Marcowe zużycia

09:00

Marcowe zużycia

Ostatni dzień miesiąca jest jak zwykle Dniem Pustych Opakowań:)
Jeśli ciekawi Was, co udało mi się uzbierać w tym miesiącu w mojej denkowej torebeczce, to zapraszam.


Tak prezentuje się cała marcowa gromadka, a teraz czas na poszczególne kategorie.


1. Woda termalna La Roche-Posay 50 ml - w minione wakacje nosiłam ją w torebce i ostatnio doszłam do wniosku, że wypadałoby ją wreszcie wykończyć, więc w marcu służyła mi do zwilżania glinki. Ze względu na takie sporadyczne stosowanie nie wypowiem się, co do jej właściwości. Mogę tylko powiedzieć, że miała fatalny atomizer, który rozpylał duże krople wody i robił to bardzo nierównomiernie. Nie wiem, czy wszystkie wody LRP tak mają, czy tylko mi się trafił jakiś felerny egzemplarz. Jeśli chcecie przekonać się, co myślą o niej inne użytkowniczki, zapraszam: tutaj

2. Avene Cicalfate antybakteryjny krem regenerujący - to już moje drugie opakowanie. Stosuję go tylko do zadań specjalnych, kiedy skóra jest podrażniona, łuszczy się lub zaatakuje mnie nawrót azs. We wszystkich przypadkach sprawdzał się bardzo dobrze, łagodząc podrażnienie i świąd, zmniejszając zaczerwienienie i przyspieszając gojenie.

3. Bioderma Sensibio H20 2x250 ml- ten produkt nie wymaga chyba żadnego komentarza, powiem więc tylko tak: uwielbiam! W zapasie czekają kolejne dwie buteleczki.

4. Bioderma Sebium Gel Gommant złuszczający żel do mycia twarzy - było go już nie wiele i stał nieużywany od września, odkąd to zaczęłam stosować kwasy i odstawiłam mechaniczne zdzieraki. Zużyłam tą resztkę do pleców i dekoltu. Bardzo fajny, delikatny i skuteczny.

5. Maybelline Affinitone Concealer - bardzo fajny lekki i niedrogi korektor, świetnie sprawdza się pod oczy. Kolejne opakowanie mam już w użyciu.

6. Max Factor False Lash Effect - najlepszy drogeryjny tusz do rzęs. Pięknie rozdziela rzęsy, nie skleja i trzyma się cały dzień bez kruszenia i osypywania. Koleje opakowanie już jest w użyciu.

7. Inglot bibułki matujące - dobrze zbierają sebum nie niszcząc makijażu, matują na długo, nie są oprószone pudrem. Również nowe opakowanie jest już w użyciu.


8. Otulające masło do ciała Pat&Rub 2x250 ml - zapach tej serii naprawdę mnie uwiódł, choć nie ukrywam, że nie miałabym nic przeciwko, gdyby było w niej jeszcze mniej cytryny. W kwestii nawilżania masełko niestety nie daje sobie rady z moją bardzo suchą skórą, za to świetnie zmiękcza twardą skórę na łokciach, czy stopach.

9. Otulający balsam do rąk Pat&Rub 2x100 ml - przypadł mi do gustu znacznie bardziej niż masło do ciała. Zimą był nieco za słaby, ale teraz gdy zrobiło się cieplej jego działanie było w zupełności satysfakcjonujące.

10. Lactacyd Femina Plus płyn ginekologiczny - moja ulubiona wersja, o krótkim składzie i dużej zawartości kwasu mlekowego. Nadaje się również do mycia twarzy i włosów.

11. The Body Shop żel pod prysznic o zapachu marakui - bardzo lubię żele TBS: dobrze myją, dobrze się pienią, nie podrażniają i nie wysuszają skóry, pozostawiają na niej delikatną glicerynową powłoczkę. Zapach początkowo bardzo ładny, świeży, owocowy, z czasem jednak zaczął mi pachnieć kocurem (kto miał niewykastrowanego kocura wie o czym mowa). Do tej wersji zapachowej już nie wrócę, ale do innych na pewno. Jedna (czekoladowa) jest już w użyciu, trzy kolejne czekają w zapasie.


12. Farmona Jantar odżywka do włosów i skóry głowy - bardzo fajna wcierka o świetnym działaniu i przyjemnym zapachu. Przyspiesza porost włosów, nie powoduje przetłuszczania. Szykuję się do zakupu kolejnej buteleczki.


I to na tyle jeśli chodzi o marcowe zużycia.
Teraz wszystko leci do kosza, a od jutra zaczynam zbierać od nowa:)




Ulubieńcy marca

09:00

Ulubieńcy marca

Marzec nieubłaganie dobiega końca, czas więc na małe podsumowania. Zaczniemy od ulubieńców, którzy w tym miesiącu występują w parach:)


Para nr 1: czekoladowy żel pod prysznic i malinowe masło do ciała The Body Shop.


Każdy z tych produktów z osobna zachwyca swym działaniem i zapachem, ale połączone razem stanowią prawdziwą ucztę dla zmysłów. Słodki, kojący zapach płynnej czekolady pozwala się wyciszyć i zrelaksować nawet po najbardziej męczącym dniu, zaś słodko-kwaśny soczysty malinowy zapach masła (przywodzący na myśl malinową Mambę) poprawia nastrój i dodaje pozytywnej energii. Zakochałam się w tym połączeniu, a stosowanie tych produktów stało się moim małym codziennym rytuałem, którego efektem ubocznym jest dobrze nawilżona, miękka i pachnąca skóra.


Para nr 2: czarna marokańska maska Planeta Organica i 100% olejek makadamia .


Dwa produkty, po których zastosowaniu naprawdę widzę poprawę w wyglądzie moich włosów. O masce pisałam Wam już TUTAJ, więc nie będę się powtarzać. Co do olejku zaś, to muszę przyznać, że jest to pierwszy olej (nie licząc arganowego, ale ten potrafi zabijać ceną), który daje u mnie naprawdę widoczne efekty. Po jego zastosowaniu włosy są dobrze nawilżone, miękkie i bardziej mięsiste w dotyku. Nie puszą się, lepiej układają i pięknie błyszczą.


Para nr 3: woda winogronowa i pianka oczyszczająca Caudalie.


O tych produktach też już pisałam, więc odsyłam Was do poświęconych im wpisów (pianka KLIK, woda KLIK). W tym miejscu wspomnę tylko, że dzięki nim naprawdę widzę poprawę w kondycji skóry, zwłaszcza jeśli chodzi o nawilżenie i poprawę kolorytu (jaśniejszy, bardziej jednolity).

Wszystkie te produkty z czystym sumieniem polecam.
A co Was zachwyciło w tym miesiącu?



Porównanie róży: MAC, Inglot, Bell

19:57

Porównanie róży: MAC, Inglot, Bell

Dziś post inspirowany. Kilka dni temu Magda z bloga Megi and I dodała wpis porównujący dwa róże MAC Well Dressed oraz Bell 2skin Pocket Pressed Rouge w odcieniu 052, mianując ten ostatni tańszym odpowiednikiem pierwszego. Ponieważ oba róże miałam i nie do końca zgadzam się z postawioną przez Magdę tezą, postanowiłam zrobić własne porównanie tych produktów, dołączając do nich jeszcze trzeci, który moim zdaniem lepiej sprawdzi się w roli takiego zamiennika.

Oto bohaterowie dzisiejszego wpisu:




1. MAC Well Dressed
2. INGLOT Ultradelikatny róż do policzków nr 72
3. Bell 2skin Pocket Prasowany róż do policzków nr 052

KOLOR:
Wszystkie trzy produkty mają dość podobne kolory. Są to jasne odcienie różu, idealne dla jasnych karnacji i do delikatnych dziennych makijaży. Inglot jest najchłodniejszym odcieniem w tej gromadce, zaś Bell najcieplejszym.

WYKOŃCZENIE:
Inglot jest różem matowym, MAC posiada wykończenie satynowe, zaś w różu Bell znajdziemy drobne błyszczące brokatowe drobinki.

PIGMENTACJA:
Róż z Inglota jest najmocniej napigmentowany z całej trójki i stosunkowo łatwo z nim przesadzić i zrobić sobie krzywdę. Najsłabszą pigmentację posiada róż MAC, który bezpiecznie mogą stosować nawet osoby początkujące. Bell plasuje się gdzieś pośrodku.

KONSYSTENCJA:
Wszystkie trzy produkty są mięciutkie i łatwo je nabrać pędzel. Nie sprawiają problemów przy aplikacji i rozcieraniu. Róże Inglot i Bell nieco łatwiej się kruszą i mogą trochę pylić.

OPAKOWANIE:
Szata graficzna opakowań MAC i Inglot jest minimalistyczna i bardzo do siebie podobna: w obu przypadkach mamy czarny plastik z przeźroczystym wieczkiem. Opakowanie Bell jest mniej eleganckie, ale wciąż miłe dla oka. Opakowanie Inglota jako jedyne ma odkręcane, a nie podnoszone wieczko. Najbardziej solidne opakowanie posiada MAC, najmniej solidne Bell. Z inglotowego wieczka ścierają się napisy.

TRWAŁOŚĆ:
MAC trwa na swoim miejscu cały dzień w niezmienionej formie. Inglot trzyma się równie długo, ale z czasem nieco blednie. Bell znika bez śladu po kilku godzinach.

CENA:
MAC ok. 96 zł
Inglot ok. 19 zł
Bell ok. 10 zł

I jeszcze swatche:




WYNIKI:
I miejsce: MAC
II miejsce: Inglot
III miejsce: Bell


W moim subiektywnym odczuciu wygrywa MAC, za swoją trwałość i bezpieczeństwo stosowania. Natomiast, gdybym miała polecić Wam tańszy zamiennik, zdecydowanie skłaniałabym się ku propozycji Inglota. Za pięciokrotnie niższą cenę otrzymamy niemal równie dobry produkt, w równie pięknym neutralnym odcieniu.





Czarna marokańska maska do włosów Planeta Organica

17:47

Czarna marokańska maska do włosów Planeta Organica

Po udanej przygodzie z toskańską maską do włosów Planeta Organica (KLIK) i zrobieniu małego rozeznania, zdecydowałam się od razu na zakup kolejnej maski z tej serii. Tym razem wybrałam wariant, który zbiera najbardziej pozytywne opinie, czyli czarną marokańską maskę przeciw wypadaniu włosów.


Opis producenta:
Czarna marokańska maska dla włosów stworzona na bazie cennego organicznego oleju arganowego – jednego z najrzadszych i najdroższych olei na świecie. Olej zawiera wysoki procent witamin E i F, intensywnie odżywia i pielęgnuje osłabione włosy. Olej neroli przywraca włosom elastyczność, pozostawia wykwintny niepowtarzalny aromat. Olej wawrzynu szlachetnego (laurowy) jest naturalną ochroną przed zanieczyszczonym środowiskiem i źródłem witamin dla skóry głowy i włosów. Wzmacnia korzenie i zapobiega wypadaniu włosów. Czarna oliwka zawiera 16 podstawowych aminokwasów, które są niezbędne włosom i skórze. Oliwa z oliwek odżywia włosy, natychmiast zwilża i dodaje włosom miękkości.

Skład:
Aqua with infusions of Organic Argania Spinosa Kernel Oil, Organic Citrus Aurantium Amara Flower Oil, Laurus Nobilis Leaf Extract, Olea Europaea Fruit Oil, Eucalyptus Globulus Leaf Oil, Lavandula Angustifolia (Lavender) Oil, Origanum Vulgaris Extract, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Srearate, Behentrimonium Chloride, Cetyl Ether, Isopopyl Palmitate, Cyclopentasiloxane, Dimethiconol, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.

Cena:
ok. 29 zł/300 ml

Moja opinia:
Maska zamknięta jest w opakowaniu w formie słoiczka, wykonanego z przeźroczystego plastiku. Szata graficzna etykiety na boku opakowania oraz czarnej plastikowej zakrętce przywodzi na myśl produkty orientalne. Sama maska posiada gęstą konsystencję i dość intensywny orientalno-ziołowy zapach, który jednak nie utrzymuje się długo na włosach. Łatwo rozprowadza się na włosach, nie spływa. Swoim ciemnozielonym kolorem przypomina błoto.


Jeśli chodzi o działanie maski, to jest ono rewelacyjne! Tutaj od razu zaznaczę, że maska raczej nie sprawdzi się na włosach podatnych na obciążenie (chyba, że raz na jakiś czas w ramach intensywniejszej kuracji), bo będzie dla nich po prostu za ciężka. Za to dla włosów suchych powinna być jak znalazł. Maskę nakładam na umyte włosy i skórę głowy na co najmniej kilkanaście minut do godziny pod czepek. Po zmyciu włosy są niesamowicie miękkie i miłe w dotyku oraz nawilżone aż po same końce. Maska świetnie je wygładza zwiększając połysk i niemal całkowicie likwidując puszenie. Co prawda nie zauważyłam by w jakikolwiek sposób zmniejszyła wypadanie włosów, ale to jak wpływa na ich wygląd w zupełności mi wystarcza. Nakładana na skórę głowy nie wywołała podrażnień ani łupieżu, nie przyspiesza przetłuszczania się włosów.


Gdybym miała wybierać między wersją marokańską a toskańską, to marokańska zdecydowanie wygrywa. Robi z włosami praktycznie to samo, co maska toskańska tylko ze zdwojoną siłą. Plusem jest też jej mniej intensywny i duszący zapach, który szybciej ulatnia się z włosów, i który łatwo można zamaskować ładnie pachnącą odżywką bez spłukiwania, jeśli ktoś nie lubi takich ziołowych zapachów.

Zdecydowanie polecam!



Jeszcze trochę nowości

15:16

Jeszcze trochę nowości

Wpis zakupowy w tym miesiącu co prawa już był, ale ponieważ w ostatnich dniach znów zawitało do mnie kilka nowości, postanowiłam od razu je pokazać żeby później o niczym nie zapomnieć.

Na początek wygrana w rozdaniu z okazji Dnia Kobiet od Elle: mieniący się milionem drobinek nektar do kąpieli Organique Bloom Essence, lakier do paznokci marki ANNY w odcieniu Sweet Muse (nr 248) oraz próbka perfum Estee Lauder Modern Muse. Jeszcze raz serdecznie dziękuję:*


O akrylowych organizerach z Biedronki dowiedziałam dzięki Iwetto. Zdecydowałam się na zakup trzech wersji: 

1. Organizer na waciki i patyczki do uszu, który pozbawiony wieczka służy mi do przechowywania kremów do twarzy i maści antytrądzikowych.


2. Podłużny organizer na kosmetyki lub biżuterię, również pozbawiony wieczka, wykorzystałam do przechowywania lakierów do paznokci.


3. Organizer na kosmetyki z ułożonymi kaskadowo przegródkami na pomadki wykorzystałam zgodnie z przeznaczeniem i trzymam w nim kosmetyki kolorowe.


 Uzupełniłam też nieco zapasy kosmetyczne:


 1. Biovax Naturalne oleje dwufazowa odżywka bez spłukiwania. W zasadzie powinna się znaleźć w poprzednim zakupowym wpisie, ale mi umknęła, więc pokazuję ją teraz.

2. Bioderma Node S maska odbudowująca strukturę włosa.

3. Bioderma Hydrabio Serum serum intensywnie nawilżające.

4. Caudalie Hand and Nail Cream regenerujący krem do rąk i paznokci.

5. The Body Shop Raspberry Body Butter malinowe masło do ciała.


W tym miesiącu już koniec zakupów, obiecuję.



Przypominajka!

09:00

Przypominajka!

Przypominam o rozdaniu!

Jeszcze tylko dziś do północy możecie zgłosić swój udział.
Do zgarnięcia jest Otulający scrub cukrowy Pat&Rub.


Szczegóły zabawy możecie znaleźć TUTAJ.

Zapraszam i życzę powodzenia:)


MAC Well Dressed

09:00

MAC Well Dressed

MAC Well Dressed to jeden z najbardziej znanych i pożądanych kosmetyków w blogosferze. Prawdziwy must have. Na mojej chciejliście wisiał już od dawien dawna, a teraz w końcu zamieszkał w mojej kosmetyczce:)


Opakowanie różu typowe dla firmy MAC: czarne, wykonane z solidnego plastiku, z przeźroczystym otwieranym do góry wieczkiem. 



Well Dressed to róż o wykończeniu satynowym, które nadaje policzkom bardzo subtelny połysk. Producent opisuje jego odcień jako "nieskazitelny róż" i trudno się z nim nie zgodzić. Kolor uchodzi za dość uniwersalny, jednak największe szanse ma się sprawdzić u osób z jasną i bardzo jasna karnacją. Na twarzy daje efekt lekko zaróżowionych policzków, zupełnie jak po dłuższym spacerze:)



Róż jest bardzo mięciutki i łatwo nabiera się na pędzel. Pigmentację określiłabym jako średnią, co pozwala nam swobodnie budować intensywność rumieńca bez obawy, że zrobimy sobie krzywdę. Kolor utrzymuje się na buzi wiele godzin, praktycznie od rana do późnego wieczora.

Cena:
ok. 96 zł/6 g 


Cieszę się, że wreszcie mogłam przetestować na sobie tą legendę. Przy mojej jasnej karnacji róż jest idealny do stosowania na co dzień, daje naprawdę delikatny naturalny efekt. Jestem z niego na tyle zadowolona, że już nabrałam ochoty na kolejny MAC'owy róż, może tym razem w nieco bardziej wyrazistym odcieniu?


Caudalie - trylogii cz. 3

09:00

Caudalie - trylogii cz. 3

Trzecim produktem firmy Caudalie, który chciałabym Wam przedstawić jest pomadka ochronna o działaniu antyoksydacyjnym, która ma za zadanie nawilżać, odżywiać, regenerować i chronić nasze usta.


Pomadka zamknięta jest w białym plastikowym opakowaniu z delikatną i estetyczną grafiką. Co do solidności wykonania trudno mi się jednoznacznie ustosunkować z tego względu, że moja wersja sztyftu dotarła do mnie już lekko pęknięta przez co dosyć luźno się zamyka. Mimo to jednak, więcej już nic się z opakowaniem nie dzieje (nie pęka, nie otwiera się w torebce), a wcale go nie oszczędzam, więc chyba nie jest tak źle. Jedyne co mnie irytuje, to fakt, że przy mocniejszym dociśnięciu pomadki do ust, sztyft sam się chowa, więc trzeba używać jej delikatnie albo trzymać za ruchomą część, tak by zapobiec jej obracaniu.


Sama pomadka ma bardzo przyjemną konsystencję, która gładko sunie po ustach, pozostawiając na nich delikatny połysk i subtelny owocowy zapach. Pod względem działania Caudalie to chyba najlepsza pomadka ochronna jaką w życiu miałam. Świetnie nawilża, koi i regeneruje usta sprawiając, że stają się miękkie i gładkie, a wygodna forma sztyftu umożliwia stosowanie w każdych warunkach. 


Skład:
Helianthus Annus (Sunflower) Seed Oil, Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, Cera Alba (Beeswax), Hydrogenated Olive Oil Stearyl Esters, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter Extract, Hydrogenated Coco-Glycerides, Hydrogenated Castor Oil, Euphorbia Cerifera (Candeulla) Wax, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil, Copernicia Cerifera (Carnauba) Wax, Prunus Armeniaca (Apricot) Kernel Oil, Parfum (Fragrance), Polyglyceryl-10Pentaoleate, Hydrogenated Vegatable Oil, Palmitoyl Grape Seed Extract, Tocopheryl Acetate, Ammonium Glycyrrhizate, Ceramide 3, Tocopherol, Lecithin, Glyceryl Sterate, Ascorbyl Palmitate, Glyceryl Oleate, Citric Acid, Limonene, Linalool, Geraniol (FS 12765).

Pomadka zawiera 99% składników pochodzenia naturalnego.

Cena:
ok. 23 zł/4,5 g


Podsumowując, pomadka ochronna Caudalie to zdecydowanie mój faworyt jeśli chodzi o produkty do ust w formie sztyftu. Niestety, w porównaniu z konkurencją jest też znacznie droższa. Jeśli jednak macie wymagające wargi lub okresowe problemy z ustami, warto w nią zainwestować. 


Caudalie - trylogii cz. 2

09:00

Caudalie - trylogii cz. 2

Woda winogronowa Caudalie to chyba najbardziej znany i najczęściej kupowany produkt tej firmy.  Zawiera 100% ekologiczny ekstrakt z winogron, który ma za zadanie koić, odświeżać i nawilżać naszą skórę.


Woda zamknięta jest w białej aluminiowej puszce z działającym bez zarzutu atomizerem i minimalistyczną grafiką, przedstawiającą kiść winogron. Stosujemy ją jak tak samo, jak wodę termalną: po umyciu twarzy (zamiast toniku), do odświeżenia w ciągu dnia, czy do zwilżania glinek. Podobnie, jak woda termalna Uriage, woda winogronowa Caudalie również nie wymaga osuszania i po spryskaniu po prostu pozostawiamy ją do wyschnięcia.


Producent obiecuje nam wzrost nawilżenia skóry o 127% i chyba coś w tym jest, bo odkąd stosuję tę wodę naprawdę mam wrażenie, że skóra na twarzy jest nawilżona lepiej niż zwykle. Woda świetnie łagodzi wszelkie podrażnienia i zaczerwienienia przynosząc uczucie ulgi. Regularnie stosowana poprawia ogólny wygląd skóry, delikatnie ją rozjaśniając i wyrównując jej koloryt.


Skład:
Vitis Vinifera (Grape) Fruit Water, Vitis Vinifera (Grape) Juice, Nitrogen.

Cena:
ok. 43 zł/200 ml
ok. 23 zł/75 ml


Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z tej wody, czego zupełnie się nie spodziewałam. Muszę przyznać, że zyskała nawet drobną przewagę nad wodą termalną Uriage, bo mimo, że jest od niej nieco droższa (cena Uriage to ok. 33 zł/300 ml), to jednak po jej zastosowaniu moja skóra wygląda po prostu lepiej.



Caudalie - trylogii cz. I

11:44

Caudalie - trylogii cz. I

Caudalie to francuska firma produkująca kosmetyki do pielęgnacji twarzy i ciała oparte na naturalnych składnikach, wśród których prym wiedzie wyciąg z winogron o działaniu antyoksydacyjnym, nawilżającym, łagodzącym i przeciwstarzeniowym. Ich produkty dostępne są w Polsce dopiero od kilku lat i wcześniej nie miałam z nimi styczności, ostatnio jednak podczas zakupów internetowych zaopatrzyłam się w trzy produkty tej marki i to właśnie im zostaną poświęcone trzy kolejne wpisy.

Pierwsza część trylogii zostanie poświęcona produktowi o długiej i skomplikowanej nazwie Caudalie Mousse Nettoyante Fleur de Vigne, czyli po prostu piance oczyszczającej.


Pianka zamknięta jest w buteleczce, wykonanej z przeźroczystego plastiku o lekkim zielonym zabarwieniu. Wygodna pompka działa bez zarzutu, dozując idealnie dobraną ilość produktu potrzebną do umycia twarzy. 


Sama pianka posiada lekką, puszystą konsystencję i delikatny kwiatowo-owocowy zapach, który uprzyjemnia stosowanie, dając poczucie luksusowej pielęgnacji. Pianka łatwo rozprowadza się na skórze i nie wsiąka w nią, jak np. pianka z Biodermy, dając nam czas na dokładne wymasowanie całej buzi. Spłukuje się szybko i bez problemowo, nie pozostawiając na skórze tłustej, czy lepkiej warstwy.


Produkt przeznaczony jest do każdego typu skóry, również delikatnej i wrażliwej. Bardzo dobrze oczyszcza i odświeża, bez problemu usuwa makijaż z twarzy (nie zmyje jedynie tuszu i linera, ale to chyba normalne). Nie podrażnia, nie uczula i nie wysusza skóry.


Cena: 
ok. 30 zł/50 ml
ok. 60 zł/150 ml

 
Skład:
Aqua (Water), Glycerin*, Sodium Cocoyl Glutamate*, Cocamidopropyl Betaine*, Caprylyl/Capryl Glucoside*, Sodium Chloride, Citric Acid*, Caprylyl Glykol, Parfum (Fragrance), Coco-Betaine, Potassium Sorbate, Sodium Methyl Cocoyl Taurate*, Sodium Cocoyl Isethionate*, Sodium Phytate*, Chamomilla Recutita (Marticaria) Flower Extract*, Salvia Officinalis (Sage) Leaf Extract*, Vitis Vinifera (Grape) Fruit Extract*, Sodium Benzoate, Butylphenyl Methylpropional, Linalool, Citronellol
 
* Plant Origin 
 
 
Podsumowując, pianka Caudalie to bardzo dobry i zdecydowanie wart uwagi produkt, który z pewnością przypadnie do gustu posiadaczkom cer suchych i delikatnych. W zasadzie jedyne wady, jakie w nim dostrzegam, to dość wysoka cena i słaba dostępność. Cała reszta zasługuje na duży plus.
 
 
Co nowego?

14:54

Co nowego?

Dziś chciałabym pokazać Wam kilka nowości, które trafiły w moje ręce w ostatnim czasie.

 Na początku marca byłam przejazdem w stolicy, więc korzystając z okazji przypuściłam szturm na The Body Shop. Akurat mieli promocję na żele pod prysznic (4 za 2), więc zrobiłam małe zapasy. Warianty zapachowe, które wybrałam to: czekolada, shea, kokos i truskawka.


Również w promocji (2 za 1) zakupiłam bananowy szampon i odżywkę, które już dawno chciałam przetestować, a jakoś ciągle o nich zapominałam.


W Lawendowej Szafie zamówiłam kolejną maskę do włosów rosyjskiej firmy Planeta Organica, tym razem decydując się na czarną marokańską maskę przeciwko wypadaniu. Do koszyka dorzuciłam również olejek 100% z orzeszków makadamia.


Pogoda robi się już coraz bardziej wiosenna, jednak wieczory nadal są chłodne. Zaopatrzyłam się więc jeszcze w kilka kremowych babeczek do kąpieli Bomb Cosmetics. Wszystkie wybrane przeze mnie babeczki pochodzą z nowej kolekcji. Od lewej: Cierpka jeżyna, Tęczowa, Guziczek, W krainie wróżek, Mango i wanilia.


Na koniec, najbardziej popularny róż w blogosferze, czyli MAC Well Dressed. Wisiał na mojej chciejliście od dawien dawna, aż w końcu mąż zamówił mi go w prezencie na Dzień Kobiet. Tutaj przy okazji mam dobrą nowinę dla tych z Was, które miały ochotę na zakupy w sklepie internetowym MAC, a odstraszały je koszty przesyłki - firma się w końcu opamiętała i obniżyła koszty przesyłki do standardowej kwoty 9,90 zł (28 zł).


I to na tyle jeśli chodzi o moje nowości z ostatniego czasu.
Dajcie znać, jeśli coś Was zainteresowało.


Mleczko pielęgnacyjne Hipp

17:35

Mleczko pielęgnacyjne Hipp

Blogosfera oszalała na punkcie oliwki Hipp, a że ja oliwek nie lubię, postanowiłam przetestować mleczko pielęgnacyjne tej marki.


Mleczko zamknięte jest w wysokiej i smukłej plastikowej butli o pojemności 350 ml. Zamknięcie jest wygodne, bez problemu się otwiera i zamyka, a przez niewielki otwór łatwo wydobyć odpowiednią ilość produktu. 


Samo mleczko ma dość rzadką, lejącą konsystencję. Łatwo rozprowadza się na skórze, ale użyte w zbyt dużej ilości potrafi się mazać i trzeba trochę się namachać, żeby się wchłonęło. Zapach jest delikatny i całkiem przyjemny, identyczny jak w szamponie.


Działanie produktu nie powaliło mnie na kolana, niestety. Owszem, skóra po użyciu mleczka jest miękka i gładka, ale nawilżenie utrzymuje się tylko kilka godzin, czyli zdecydowanie za krótko. Zdaję sobie sprawę z faktu, że mam bardzo suchą skórę, a tego typu produkty są zwykle przeznaczone do skóry normalnej i mniej wymagającej, jednak po przeczytaniu tylu pozytywnych ocen na wizażu (KLIK), liczyłam na coś więcej. 

Cena: ok. 18 zł/350 ml
 
Skład dla zainteresowanych:


Jeśli nie macie wymagającej skóry i szukacie jakiegoś lekkiego mazidła o przyjaznym składzie, to możecie wypróbować to mleczko. 
Jeżeli jednak Wasza skóra potrzebuje od życia czegoś więcej, spokojnie możecie je sobie odpuścić.



Nuxe Reve de Miel Lip Balm

12:18

Nuxe Reve de Miel Lip Balm


Balsam do ust Nuxe chciałam wypróbować już od dawna. Pierwszy raz usłyszałam o nim jakieś 3 lata temu, jednak ze względu na trudną dostępność zwlekałam z zakupem, a kiedy Nissiax porównała go na swoim kanale do Tisane, który u mnie się kompletnie nie sprawdza, całkowicie sobie odpuściłam. Ostatnimi czasy jednak miałam coraz większy problem z suchymi ustami, aż w końcu, będąc już w stanie desperacji, podczas zakupów w aptece internetowej, dorzuciłam go do koszyka.


Balsam zamknięty jest w estetycznym słoiczku, wykonanym z grubego matowego szkła, z białą plastikową zakrętką. Całość wygląda elegancko i ładnie prezentuje się na szafce nocnej. Konsystencja produktu jest bardzo gęsta i ciężka, ale mimo to łatwo się rozprowadza. Balsam pozostawia na ustach ochronną warstwę, która nie jest śliska, jak w przypadku innych znanych mi tego typu specyfików, a raczej nieco tępa. Dzięki temu, świetnie nadaje się do stosowania pod kolorowe pomadki, zabezpieczając wargi przed wysuszeniem bez obniżania trwałości koloru. Zapach przyjemny, cytrusowy, dość intensywny.


Działanie balsamu jest wręcz rewelacyjne i na szczęście w ogóle nie przypomina Tisane. Wspomniana już przeze mnie ochronna warstwa utrzymuje się na ustach przez długi czas, doskonale chroniąc je przed wysuszeniem i spierzchnięciem. Już po pierwszej całonocnej aplikacji balsamu odczułam ogromną ulgę, a usta były w zauważalnie lepszej kondycji, stając się miękkie i gładkie. Dalsze regularne stosowanie produktu tylko wzmacniało ten efekt. 

Sądząc po dotychczasowym zużyciu, wydajność produktu jest bardzo dobra. Z pewnością nie starczy mi taki słoiczek na rok, jak twierdzą niektórzy, bo sięgam po niego wiele razy w ciągu dnia, ale na kilka miesięcy na pewno (na ile dokładnie napiszę, jak go zdenkuję).

Cena: ok. 30 zł/15 g

Z opisem producenta możecie zapoznać się TUTAJ
Dla zainteresowanych zdjęcie składu (ten na wizażu jest już nieaktualny):


Muszę uczciwie przyznać, że Nuxe Reve de Miel całkowicie podbił moje serce. Jest to absolutnie najlepszy balsam do ust, jaki do tej pory stosowałam i z pewnością zamieszka u mnie na stałe.



Ulubieńcy lutego

18:06

Ulubieńcy lutego

Do tej pory na blogu nie pojawiały się posty z tej serii i nie wiem, czy zaczną pojawiać się regularnie, jednak w lutym kilka produktów zdecydowanie zasłużyło na miano moich ulubieńców. O to i one:


Zielona glinka od Organique, serum z kwasem glikolowym od Biodermy i olejek tamanu dzielnie i skutecznie pomagały mi walczyć z niedoskonałościami, które w lutym uprzykrzały mi życie. Serum stosuję na noc co drugi dzień, glinkę z kilkoma kroplami olejku 1-2 razy w tygodniu, sam olejek punktowo w zależności od potrzeb. Dzięki tym trzem produktom niektóre niespodzianki udało mi się zdusić w zarodku, pozostałe zaś zdecydowanie szybciej się goiły.  

Peeling do ust Pat&Rub oraz balsam do ust Nuxe uratowały moje usta z przesuszenia po styczniowych mrozach, sprawiając, że znów stały się miękkie i gładkie. Dodatkowo, dzięki balsamowi Nuxe na nowo odkryłam urok pomadki Rimmel Airy Fairy. Cienka warstwa Nuxa nałożona pod pomadkę idealnie zabezpieczała wargi przed wysuszeniem, dzięki czemu w lutym Airy Fairy gościła na moich ustach niemal codziennie.

A jakie produkty zasłużyły na miano Waszych ulubieńców?


Copyright © 2017 Po tej stronie lustra