrawiam,
Ania
Origins Drink Up Intensive Overnight Mask

18:44

Origins Drink Up Intensive Overnight Mask

Marka Origins właśnie stała się kolejną, nad której niedostępnością w Polsce będę ubolewać. Dzięki Alicji z bloga Addicted to Makeup miałam okazję przetestować dwa produkty tej firmy. O pierwszym z nich pisałam Wam TUTAJ, a dziś zapraszam na wpis poświęcony drugiemu.

Drink Up Intensive Overnight Mask to intensywnie nawilżająca maseczka do twarzy, która ma za zadanie głęboko nawilżać i odżywiać skórę, wygładzać ją, dodawać blasku, a także zapobiegać przesuszeniu i powstawaniu oznak starzenia. 

Maska zamknięta jest w opakowaniu w formie miękkiej, plastikowej tubki w przyjemnym, oliwkowo-zielonym kolorze. Ma konsystencję nieco treściwszego kremu z wyraźnie wyczuwalną obecnością olejków w składzie. Łatwo się rozprowadza na skórze i dość szybko wchłania. Stosowanie uprzyjemnia piękny, owocowy zapach. 

Producent zaleca stosować maseczkę dwa razy w tygodniu na noc, nakładając ją grubszą warstwą zamiast kremu. Ja, w obawie przed obciążeniem mojej tłustej skóry, stosuję dosłownie minimalną ilość produktu, zwykle 1-2 razy w tygodniu w zależności od potrzeb.

Działanie maseczki jest wręcz rewelacyjne! Już przy pierwszym zastosowaniu cudownie nawilża nawet silnie odwodnioną skórę, sprawiając że staje się ona niezwykle miękka i miła w dotyku, a co najważniejsze jest to nawilżenie dogłębne i długotrwałe, które nie znika po pierwszym kontakcie z wodą. Maseczka świetnie łagodzi wszelkie podrażnienia i zaczerwienienia, przywracając skórze uczucie komfortu. Efekt działania maseczki utrzymuje się przez kilka kolejnych dni, u mnie zwykle ok. 3-4.

Skład (znaleziony w internecie): Water, Rosa Damascena (Rose) Flower Water, Myrtus Communis (Myrtle) Leaf Water, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange) Flower Water, Anthemis Nobilis (Chamomile) Flower Water, Glycerin, Cetyl Alcohol, Glyceryl Polymethacrylate, Dimethicone, PEG-75, PEG-8, Glycereth-26, Sorbitan Stearate, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange) Flower Oil, Prunus Amygdalus Amara (Bitter Almond) Kernel Oil, Rosa Damascena (Rose) Flower Oil, Cinnamomum Camphora (Shiu/Camphore Leaf) Oil, Citrus Aurantium Dulcis (Sweet Orange) Oil, Prunus Armeniaca (Apricot) Kernel Oil, Osmanthus Fragrans (Osmantus Absolute) Flower Extract, Ribes Nigrum (Blackcurrant) Seed Extract, Linalool, Limonene, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Cladosiphon Okamuranus Extract, Oryza Sativa (Rice) Extract, Avena Sativa (Oat) Kernel Extract, Olea Europaea (Olive) Fruit Extract, Triticum Vulgare (Wheat Bran) Extract, PEG-100 Stearate, Sucrose, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Wax, Panthenol, Pantethine, Cetyl Ethylhexanoate, Mangifera Indica (Mango) Seed Butter, Prunus Armeniaca (Apricot) Kernel Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Butylene Glycol, Cetearyl Alcohol, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Punica Granatum (Pomegranate) Sterols, Tocopheryl Acetate, Oryzanol, Bisabolol, Caprylyl Glycol, Caffeine, Hexylene Glycol, Sodium Hyaluronate, Dextrin, Potassium Carbomer, Disodium EDTA, Sodium Dehydroacetate, Phenoxyethanol

Cena: ok. 149 zł/ 100 ml (do nabycia m.in. na Truskawce).

Podsumowując, Origins Drink Up Intensive Overnight Mask to najlepsza maseczka nawilżająca z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia. Jeśli tylko macie możliwość zakupu, to serdecznie polecam. W sezonie jesienno-zimowym taki produkt sprawdzi się w każdej kosmetyczce, nie tylko sucharków.

Pozdrawiam,
Ania
Turban termalny Hair SPA

15:52

Turban termalny Hair SPA

O wynalazku jakim jest turban termalny po raz pierwszy usłyszałam w jednym z filmików nissiax83 przeszło ponad rok temu i już wtedy wzbudził on we mnie ogromną ciekawość, ale że nie był dostępny w Polsce nie zaprzątałam sobie nim głowy zbyt długo. Jednak kiedy we wrześniu otrzymałam maila od firmy Hair SPA z propozycją przetestowania takiego turbanu, moja ciekawość rozbudziła się na nowo i od razu się zgodziłam. Dziś, po trzech miesiącach stosowania przychodzę do Was podzielić się swoimi wrażeniami.

Turban termalny Hair SPA (KLIK) to produkt, który ma za zadanie wspomagać działanie masek, odżywek i olejków. Został wykonany z miękkiej i przyjemnej w dotyku tkaniny w jasnoniebieskim kolorze. Posiada trzy zamykane na rzep kieszonki, w których umieszczamy żelowe wkłady. Wkłady przed użyciem podgrzewamy, mocząc je przez ok. 10 min w gorącej wodzie. Dzięki wytwarzanemu przez nie ciepłu łuski włosów otwierają się, umożliwiając składnikom aktywnym zawartym w maskach wniknięcie głębiej do wnętrza włosa. Po takim zabiegu włosy są jeszcze lepiej nawilżone i odżywione, gładsze i milsze w dotyku, bardziej błyszczące.
  
Jedyną wadą jaką dostrzegam w tym produkcie jest jego nieco zbyt duży rozmiar, ale to już będzie dla każdego kwestią indywidualną. Dla mnie turban jest odrobinę za szeroki, co wymusza na mnie pozostawanie w pozycji siedzącej, ale nie jest to wada, która dyskredytowałaby go w moich oczach. Pół godzinki siedzenia w ciepełku z książką zdecydowanie mi to wynagradza.

PS. Turban termalny Hair SPA zamówicie bezpośrednio na stronie producenta (KLIK) lub na allegro. Cena to ok. 90 zł.

Pozdrawiam,
Ania
Yonelle Infusion Eye Lift Serum

19:01

Yonelle Infusion Eye Lift Serum

Kremów pod oczy zaczęłam używać dosyć wcześnie, bo jeszcze przed dwudziestym rokiem życia i przez te wszystkie lata w zupełności mi one wystarczały. Teraz, kiedy coraz bardziej zbliżam się już do trzydziestki, zaczęłam odczuwać potrzebę wprowadzenia nieco bardziej intensywnej pielęgnacji. I wtedy trafiło do mnie Liftingujące Serum Infuzyjne pod oczy i na powieki polskiej marki Yonelle (KLIK).

Już na wstępie zachwyciło mnie opakowanie produktu. Serum zamknięte jest w ciężkiej, szklanej buteleczce z aplikatorem w formie pipety. Przychodzi do nas opakowane dodatkowo w kartonik z delikatnym tłoczeniem oraz satynowy woreczek. Całość utrzymana jest w eleganckiej i bardzo kobiecej kolorystyce, będącej połączeniem bieli, czerni, szarości, srebra i pudrowego różu. 




Samo serum ma postać bezbarwnego płynu o lekkiej, pół żelowej konsystencji. Łatwo się aplikuje, szybko wchłania i jest bardzo wydajne. Wystarczy dosłownie kropla, aby pokryć całą górną powiekę i obszar pod oczami. Pierwsze efekty producent obiecuje nam już po 1-2 tygodniach regularnego stosowania rano i wieczorem i faktycznie tak jest. Skóra wokół oczu jest bardzo dobrze nawilżona, rozjaśniona, a jej koloryt wyrównany. Nie mam jeszcze problemów ze zmarszczkami, więc ciężko mi się odnieść do działania serum na tym polu, ale za to zaobserwowałam wyraźną poprawę napięcia skóry, zwłaszcza w okolicy górnej powieki.

Skład: Aqua, Glycerin, Sodium Hyaluronate, Albizia Julibrissin Bark Extract, Methyl Glucoside Phosphate Proline Lysine Copper Complex, Retinol, Darutoside, Acethyl Hexapeptide-3, Palmitoyl Tripeptide-3, Hydroxypropyl Cyclodextrin, Polysorbate 20, Lecithin, D-Glucano-1,5-Lactone.

Cena: ok. 129 zł/ 15 ml

Yonelle Infusion Eye Lift Serum to moje pierwsze serum pod oczy i z pewnością nie ostatnie. Jestem bardzo zadowolona z jego działania i przyznaję, że nabrałam ochoty by wypróbować również inne produkty tej firmy, mając nadzieję, że okażą się równie skuteczne. Jeśli więc macie większe doświadczenie z marką Yonelle i znaleźliście wśród ich produktów swoich ulubieńców, piszcie. Chętnie poczytam :)

Pozdrawiam,
Ania
Puszysty krem do rąk L'Occitane + ponowne losowanie

19:22

Puszysty krem do rąk L'Occitane + ponowne losowanie

Kremy do rąk L'Occitane to chyba najbardziej rozpoznawalne produkty marki i myślę, że nikogo nie zdziwi jeśli powiem, że "chodziły" za mną już od dawna. Długo się zbierałam do ich zakupu, w zasadzie sama nie wiem czemu, ale grunt, że w końcu się udało :) Skusiłam się na dwa kremy i dziś przychodzę opowiedzieć Wam o jednym z nich.

Puszysty krem do rąk 25% masła shea zamknięty jest w uroczej, małej tubce stylizowanej na metalową, jednak w rzeczywistości wykonanej z miękkiego plastiku. Maciupeńka zakrętka nie jest szczytem wygody, ale też nie jest tak tragiczna w obsłudze jak to sobie wyobrażałam. Całość utrzymana jest w niebiesko-biało-srebrnej tonacji i prezentuje się naprawdę estetycznie i elegancko. Sam krem ma przyjemną, puszystą konsystencję, co sprawia, że po wyciśnięciu na dłoń do złudzenia przypomina bitą śmietanę. Zapach dość przeciętny, typowy dla drogeryjnych białych mydeł w kostce. Nie ukrywam, że nieco mnie rozczarował. Po takiej marce oczekiwałabym większych doznań zapachowych.

Mimo całej swojej puszystości, krem jest bardzo treściwy. Łatwo się aplikuje na skórze i dość szybko wchłania, pozostawiając jednak na skórze wyraźnie wyczuwalną, nietłustą i nielepką warstwę ochronną. Bardzo dobrze nawilża dłonie i chroni je przez długie godziny. Świetnie sprawdza się w mało przyjaznych, zimowych warunkach. Dzięki kompaktowym wymiarom zmieści się nie tylko w nawet najmniejszej torebce, ale także w kieszeni kurtki, bluzy, czy swetra.

Cena: ok. 29,90 zł/ 30 ml

Podsumowując, mimo że zapach kremu mnie nie urzekł, bardzo się polubiliśmy. Niestety krem pochodził z serii limitowanej i z tego co widziałam w sklepie internetowym nie jest już dostępny, nie wiem jak w salonach stacjonarnych. Obecnie mam jeszcze na stanie wersję waniliową, mam nadzieję, że będzie się sprawdzała równie dobrze.

PS. Jako, że minął już tydzień od ogłoszenia wyników rozdania, a jedna z dziewczyn, które wylosowały nagrodę pocieszenia (masełko Glazed Apple The Body Shop 50 ml) nie zgłosiła się po wygraną, postanowiłam przeprowadzić nowe losowanie. Tym razem szczęście uśmiechnęło się do:


Gratuluję i czekam na maila z danymi do wysyłki.

Pozdrawiam,
Ania
Wykończeni w listopadzie

21:23

Wykończeni w listopadzie

W kalendarzu już od kilku dni mamy grudzień, a na blogu nie było jeszcze podsumowań listopada. Nic nowego mnie w ubiegłym miesiącu nie zachwyciło, więc ulubieńców nie będzie, ale za to będzie denko, bo trochę dobra nazużywałam :)

Jeśli jesteście ciekawi, zapraszam do lektury. Uprzedzam jednak, że dziś będzie długo.

Neutralny szampon do wrażliwej skóry głowy Natura Siberica - nie doczekał się jeszcze osobnego wpisu, ale wspominałam już kiedyś o nim w ulubieńcach. Bardzo dobry, delikatny produkt. Ładnie pachnie, dobrze się pieni, nie podrażnia, nie plącze, nie wysusza. Druga butla już stoi w łazience.

Płyn micelarny Bandi - wygrałam go jakiś czas temu u Marty z bloga KosmetykoveLove. Była to bodajże jakaś seria limitowana, więc nie wiem, czy jeszcze jest dostępny, ale szczerze mówiąc raczej bym go nie poleciła. Co prawda makijaż zmywa całkiem dobrze, ale ma jedną zasadniczą wadę - strasznie się lepi! Aktualnie testuję słynnego Garniera.

Głęboko oczyszczające mydło do rąk Bath & Body Works (KLIK) - zużyłam z przyjemnością, ale powrotu nie planuję. Dużo bardziej przypadła mi do gustu wersja w piance.

Łagodzący tonik antyoksydacyjny Clochee prezentowałam Wam ostatnio (KLIK), więc nie będę się powtarzać. Był dobry, ale nie na tyle żebym chciała do niego wracać.

Nawilżająca pianka do mycia twarzy Bioderma Hydrabio Mousse już kiedyś pojawiała się na blogu. Bardzo ją lubię, mam w użyciu kolejne już opakowanie.


Różany żel do mycia twarzy John Masters Organics (KLIK) sprawdzał się u mnie fenomenalnie. Skutecznie oczyszczał twarz, a jednocześnie był bardzo delikatny nawet dla podrażnionej skóry. Aktualnie zabieram się za żel do mycia twarzy z nowej jabłkowej linii Phenome, ale do JMO z pewnością będę wracać.

Relaksujący balsam do rąk Pat & Rub miło zaskoczył mnie zapachem. W działaniu nie dostrzegam różnicy między poszczególnymi wersjami balsamów i wszystkie bardzo lubię. Aktualnie mam w użyciu wersję otulającą, a hipoalergiczna i kolejne opakowanie relaksującej już czekają w zapasach.

Krem łagodząco-kojący do skóry nadwrażliwej i alergicznej Bioderma Tolerance Plus+ (KLIK) zaskarbił sobie moją sympatię. Świetnie łagodzi wszelkie podrażnienia i zaczerwienienia, dobrze nawilża, a przy tym jest lekki i nie obciąża mojej tłustej skóry. Kolejne opakowanie w użyciu.

Zmywacz do paznokci Inglot to mój absolutny ulubieniec. Świetnie zmywa nawet ciemne emalie, nie wysusza płytki. Uwaga! Nie każdemu będzie odpowiadać tłusta powłoczka jaką zostawia.

Tusz do rzęs Max Factor Clump Defy Extensions (KLIK) - bardzo przypadł mi do gustu, ale szczerze mówiąc nie widzę różnicy między nim a czarną klasyczną wersją False Lash Effect. A że ta druga lepiej mi odpowiada pod kątem kolorystyki opakowania, więc do Clump Defy raczej nie będę wracać.

Krem do stóp Burt's Bees (KLIK) nie przypadł mi do gustu. Miał dziwną, wazelinowatą konsystencję, długo się wchłaniał i z moimi stopami nie robił dosłownie nic.

Krem pod oczy Bioderma Sensibio Eye - od lat był moim ulubieńcem, bo w widoczny sposób zmniejszał moje cienie pod oczami. Nadal go bardzo lubię, ale najzwyczajniej w świecie mi się już znudził. Potrzebuję odmiany. Aktualnie testuję dyniowy krem pod oczy Organique.

Antybakteryjny żel do rąk CleanHands (KLIK) - przyjemny i niedrogi. Robi co ma robić, nie lepi się, nie wysusza.

Organiczny olej makadamia Zrób Sobie Krem - nie wiem czy to on jest taki sobie, czy moje włosy się zmieniły, ale kiedyś miałam olejek makadamia z innej firmy i byłam nim zachwycona. Tu nie widziałam praktycznie żadnych efektów.

Antybakteryjny żel do rąk Bath & Body Works (KLIK) - nie jestem wobec tych maluszków obiektywna. Pięknie pachną, pięknie wyglądają. Uwielbiam je i już.  Kolejny już mieszka w mojej torebce.

Krem BB Dr G Gowoonsesang Primer Protector (KLIK) - dla mnie za ciemny i zbyt mokry w wykończeniu, ale generalnie bardzo dobry.

Podkład mineralny Lily Lolo China Doll (KLIK) - bardzo przypadł mi do gustu. Odcień dla mnie idealny, ładnie się trzymał, moja skóra go lubiła. Jedynie wydajność i krycie mogłyby być ciut lepsze.

Balsam do ciała z masłem shea Eternal Gold Organique (KLIK) - świetny produkt! Pięknie wygląda, pięknie pachnie, świetnie nawilża. Można chcieć czegoś więcej?

Masło do ciała Glazed Apple The Body Shop ze świątecznej kolekcji. Początkowo nieco zawiodłam się zapachem, który choć przyjemny, to jednak jest mało jabłkowy, ale z czasem bardzo go polubiłam. Działanie jak zawsze w przypadku The Body Shop bez zarzutu. Aktualnie używam innego masełka tej firmy, tym razem o zapachu czekolady.

Calvin Klein Euphoria Blossom - prosty, lekki i przyjemny zapach. Świeży, radosny, dziewczęcy, idealny na ciepłe dni. Mimo, że trwałością nie grzeszy, to jednak bardzo go lubię i z przyjemnością do niego wracam.

Chanel Chance Eau Tendre (próbka) to najpiękniejszy zapach jaki w życiu wąchałam! Jak na wodę toaletową całkiem długo utrzymuje się na skórze.

Katy Perry Killer Queen (próbka) bardzo słodki, pralinkowy zapach, ale też bardzo przyjemny. Fankom słodkości na pewno przypadnie do gustu.

Migdałowy krem do rąk Burt's Bees (KLIK) - zauroczył mnie swoim opakowaniem i świetnym działaniem. Z pewnością kiedyś sięgnę po pełnowymiarowe opakowanie.

I to na tyle, jeśli chodzi o moje listopadowe zużycia. A jak Wam poszło zużywanie w ubiegłym miesiącu?

Pozdrawiam,
Ania
Clochee łagodzący tonik antyoksydacyjny

20:06

Clochee łagodzący tonik antyoksydacyjny

Jakiś czas temu pisałam Wam o moich wrażeniach ze stosowania bogatego masła do ciała Clochee (KLIK), dziś przyszedł czas na rozliczenie drugiego zakupionego przeze mnie produktu tej firmy.

Łagodzący tonik antyoksydacyjny (KLIK) zamknięty jest w buteleczce wykonanej z ciemnoniebieskiego plastiku, do złudzenia przypominającej te, w których na Biochemii Urody sprzedawane są hydrolaty. Minimalistyczna etykieta utrzymana w odcieniach bieli, czerni i szarości sprawia, że całość bardzo ładnie się prezentuje. Opakowanie wyposażone jest w pompkę, która co prawda działa bez zarzutu, ale mimo to nie przypadła mi do gustu. Po prostu. W przypadku toników i płynów micelarnych wolę tradycyjne rozwiązania.

Sam tonik ma żółtobrązowy kolor i choć producent deklaruje, że jest bezzapachowy, to jednak możemy wyczuć w nim subtelny ziołowy zapach, wynikający z zastosowanych składników. Czy tonik naprawdę tonizuje i działa antyoksydacyjnie, ciężko mi stwierdzić. Na pewno przyjemnie odświeża skórę. Nie podrażnia, ale też nie zauważyłam żeby jakoś specjalnie łagodził. W okresie stosowania toniku często miałam problem z zaczerwienieniami i niestety produkt nie radził sobie z nimi w żaden sposób. Głównie z tego powodu nie zdołał pobić mojego faworyta - łagodzącego toniku z Pat&Rub (KLIK).

Skład: Aqua, Aloe Barbadensis Leaf Juice (and) Potassium Sorbate (and) Sodium Benzoate, Glycerin, Camellia Sinensis Leaf Extract (and) Aqua (and) Glycerin (and) Potassium Sorbate (and) Sodium Benzoate, Ginkgo Biloba Leaf Extract (and) Aqua (and) Glycerin (and) Potassium Sorbate (and) Sodium Benzoate, Rosa Damascena Flower Extract (and) Potassium Sorbate (and) Sodium Benzoate (and) Citric Acid, Aqua (and) Hydrolyzed Corn Starch (and) Beta Vulgaris (Beet) Root Extract, Sodium Dehydroacetate.
 
 Cena: ok. 55 zł/ 250 ml

No cóż, muszę przyznać, że pierwsze spotkanie z produktami firmy Clochee mnie nie oczarowało. Owszem, ich produkty są dobre. Ale tylko dobre. To trochę za mało by chciało się do nich wracać, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że są na rynku produkty lepsze.
 
Pozdrawiam,
Ania


Balsam do ust Organique Cherry Candies

20:30

Balsam do ust Organique Cherry Candies

Balsamy do ust Organique budziły moją ciekawość odkąd tylko pojawiły się na rynku. Najpierw jednak nie było nam razem po drodze, potem mieszane opinie czytane w internecie ostudziły mój zapał i kiedy już miałam sobie odpuścić, wygrałam jeden z takich balsamów u kochanego Eska :*

Trafiła mi się wersja, którą wypróbować chciałam najbardziej, czyli Cherry Candies. Balsam zamknięty jest w małej aluminiowej puszeczce. Wyglądem opakowania do złudzenia przypomina mi ulubioną niegdyś poziomkową wazelinkę z Flosleku. Nawet konsystencja jest nieco wazelinowata. W opakowaniu balsam ma ciemnoróżowy kolor, ale na ustach staje się bezbarwny i tylko delikatnie je podkreśla nadając im subtelny połysk. Właściwości pielęgnacyjne produktu są bez zarzutu. Ładnie nawilża i zmiękcza usta, szybko przynosi ulgę i chroni przed wysychaniem. Dużo osób narzeka na słodkawy posmak balsamu. Mi on jakoś specjalnie nie przeszkadza. To co mnie razi w tym produkcie, to jego zapach. Wiem, że balsam nazywa się Wiśniowe Cukierki, ale szczerze mówiąc liczyłam, że będą to cukierki typowo owocowe, takie nieco bardziej kwaśne i soczyste, a tymczasem zapachem balsam przypomina ulepkowate babcine landryny z czasów głębokiego PRL-u. Sztuczne, chemiczne, obrzydliwie słodkie. I w żaden sposób nie da się w nich wyczuć choćby odrobiny wiśni.

Podsumowując, mimo, że zawiodłam się zapachem, sam balsam jako taki okazał się całkiem sympatyczny i cieszę się, że miałam okazję go wypróbować. Podczas jednej z ostatnich wizyt w salonie Organique obadałam sobie pozostałe warianty zapachowe i nie wykluczam w przyszłości sięgnięcia po czekoladę. Jednak póki co, moim numerem jeden jeśli chodzi o pielęgnację ust, pozostaje balsam Nuxe.

Pozdrawiam,
Ania
Max Factor Clump Defy Extensions

19:55

Max Factor Clump Defy Extensions

O mojej miłości do podstawowej czarnej wersji tuszu Max Factor False Lash Effect pisałam już nie raz. Jakiś czas temu postanowiłam wypróbować najnowszą pozycję wśród charakterystycznych pękatych tubeczek (?) - Clump Defy Extensions.

Opis producenta: Nowa maskara Clump Defy Extensions z gamy False Lash Effect pozwala zwiększyć objętość rzęs do 200%, wydłuża je i nie tworzy grudek, pozostawiając rzęsy idealnie rozdzielone. Ten efekt zapewnia połączenie pogrubiającej formuły zawierającej wydłużające włókienka z innowacyjną technologią szczoteczki. Wszystko to, dzięki innowacyjnej budowie szczoteczki Anti Clumps. Jej równomiernie i gęsto rozłożone włoski zatrzymują grudki, jeszcze zanim powstaną. Dzięki temu każde pociągnięcie jest perfekcyjne, a rzęsy idealnie pokryte i wyraziste. Z nową maskarą Clump Defy Extensions grudki należą do przeszłości – rzęsy są pięknie rozdzielone, a ich objętość i długość są nie do przeoczenia.

Cena: ok. 50 zł/ 13 ml

Może zacznę tak: nie widzę żadnych różnic w samym tuszu między klasyczną, czarną wersją False Lash Effect, a najnowszą Clump Defy Extensions. Oba tusze mają głęboki czarny kolor, który nie blaknie w ciągu dnia, nie kruszą się, nie osypują i nie rozmazują. Jedyne co różni te dwa produkty, to kształt szczoteczki. Nadal jest ona duża, silikonowa, ale w nowej wersji nadano jej łukowaty kształt oraz delikatnie wydłużono wypustki. W wyniku tych zmian, nowa maskara delikatnie podkręca rzęsy i jeszcze lepiej je rozczesuje. Podobnie jak w przypadku starej wersji, nie mam mowy o sklejaniu, grudkach i owadzich nóżkach. Efekt wciąż otrzymujemy bardziej dzienny i naturalny, niż sztuczny i teatralny jakby to sugerowała nazwa serii, stąd miłośniczki mocno podkreślonych rzęs mogą poczuć się nieco zawiedzione. Dla mnie poziom wydłużenia i pogrubienia jest wystarczający.

Podsumowując, tusz sprawdził się u mnie bardzo dobrze. Ponieważ jednak nie zauważyłam żadnych istotnych różnic między nim, a wersją podstawową, kiedy następnym razem stanę przed półką Max Factor najprawdopodobniej sięgnę raczej po tą drugą. Z czysto estetycznych względów. Kolorystyka opakowania wersji klasycznej lepiej do mnie przemawia :)

Znacie tusze z tej serii? Macie wśród nich swoich ulubieńców?

Pozdrawiam,
Ania
 
Clarins peeling do twarzy z mikrogranulkami

20:13

Clarins peeling do twarzy z mikrogranulkami

Peeling enzymatyczny Organique (KLIK) pokochałam miłością wielką, a on od czasu wycofania wadliwej serii, wciąż jest niedostępny ku mojej wielkiej rozpaczy. Wiadomo jednak, że czymś się złuszczać trzeba, odkurzyłam więc z zapasów zapomnianą miniaturę (30 ml) peelingu z mikrogranulkami Clarins i dziś przychodzę podzielić się z Wami moimi wrażeniami na temat tego produktu.

Peeling zamknięty jest w prostej, białej tubce z czerwonymi napisami i złotym paseczkiem na zakrętce. Ma postać delikatnego kremu z zanurzonymi w nim mikrogranulkami, które delikatnie, a zarazem skutecznie masują skórę i złuszczają martwy naskórek. Po jego użyciu skóra jest lekko zaróżowiona, miękka i miła w dotyku. Nie ma mowy o żadnym podrażnieniu, czy wysuszeniu, wręcz przeciwnie. Choć peeling nie pozostawia na skórze żadnej wyraźnie wyczuwalnej warstwy, w dotyku sprawia ona wrażenie jakby dopiero co została potraktowana bogatym kremem. Proces złuszczania umila nam delikatny zapach produktu.

Mimo wszystkich wymienionych wyżej zalet, peeling nie zrobił na mnie większego wrażenia. Ot, produkt jakich wiele. Być może bardziej doceniłyby go posiadaczki cery suchej, na mojej skórze tłustej sprawdził się dobrze, ale nie na tyle bym chciała do niego wrócić. W tej cenie (ok. 145 zł/ 50 ml ) oczekiwałabym jednak czegoś więcej. Wciąż czekam więc na wielki powrót peelingu Organique, a w między czasie przynajmniej poczynię jakieś zużycia w próbkach. 

Pozdrawiam,
Ania
Burt's Bees Tips & Toes Kit

15:45

Burt's Bees Tips & Toes Kit

Produkty Burt's Bees kusiły mnie już od dawna. Na mojej chciejliście od wielu miesięcy wisiało ich słynne masełko do skórek, sztyft ochronny i migdałowy krem do rąk o uroczym opakowaniu. Kiedy więc w czasie buszowania po allegro natrafiłam na zestaw Tips & Toes Kit (ok. 79 zł) zawierający między innymi te trzy produkty, decyzja zapadła szybko - biorę!



Almond Milk Hand Cream (7 g) - krem do rąk z woskiem pszczelim i mleczkiem migdałowym zamknięty w uroczym opakowaniu w formie ciężkiego szklanego słoiczka z białą nakrętką, na której widnieje nazwa produktu i rysunek krówki. Zdecydowanie cieszy oko :) Sam krem był dość gęsty i treściwy, wystarczyła dosłownie odrobina by nasmarować obie dłonie. Zostawiał na nich tłustą warstewkę, która potrzebowała chwili by się wchłonąć, ale za to naprawdę porządnie i długotrwale nawilżał. Zapach przyjemny, słodki, mleczno-migdałowy. Zdecydowanie nabrałam chęci za pełnowymiarowe opakowanie. Myślę, że na szafce nocnej koło łóżka sprawdziłby się świetnie.

Replenishing Lip Balm with Pomegranate Oil (4.25 g) - regenerujący balsam do ust z wyciągiem z granatu to produkt, który zdecydowanie mnie rozczarował. Niedostatecznie nawilża, szybko znika z ust i w ogóle ich nie chroni, o żadnej regeneracji nawet nie ma mowy. Jedynym plusem jest przyjemny owocowy zapach.

Honey & Grapeseed Oil Hand Cream (20 g) - krem do rąk z miodem i olejkiem z pestek winogron idealnie sprawdził się do noszenia w torebce. Miał dość dziwną, lekką konsystencję, która podczas aplikacji sprawiała wrażenia bardzo śliskiej. Szybko się wchłaniał, niemal od razu po aplikacji można było wrócić do swoich zajęć. Bardzo dobrze nawilżał. Zapach miał dość specyficzny, początkowo uważałam go za nieprzyjemny, ale z czasem się przyzwyczaiłam i przestał mi przeszkadzać. Trochę przypominał mi nielubiane przez nikogo białe landrynki (pamiętacie?).

Coconut Foot Cream (20 g) - kokosowy krem do stóp to kolejny produkt, który nie przypadł mi do gustu. Ma dziwną, przypominającą wazelinę konsystencję, pozostawia na stopach bardzo tłustą warstwę, więc nadaje się tylko do stosowania na noc i koniecznie pod skarpetki. Działanie praktycznie żadne, rano skóra jest sucha i szorstka. Zapach specyficzny, kokosowo-miętowo-pieprzowy.

Hand Salve (8.5 g) - lecznicza maść dla suchych, szorstkich i zniszczonych dłoni, to prawdziwy śmierdziel, przywołujący na myśl maści rozgrzewające, którymi mama smarowała mnie w dzieciństwie, kiedy byłam chora. Konsystencją przypomina wazelinę, po jej użyciu dłonie są niesamowicie tłuste przez dość długi czas (podejrzewam, że podobnie jak krem do stóp, maść powinno się stosować raczej na noc i pod bawełniane rękawiczki). Działanie ciężko mi ocenić, bo moje dłonie są aktualnie w dobrej kondycji. W każdym razie cudów żadnych nie zauważyłam.

Lemon Butter Cuticle Cream (8.5 g) - masełko do skórek to chyba najbardziej rozpoznawalny produkt firmy. Podobnie jak maść do dłoni zamknięte jest w opakowaniu w formie metalowej puszki, ma dość tłustą, wazelinowatą konsystencję. Zapach przyjemny, delikatny, cytrusowy. Działanie bardzo dobre. Już jednorazowa aplikacja poprawia wygląd skórek, sprawiając, że stają się miękkie, nawilżone i mniej widoczne.

Podsumowując, cieszę się z zakupu zestawu. Myślę, że jest to fajny sposób żeby poznać firmę i jej produkty. Jakichś większych zachwytów Burt's Bees we mnie nie wzbudziło i z pewnością nie rzucę się teraz z szaleństwem w oczach zamawiać wszystkich ich produktów jakie tylko są dostępne. Sztyft ochronny już zniknął z mojej listy, masełko do skórek jest produktem bardzo wydajnym, więc zakupu też na razie nie planuję, bo to które znalazłam w zestawie zostanie ze mną jeszcze długo. Jedynie migdałowy krem do rąk rozbudził we mnie ochotę na więcej i myślę, że wkrótce znów się spotkamy. Tym razem w pełnym wymiarze.

Pozdrawiam,
Ania
Yankee Candle Citrus Tango

20:24

Yankee Candle Citrus Tango

Cytrusy kojarzą mi się z zimą. Nie z gorącym latem, kiedy wspaniale mogłyby orzeźwiać, ale właśnie z zimą. Nie wiem, czy to przez zwiększone zapotrzebowanie na witaminę C w tym okresie, czy to taki relikt z przeszłości, kiedy właśnie przed świętami Bożego Narodzenia pojawiały się w sklepach mandarynki i pomarańcze, ale tak właśnie jest. I z myślą o tych coraz chłodniejszych dniach zakupiłam swój pierwszy cytrusowy wosk.

Yankee Candle Citrus Tango wchodził w skład kolekcji na lato 2014. Łączy w sobie aromat pomarańczy, limonki i grejpfruta. Jego jasny, żółty kolor i soczyście kolorowa ilustracja na etykiecie nastrajają bardzo optymistycznie. Zapach nie należy do intensywnych, nie utrzymuje się długo w pomieszczeniu, a i w trakcie palenia powiedziałabym, że jest ledwo wyczuwalny. Może to i dobrze. Nie drażni, nie powoduje bólu głowy, nie wywołuje skojarzeń z cytrusowym odświeżaczem do toalet. Jest dyskretnie, subtelnie, przyjemnie, ale... brakuje mu tego czegoś. Z pewnością jest to zapach miły dla nosa, ale nie porywa, nie uzależnia, nie sprawia, że chce się go czuć bez przerwy. Zużyję go z przyjemnością, ale wracać nie planuję.

Pozdrawiam,
Ania
Organique Eternal Gold - Złoty balsam z masłem shea oraz złoty peeling cukrowy

13:16

Organique Eternal Gold - Złoty balsam z masłem shea oraz złoty peeling cukrowy

Zestaw składający się z balsamu do ciała z masłem shea oraz peelingu cukrowego Organique z linii Eternal Gold, wygrałam jeszcze we wrześniu u Marti. Dziś przychodzę do Was z małym sprawozdaniem, jak produkty te się u mnie sprawdziły.

Zarówno balsam, jak i peeling zamknięte są w typowych dla marki opakowaniach w formie plastikowych słoiczków z aluminiową zakrętką. Słoiczki są szerokie i płaskie, na zakrętce znajduje się stonowana, miła dla oka etykieta. Zapach produktów jest raczej delikatny i bardzo elegancki.

Złoty balsam z masłem shea (ok. 65,90 zł/200 ml) charakteryzuje się zbitą, grudkowatą konsystencją, typową dla produktów z wysoką zawartością masła shea. Pod wpływem ciepła naszego ciała topi się, co ułatwia aplikację. Już niewielka ilość produktu wystarczy na dokładne wysmarowanie całego ciała. Balsam pozostawia na skórze tłustą powłoczkę, która potrzebuje nieco czasu żeby się wchłonąć, więc najlepiej jest go stosować na noc. Silnie nawilża i odżywia skórę, świetnie radząc sobie również z jej bardziej przesuszonymi partiami jak stopy, łokcie, czy kolana. Rano skóra jest gładka i miękka w dotyku. Producent deklaruje, że w balsamie znajdują się rozświetlające złote drobinki. Mi szczerze mówiąc nie dane było tego zauważyć, jednak coś w tym musi być, bo któregoś dnia mąż mi powiedział, że ładnie błyszczę, a nic innego poza tym produktem na siebie nie nakładałam (dodam, że było to następnego dnia rano i nie chodziło o połysk natłuszczonej skóry).

Skład: Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Cera Alba, Cetearyl Alcohol, Glycine Soya (Soybeen) Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil, Parfum, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Syntethic Fluorphlogopite, Titanum Dioxide, Iron Oxide, Limonene, Linalool, Benzyl Salicylate, Alpha-Isomethyl Ionone, Coumarin, Citral, Citronellol.

Złoty peeling cukrowy (ok. 67,90 zł/200 g) ma bardzo fajną puszystą konsystencję, dzięki czemu bardzo łatwo się nabiera i rozprowadza. Jego siłę zdzierania określiłabym jako średnią. Nie jest tak delikatny jak scrub z Pat & Rub, ale też daleko mu do mocy domowego peelingu kawowego. Spokojnie można go stosować kilka razy w tygodniu. Dzięki zawartości olejku sojowego i masła shea peeling nie tylko masuje i usuwa martwy naskórek, ale też nawilża i delikatnie natłuszcza skórę, pozostawiając ją miękką i gładką. Osoby, które nie mają większego problemu z suchością skóry, spokojnie będą mogły zrezygnować już z nakładania balsamu.

Skład: Sucrose, Glicyne Soya (Soybeen) Oil, Ethylhexyl Cocoate, Cetearyl Alcohol, Cera Alba, Parfum, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Tocopheryl Acetate, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Syntethic Fluorphlogopite, Titanum Dioxide, Iron Oxide, Limonene, Linalool, Benzyl Salicylate.

Podsumowując, oba produkty bardzo przypadły mi do gustu i tylko ugruntowały moją miłość do Organique. Z przyjemnością będę do nich wracać.

Pozdrawiam,
Ania
MAC Cheeky Bugger

19:26

MAC Cheeky Bugger

Tak wiem, że to produkt z edycji limitowanej. Tak wiem, że wyszła już wieki temu i tak wiem, że już od dawna jest niedostępna. Ale muszę. Wybaczcie.

Edycje limitowane w ofercie MAC pojawiają się jak grzyby po deszczu. Zwykle za nimi nie nadążam i w znakomitej większości nie budzą we mnie jakichś większych emocji. Ale z tą sygnowaną przez Kelly Osbourne było inaczej. Dosłownie ślęczałam godzinami na stronie internetowej, co chwilę klikając "odśwież", żeby tylko mieć pewność, że uda mi się upolować upatrzony róż o wdzięcznej nazwie Cheeky Bugger (satin).

Róż zamknięty jest w klasycznym dla firmy opakowaniu w uroczym jasnofioletowym kolorze i nie ukrywam, że odegrało ono niemałą rolę w rozbudzeniu mojego chciejstwa. Mam słabość do róży i fioletów i nic na to nie poradzę. Sam róż producent opisywał jako "brzoskwiniowy brąz", ale tylko częściowo mogę się z nim zgodzić. Brzoskwiniowych tonów łatwo możemy się w nim doszukać w zależności od światła, ale brązu nie widzę w nim ni grama. Dla mnie to jasny, nieco przybrudzony róż. Ani całkiem ciepły, ani całkiem chłodny. Ot, taki bezpieczny odcień. Dobrze napigmantowany i bardzo trwały.

Tak prezentuje się na policzku:


Część osób porównuje go do innego różu MAC dostępnego w regularnej kolekcji - Rosy Outlook. Dla mnie jednak są dwa zupełnie różne odcienie. O tym drugim opowiem Wam innym razem :)

Pozdrawiam,
Ania

Copyright © 2017 Po tej stronie lustra