Czas pożegnań

14:35

Czas pożegnań

Jak zwykle koniec miesiąca przynosi ze sobą kosmetyczne rozstania. Jednych żałuję, innych już nie mogłam się doczekać. Jeśli chcecie zobaczyć, jakie produkty pożegnałam w maju, zapraszam na dalszą część posta.


W tym miesiącu wykończyłam 17 produktów. Tradycyjnie już dla ułatwienia, podzieliłam je na trzy kategorie.


1. Max Factor False Lash Effect - moja ulubiona maskara. Wbrew swojej nazwie daje raczej naturalny efekt, pięknie rozdziela rzęsy, nie skleja, trzyma się cały boski dzień bez żadnego kruszenia, czy osypywania. Kolejne opakowanie mam już w użyciu.

2. Bioderma Sensibio Light (KLIK) - bardzo fajny lekki krem łagodzący do skóry wrażliwej. Ma lekką konsystencję, szybko się wchłania, świetnie łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia, nie zapycha. To było moje chyba czwarte opakowanie i szczerze mówiąc nie wiem, czy będzie kolejne, bo na razie zachwycił mnie jego młodszy brat Bioderma Sensibio Tolerance+, o którym wkrótce Wam opowiem.

3. Organique maska algowa z borówką - działanie tej maseczki było naprawdę świetne, jak wszystkich masek algowych tej marki zresztą. Świetnie koiła skórę, rozjaśniała i ujednolicała koloryt. Jedyne co mi w niej przeszkadzało, to okropnie intensywny i duszący mydlany zapach. Z tego powodu tej konkretnej wersji mówię NIE.

4. The Body Shop jagodowe masełko do ust (KLIK) - najgorsze mazidło do ust jakie w życiu miałam. Nie nawilżało, miało okropny zapach, zostawiało na ustach białą powłoczkę i nieprzyjemny posmak. Nigdy więcej.

5. Organique zielona glinka (KLIK) - przeznaczona do pielęgnacji przede wszystkim cery mieszanej, tłustej i trądzikowej. Świetnie oczyszcza, zwęża pory, wspomaga gojenie drobnych wyprysków, nie podrażnia. Jest bardzo wydajna - stosowałam ją mniej więcej raz w tygodniu od listopada zeszłego roku. Słoiczek zostawiam i przy najbliższej okazji go uzupełnię.

6. Bioderma Sensibio H2O - Kocham. I już. Kolejna buteleczka w użyciu.

7. Caudalie pianka oczyszczająca (KLIK) - bardzo fajna delikatna pianka, przeznaczona do pielęgnacji każdego rodzaju skóry, również suchej i wrażliwej. Dobrze oczyszcza, nie podrażnia, nie wysusza. Mimo to jednak, nie wiem, czy do niej wrócę. Na mojej tłustej skórze minimalnie lepiej sprawdzała się pianka z Biodermy i to ona aktualnie u mnie gości.

8. Inglot chusteczki matujące - mój absolutny must have. Świetnie zbierają z twarzy nadmiar sebum, nie uszkadzając przy tym makijażu i nie są nasączone żadnym pudrem, czego nie znoszę. Lubię je również za to, że dają mi pretekst do zakupów (robiąc zakupy za min. 30 zł, bibułki można kupić za pół ceny). Kolejne opakowanie mam już w torebce.


9. Bielenda Fruit Bomb masło do ciała o zapachu papai (KLIK) - niedrogie, całkiem fajnie nawilżające i pięknie pachnące masełko do ciała, doprawione potencjalnie kancerogennym konserwantem. Mam jeszcze wersję winogronową, której zostało mi może na jakieś dwa użycia, ale więcej powrotów nie będzie.

10. Organique masło do ciała kozie mleko i liczi (KLIK) - bardzo dobre masło do ciała o delikatnym i przyjemnym zapachu. Bardzo dobrze nawilża skórę, szybko się wchłania, nie pozostawia tłustej warstwy. Nie wiem, czy wrócę do tego konkretnego produktu, ale inne masła Organique z pewnością wypróbuję:)

11. Vichy kuracja przeciw intensywnemu poceniu (wersja przeciwko białym i żółtym śladom) - jedyny naprawdę skuteczny antyperspirant, dzięki któremu nie stresuję się mokrymi plamami, czy nieprzyjemnym zapachem. Mój ulubieniec od lat. Jedyną jego wadą jest to, że dość długo zasycha na skórze. Koleje opakowanie w użyciu.

12. Organique Bloom Essence łagodzący nektar do kąpieli (KLIK) - za tym produktem chyba będę tęskniła najbardziej. Naprawdę z żalem w sercu wlewałam do wanny ostatnią porcję. Kocham w nim wszystko: wygląd, działanie, zapach. Jest cudowny pod każdym względem i rozbudził we mnie chęć poznania pozostałych produktów z tej serii.

13. Biały Jeleń hipoalergiczny krem do rąk (KLIK) - ot taki zwyklaczek. Całkiem przyjemny w użytkowaniu, ale nic nadzwyczajnego nie ma co po nim oczekiwać. Na pewno nie dla bardzo suchej i zniszczonej skóry, ale tej bezproblemowej powinien podołać.

14. Lefrosh Pilarix - krem z 20% moczikiem i 2% kwasem salicylowym. Liczyłam na to, że takie połączenie ogarnie moje wiecznie suche i szorstkie pięty, ale niestety on też nie dał im rady. Za to świetnie sprawdził się stosowany na łokcie, kolana i suchą pękającą skórę dłoni w czasie zmagania z azs. Zmiękczył, nawilżył, wygładził. Chętnie będę wracać.

15. Gillette Satin Care - moje ulubione żele do golenia, które tak naprawdę różnią się tylko zpachem. Najbardziej lubię wersję lawendową, ale ostatnio nigdzie nie mogę jej u siebie dostać. Aloesowy też był niczego sobie. W użyciu kolejne opakowanie, tym razem w wersji Pure&Delicate.


16. L'biotica Biovax Latte (KLIK) -intensywnie regenerująca maseczka z proteinami mlecznymi do włosów osłabionych. Pięknie pachnie budyniem i genialnie działa na włosy. Po jej użyciu są mięciutkie, wygładzone, sypkie i błyszczące.

17. Planeta Organica czarna marokańska maska do włosów wypadających (KLIK) - kolejny świetny produkt do włosów. Świetnie nawilża i dociąża włosy, sprawiając, że stają się bardziej mięsiste. Nie powoduje przetłuszczania nakładana nawet bezpośrednio na skórę głowy. Pod koniec opakowania faktycznie zaobserwowałam zmniejszenie wypadania włosów, choć nie mogę na 100% stwierdzić, czy to jej zasługa.

Do obu masek chętnie bym kiedyś wróciła, gdyby nie ogrom produktów, które jeszcze chciałabym przetestować. Czasem się zastanawiam, czy starczy mi życia na to wszystko:)

I to na tyle, jeśli chodzi o moje majowe zużycia. 
Teraz idę to wszystko wywalić, a Wam życzę udanego sobotniego popołudnia.


Owoce z robaczkiem, czyli masła do ciała Bielenda

20:16

Owoce z robaczkiem, czyli masła do ciała Bielenda

Jakiś czas temu Biedronka uraczyła nas kolejną kosmetyczną promocją, na której można było kupić między innymi owocowe masła i peelingi Bielendy. Produkty dostępne były w trzech wersjach zapachowych: papaja, arbuz i winogrona. Ponieważ uwielbiam owocowe zapachy w kosmetykach skusiłam się na dwa masła do ciała: jedno o zapachu papai, a drugie winogron.


Masełka zamknięte są w opakowaniach w formie białego plastikowego słoiczka z kolorową zakrętką, pod którą znajdziemy folię zabezpieczającą (swoją drogą już nawet ona nie uchroni produktu przed wścibskimi łapami i nosami - większość maseł niestety, ale miała te folie poodrywane, więc trzeba było odkręcać zakrętkę przed zakupem i sprawdzać, czy dany egzemplarz przypadkiem nie był już w użytku). Obydwa masełka bardzo ładnie pachną: świeżo, owocowo i nienachalnie. Mi osobiście bardziej przypadł do gustu zapach wersji z papają, który był nieco bardziej wyrazisty i intensywny niż zapach wersji winogronowej, która jest zdecydowanie bardziej delikatna.


Konsystencja produktów jest dosyć lekka, dzięki czemu masła łatwo się rozsmarowują i szybko wchłaniają, nie pozostawiając na ciele tłustej warstwy. Poziom nawilżania mają całkiem niezły. Co prawda w tych miejscach, gdzie moja skóra jest bardzo sucha (nogi), po kilku godzinach od aplikacji czułam potrzebę nałożenia kolejnej porcji, ale w miejscach mniej problematycznych (brzuch, ramiona) zapewniały mojej skórze uczucie komfortu.


Moje obiekcje budzi natomiast skład maseł, w którym oprócz takich pożądanych składników jak masło shea, czy olej z pestek winogron/oliwa z oliwek i ekstrakt z papai, znajdziemy również potencjalnie niebezpieczny konserwant DMDM Hydantoin, czego niestety nie doczytałam przed zakupem i co mnie mocno zraziło do i tak już mało lubianej przeze mnie Bielendy.

Pełny skład maseł:

1. Wersja z papją: Aqua/Water, Butyrospermum Parki (Shea Butter), Caprylic/Capric Triglyceride, Glyceryl Stearate, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Cetearyl Alcohol, Glycerin, Cyclopentasiloxane, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Carica Papya (Papaya) Fruit Extract, Sodium Stearoyl Glutamate, Sodium Polyacrylate, Citric Acid, Malthodextrin, Disodium EDTA, Ethylhexylglycerin, Phenoxyethanol, DMDM Hydantoin, Parfum (Fragrance), Butylphenyl Methylpropional, Citronellol, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool, Cl 19140 (Acid Yellow 23), Cl 14700 (FD&C Red No. 4).

2. Wersja winogronowa: Aqua/Water, Butyrospermum Parki (Shea Butter), Caprylic/Capric Triglyceride, Glyceryl Stearate, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Cetearyl Alcohol, Glycerin, Cyclopentasiloxane, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil, Sodium Stearoyl Glutamate, Sodium Polyacrylate, Citric Acid,Disodium EDTA, Ethylhexylglycerin, Phenoxyethanol, DMDM Hydantoin, Parfum (Fragrance), Hexyl Cinnamal, Linalool, Cl 17200 (Acid Red 33).

Cena:
ok. 5,99 zł/100 ml

Podsumowując, z tymi masełkami faktycznie jest trochę tak, jak z owocami. 
Smakują, ale do czasu znalezienia robaka:/


Poszczęściło mi się:)

15:07

Poszczęściło mi się:)

Jakiś czas temu los się do mnie uśmiechnął i obdarował mnie szczęśliwym trafem w trzech rozdaniach, więc dziś, kiedy już wszystkie trzy przesyłki do mnie dotarły, przychodzę do Was z wpisem chwalipięckim:)

Jako pierwsza dotarła do mnie przesyłka od Fraise26 z kosmetykami włoskiej marki KIKO. W paczuszce znalazłam dwie pomadki (Smart Lipstick w odcieniu 920 oraz Ultra Glossy Stylo w odcieniu 809), dwa lakiery do paznokci (357 i  297) oraz cień do powiek (odcień 145).


Ponad to Ania zrobiła mi bardzo miłą niespodziankę i obdarowała mnie również zestawem próbek Embryolisse oraz Sylveco. Z tych drugich cieszę się najbardziej, bo słyszałam o tych kremach tyle dobrego, że już od dawna mam ochotę jakiś wypróbować. Teraz będę mogła przetestować każdego po trochu:)


Jako druga dotarła do mnie paczuszka od Dagmary z uroczo zapakowanym olejkiem do ciała GoArgan+ Żurawina. Olejek ma bardzo prosty skład i niezwykle przyjemny zapach (musiałam od razu pomacać;P). Już czuję, że używanie go sprawi mi i mojej skórze wiele radości:)


Trzecia przesyłka przyszła do mnie od Agaty. Dzięki niej wreszcie będę mogła zapoznać się ze słynną marką Balea. W moje ręce trafiły dwa żele pod prysznic (pomarańczowy i arbuzowy; oba pachną obłędnie!), malinowy peeling myjący do twarzy, nawilżający krem-żel pod oczy, maseczka peel-off oraz zmywacz do paznokci w płatkach marki Ebelin.


Poza tym w paczuszce znalazłam również zestaw próbek (w tym słynnej ekoAmpułki 1 Pat&Rub, którą też już dawno chciałam wypróbować), przemiły liścik oraz... mój ukochany kąpielowy umilacz, czyli kremową babeczkę do kąpieli Bomb Cosmetics w moim ulubionym malinowym zapachu:)


No to pochwaliłam się, teraz mogę się z czystym sumieniem zabrać do testowania tych wszystkich dobroci. 

Ani, Dagmarze i Agacie jeszcze raz serdecznie dziękuję:* 
Nie tylko za przesyłki, ale również za bardzo ciepły i serdeczny kontakt. 
Aż żałuję, że nie mogę Was uściskać:)


Czekoladowe masło do ciała Organique

15:43

Czekoladowe masło do ciała Organique

Brązujące masło do ciała Organique z czekoladowej serii Terapie SPA to połączenie bogatego w witaminy i składniki odżywcze masła z kakaowca i masła Shea oraz erytrulozy - związku cukrowego naturalnego pochodzenia, który subtelnie i równomiernie poprawia koloryt skóry, bez efektu plam oraz nieprzyjemnego zapachu. 


Masło zamknięte jest w typowym dla marki przeźroczystym plastikowym słoiczku z aluminiową zakrętką. Posiada budyniową konsystencję oraz karmelowy kolor. Zapach produktu jest dosyć rozczarowujący. Na upartego można się tam doszukać nutki aromatu gorzkiego kakao, ale na pewno nie jest to czekolada. W opakowaniu zapach jest jakiś taki chemiczny, duszący i mało przyjemny, na szczęście podczas aplikacji łagodnieje i dość szybko się ulatnia.


Masełko całkiem fajnie nawilża skórę, choć nie jest to działanie spektakularne. Nie podrażniło mnie i nie uczuliło, a wręcz przeciwnie - ładnie łagodzi podrażnienia. Najbardziej kontrowersyjna jest kwestia brązowienia skóry. Owszem, bezpośrednio po aplikacji skóra nabiera odrobiny złotego koloru, ale wynika to chyba bardziej z koloru masła niż tej całej erytrulozy. Poza tym kolor ten bardzo szybko znika i nie utrzymuje się nawet do następnego mycia. Codzienne smarowanie ciała masłem nic w tej kwestii nie daje, opalenizny jak nie było, tak nie ma. Jakimś wyjściem byłoby nakładanie masła rano przed wyjściem z domu, ale praktykę tą uniemożliwia fakt, że produkt brudzi jasne ubrania.

Skład:
Aqua/Water, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Glycerin, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Ethylhexyl Cocoate, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Erythrulose, Theombra Cacao (Cocoa) Seed Butter, Spent Grain Wax, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Parfum, Cl 19140, Cl 14700, Cl 42090.

Cena:
ok. 60 zł/200 ml

Podsumowując, nie jestem zachwycona tym produktem i z pewnością już do niego wrócę. Jeśli miałyście do czynienia z tym masłem dajcie znać, jakie są Wasze wrażenia. Chętnie poczytam też o Waszych ulubionych balsamach brązujących, więc jeżeli możecie polecić coś godnego uwagi, piszcie.


Elixir do ust L'Oreal

14:14

Elixir do ust L'Oreal

Która z nas nie zna tego uczucia, kiedy widzimy jakiś produkt po raz pierwszy i od razu wiemy, że musimy go mieć? Chyba każdy doświadczył go w swoim życiu choć raz. Tak właśnie było ze mną i L'Oreal Color Riche Extraordinaire Liquid Lipstick w odcieniu 102 Rose Finale.


Zobaczyłam go u Kasi z bloga Kolczyki Izoldy w TYM wpisie i przepadłam. Dosłownie dostałam obsesji na jego punkcie. Oczywiście jak na złość nigdzie u mnie już tego odcienia nie było (pamiętamy, że był to schyłek wielkiej rossmannowej promocji, więc półki świeciły pustkami), ale na szczęście na ratunek przybyła mi Sis, której udało się upolować dla mnie to cudo w Hebe z niemal równie korzystnym rabatem -40%.


Elixir zamknięty jest w eleganckim złotym opakowaniu, które niezwykle pięknie się prezentuje i cieszy nasze oko. Małe "okienko" daje nam podgląd produktu. Ogromnym atutem jest przepiękny owocowy zapach, który niesamowicie poprawia nastrój. Konsystencja jest dosyć gęsta, dzięki czemu wystarczy odrobina, aby ładnie pokryć usta kolorem. Aplikator jest wygodny i nabiera niewielką ilość eliksiru, dzięki czemu nic nam się nie marze.


Extraordinaire jest bardzo przyjemny w użyciu. Nadaje wargom piękny kolor, którego intensywność możemy stopniować oraz niesamowity lustrzany blask, typowy dla błyszczyków. Trzyma się na ustach bardzo długo jak na taką formułę, bo ok. 2 godzin (bez jedzenia i picia). Nie wylewa się poza kontur ust i nie zbiera w kącikach, o ile oczywiście nie przesadzimy z ilością. Nie lepi się, nie wysusza ust i nie podkreśla suchych skórek.


 Cena regularna produktu jest dość wysoka i wynosi ok. 55 zł/6 ml, ale warto polować na promocje.
Od dziś do 8 czerwca  możecie je kupić w Rossmannie za 40,99 zł.



Essie Mademoiselle

16:44

Essie Mademoiselle

Essie Mademoiselle to jeden z najpopularniejszych lakierów. Jest bardzo uniwersalny i pasuje każdemu, do wszystkiego i na każdą okazję. Delikatny, rozbielony odcień różu momentalnie poprawia wygląd paznokci, sprawiając, że wyglądają one na zdrowe i zadbane. Aby uzyskać taki efekt wystarczy jedna warstwa i uważam, że więcej niż dwie nie ma sensu nakładać. Mademoiselle to nie jest lakier, który ma zapewnić nam kolor i pełne krycie, raczej należy go traktować jak lakier do frencha:)



Dzięki szerokiemu pędzelkowi i kremowej konsystencji lakier łatwo się aplikuje. Na moich paznokciach trzyma się ok. 4-5 dni, potem zwykle zaczyna odpryskiwać. Dla mnie ten odcień emalii to prawdziwy lakierowy must have. Jak wiecie nie jestem mocna w malowaniu paznokci, ale też nie lubię nie mieć na nich zupełnie niczego. Essie Mademoiselle to dla mnie idealne rozwiązanie, bo z jednej strony jest równie prosty w użyciu jak bezbarwny lakier, z drugiej zaś efekt wizualny, który mi zapewnia jest o niebo lepszy.

Muszę jednak uczciwie przyznać, że tego typu odcieni używam już od wielu lat i wszystkie bez wyjątku niezależnie od marki dawały taki sam efekt. Propozycja Essie niczym szczególnym się na tym tle nie wyróżnia. No, może poza znacznie wyższą ceną.


Serum intensywnie nawilżające

16:24

Serum intensywnie nawilżające

Serum intensywnie nawilżające Bioderma Hydrabio Serum kupiłam jakoś w połowie marca, kiedy moja skóra była nieco przesuszona po zimie. Teraz opakowanie dobija końca, czas więc na małe podsumowanie naszego spotkania.


Serum przeznaczone jest do pielęgnacji skóry odwodnionej i wrażliwej, po kuracjach wysuszających lub ekspozycji na słońce i ma za zadanie zapewnić jej długotrwały efekt nawilżenia. Zamknięte jest w plastikowej buteleczce z pompką typu air-less, która pozwala na precyzyjne i higieniczne dozowanie produktu. 


 Sam produkt ma postać lekkiego żelu o nieco mlecznym zabarwieniu i delikatnym, neutralnym zapachu. Łatwo się aplikuje i jest bardzo wydajny - wystarczy dosłownie odrobina by pokryć całą twarz. Serum jest bardzo leciutkie i szybko się wchłania. Pozostawia na skórze delikatny, jakby silikonowy film, co nie każdemu może przypaść do gustu, ale dzięki czemu świetnie się sprawdza pod makijaż, wykazując działanie podobne do bazy. Nie powoduje świecenia się twarzy, wręcz przeciwnie pozostawia ją delikatnie zmatowioną i aksamitną w dotyku. Możemy stosować je samodzielnie lub pod zwyczajowo stosowany krem. Nie uczula, nie podrażnia, nie zapycha i... nie nawilża. To znaczy trochę nawilża, ale dla mnie zdecydowanie niedostatecznie. Po produkcie typu serum spodziewałam się bardziej spektakularnych efektów, tym czasem znam zwykłe kremy, które nawilżają znacznie lepiej. Dla sprawiedliwości dodam, że serum stosowałam w wersji solo, bo moja tłusta skóra nie lubi jak się za dużo na raz na nią nakłada. Być może to by wyjaśniało tak wysokie noty na Wizażu (KLIK), gdzie z tego co przejrzałam większość użytkowniczek z cerą suchą stosowało serum pod krem.


Skład:
AQUA/WATER/EAU, GLYCERIN, XYLITOL, SODIUM POLYACRYLATE, MANNITOL, RHAMNOSE, FRUCTOOLIGOSACCHARIDES, LAMINARIA OCHROLEUCA EXTRACT, NIACINAMIDE, PYRUS MALUS (APPLE) FRUIT EXTRACT, DIMETHICONE, CYCLOPENTASILOXANE, TRIDECETH-6, PEG/PPG-18/18 DIMETHICONE, SODIUM HYALURONATE, HEXYLDECANOL, CAPRYLIC/ CAPRIC TRIGLYCERIDE, DISODIUM EDTA, CHLORPHENESIN, PHENOXYETHANOL, FRAGRANCE (PARFUM).
 
Cena:
ok. 70 zł/40 ml

Podsumowując, jak dla mnie Bioderma Hydrabio Serum to raczej przeciętny produkt, który lepiej się sprawdza jako nawilżająco-matująca baza pod makijaż, niż typowe serum nawilżające. Jeśli któraś z Was używała tego serum, zwłaszcza w wersji pod krem, to koniecznie podzielcie się swoimi wrażeniami, bo być może tutaj leży przyczyna klęski i klucz do sukcesu.



Łagodny jelonek

13:58

Łagodny jelonek

Kremy do rąk to jeden z tych produktów, które zużywam w ilościach hurtowych, a odkąd podbiera mi je mąż, idzie to nawet jeszcze szybciej. Dziś chciałam pokazać Wam krem, którego używałam przez ostatnich kilka tygodni, i który właśnie zakończył swój żywot.


Hipoalergiczny krem do rąk Biały Jeleń przeznaczony jest do pielęgnacji skóry wrażliwej ze skłonnością do alergii niezależnie od wieku, również skóry atopowej. Ma za zadanie odbudowywać zniszczoną i popękaną skórę dłoni, wzmacniać jej naturalną barierę ochronną oraz intensywnie nawilżać, przynosząc natychmiastową ulgę. Nie zawiera alergenów, parabenów, silikonów oraz barwników.

Skład:
Aqua, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Isononyl Isononanoate, Polygyceryl-3 Methylglucose Distearate, Cetearyl Alcohol, Coco-Caprylate, Sorbitrol, Sorbitan Stearate, Hydroxyethyl Urea, Imperata Cylindrica (Root) Extract, Glycerin, PEG 8, Carbomer Boswellia Serrata Gum, Dipropylene Glycol, Phenoxyethanol, Benzoic Acid, Dehydroacetic Acid, Polyacrylamide, C13-14 Isoparaffin, Laureth-7, Triethanolamine, Parfum.

Cena:
ok. 8 zł/100 ml


Krem zamknięty jest w opakowaniu w formie białej plastikowej tubki z całkiem estetyczną etykietą i wygodnym zamknięciem. Niewielki otwór pozwala na precyzyjne dozowanie potrzebnej ilości produktu. Sam krem posiada lekką konsystencję, która szybko się wchłania, nie pozostawiając na dłoniach tłustej, czy lepkiej warstwy. Zapach kremu jest delikatny i bardzo przyjemny. 


Jeśli chodzi o działanie, krem faktycznie jest bardzo łagodny dla skóry, nie uczula i nie podrażnia, ale jego właściwości pielęgnacyjne były dla mnie nieco za słabe. Co prawda po użyciu kremu skóra była miękka i gładka, ale jednak niedostatecznie nawilżona, przez co wciąż czułam lekki dyskomfort i zwykle musiałam ponowić aplikację. Przypomnę jednak, że moja skóra dłoni jest naprawdę bardzo sucha, atopowa i wymaga naprawdę porządnego nawilżania. Myślę, że na mniej wymagającej skórze krem ma spore szanse się sprawdzić.

Podsumowując, nie jest to produkt intensywnie pielęgnacyjny, który poradzi sobie z naprawdę suchą i zniszczoną skórą, ale jeśli Wasze dłonie są w dobrej kondycji i tylko chcecie ten stan utrzymać, to spokojnie wystarczy.



Bourjois Rose d'Or

15:16

Bourjois Rose d'Or

O różach z Bourjois słyszałam już wiele dobrego, ale zawsze było mi z nimi nie po drodze. I pewnie nic by się w tej kwestii nie zmieniło, gdyby nie ostatnia rossmannowa promocja.


Po dość szybkim przejrzeniu i zeswatchowaniu na ręce dostępnych w drogerii odcieni, zdecydowałam się na kolor 34 Rose d'Or (Golden Rose), czyli piękny chłodny róż ze złotym schimmerem, który na twarzy jest delikatnie widoczny jedynie przy odpowiednim świetle, a mimo to ładnie ją ożywia i rozświetla, dając bardzo subtelny efekt.


Opakowanie różu nie powala elegancją, ale jest całkiem miłe dla oka i wygodne w użytkowaniu. Wewnątrz znajdziemy nawet malutkie lusterko i pędzelek, które co prawda na co dzień na niewiele nam się zdadzą, ale od biedy w sytuacjach awaryjnych możemy się nimi posłużyć żeby dokonać drobnych poprawek.


Sam róż jest nieco twardy i mało nabiera się go na pędzel, ale dzięki temu, że jest całkiem dobrze napigmentowany, okazuje się to być ilością w zupełności wystarczającą. Trzyma się na policzkach praktycznie cały dzień, choć oczywiście pod wieczór widać, że kolor już nieco wyblakł. Odcień, który wybrałam bardzo ładnie rozpromienia twarz, sprawiając, że wygląda ona naprawdę wiosennie. Na dodatek, niechcący okazał się idealnie pasować do pomadki MAC Bombshell, o której pisałam Wam poprzednio (KLIK). Jedyne co nie podoba mi się w tym produkcie to jego zapach. Wiele osób się nim zachwyca, ale dla mnie jest on strasznie duszący. Na szczęście podczas aplikacji jest praktycznie niewyczuwalny, a przecież z nosem w opakowaniu nikt mi siedzieć nie każe, więc nie jest to żaden problem.


Podsumowując, jestem tym produktem naprawdę zauroczona:) Kupiłam go zaraz pierwszego dnia promocji (22 kwietnia) i od tamtej pory używam codziennie. Na razie nie zanosi się na żadne zmiany w tej kwestii, myślę nawet, że to do niego będzie należał sezon wiosna-lato 2014. No i nie ukrywam, że na następnej takiej promocji chętnie przyjrzę się pozostałym odcieniom.


MAC Bombshell

19:36

MAC Bombshell

Kiedy 23 kwietnia perfumeria Douglas zorganizowała w swoim sklepie internetowym noc zakupów z rabatem -20%, wiedziałam, że nie mogę przepuścić takiej okazji, tym bardziej, że już od dawna chodził za mną zakup jakiejś wiosennej szminki. Miałam kilka odcieni zapisanych na mojej chciejliście i już miałam zamówić jeden z nich kiedy zobaczyłam JĄ. To była miłość od pierwszego wejrzenia:)


MAC Bombshell to pomadka w wykończeniu Frost, której odcień producent opisuje jako "Żywy, różany róż z blaskiem" i trudno się z nim nie zgodzić. Pomadka faktycznie ma piękny różowy kolor z metalicznym złotawym wykończeniem. Jest w prost idealna na wiosnę! Wspaniale ożywia twarz i sprawia, że wygląda ona bardzo dziewczęco i radośnie.


Jakość pomadki jest równie wspaniała jak jej kolor. Łatwo się aplikuje, długo utrzymuje na ustach i równomiernie z nich znika. Nie wysusza, nie podkreśla suchych skórek, nie migruje poza kontur ust.

Tak mniej więcej prezentuje się na ustach:


Niestety aparat zjada całą "złotość" jej połysku, więc musicie mi uwierzyć na słowo, że na żywo jest jeszcze piękniejsza:) A najlepiej, jeśli tylko macie taką możliwość, obejrzyjcie ją na własne oczy. Gwarantuję Wam, że też się zakochacie.


Haul zakupowy z ostatnich tygodni

15:00

Haul zakupowy z ostatnich tygodni

Wszelakich promocji nadchodzi kres, czas więc na małe podsumowanie kosmetycznych zakupów z ostatnich kilku tygodni.

Jeśli chodzi o promocje w Rossmannie i Naturze, to w pierwszych dwóch tygodniach byłam bardzo grzeczna. Skusiłam się tylko na róż Bourjois w odcieniu 34 Rose d'Or, rozświetlający korektor pod oczy L'Oreal Lumi Magique oraz set do brwi z Catrice.


Nieco bardziej zaszalałam z produktami do ust. Do mojej kolekcji dołączyło bowiem aż 5 nowych produktów, w tym: dwie pomadki Wibo Eliksir w odcieniach 06 i 07, masełko do ust Revlon w odcieniu 090 Sweet Tart, eliksir do ust w płynie L'Oreal Color Riche Extraordinaire w odcieniu 102 Rose Finale oraz zakupiona z 20% rabatem podczas nocy zakupów na douglas.pl pomadka MAC Bombshell, w której zakochałam się bez pamięci.


Na trwającej właśnie w Biedronce promocji kupiłam dwa masła do ciała Bielendy, jedno o zapachu papai, a drugie winogron.


Postanowiłam również wypróbować w końcu złuszczające skarpetki (w końcu lato coraz bliżej), jednak zamiast zamawiać je gdzieś z drugiego końca świata, zdecydowałam się przetestować wersję, którą możemy kupić stacjonarnie w drogeriach Hebe za ok. 20 zł.


W Pat&Rub zamówiłam balsamy do pielęgnacji dłoni i stóp z serii hipoalergicznej. Gratis do zamówienia otrzymałam gigantyczną tarkę do stóp.


Podczas ostatnich zakupów w Organique poprosiłam o próbkę zachwalanego przez wszystkich peelingu enzymatycznego. Po jej zużyciu moje odczucia były na tyle pozytywne, że zdecydowałam się na pełnowymiarowe opakowanie. W ramach walki z trądzikiem zakupiłam oczyszczający płyn bakteriostatyczny z 2% kwasem migdałowym Pharmaceris, który jakiś czas temu podejrzałam u Ewy z bloga W odcieniach nude. Udało mi się również załapać do testowania nowego kremu Biodermy Sensibio Tolerance Plus przeznaczonego do pielęgnacji skóry nadwrażliwej i alergicznej. Na allegro zamówiłam żel do skórek Sally Hansen Instant Cuticle Remover oraz sięgnęłam wreszcie po hit włosomaniaczek, czyli szampon dla dzieci Babydream.


Uzupełniłam również zapas antybakteryjnych żeli do rąk, które w okresie wiosenno-letnim, gdy więcej czasu spędzamy na łonie natury, przydają się częściej niż zwykle.


I to na tyle. Zuch, kto dotrwał do końca. Dajcie znać, jeśli coś Was zainteresowało. 

PS. Nigdy nie myślałam, że ten moment kiedyś nadejdzie, a jednak. Postanowiłam pójść w końcu z duchem czasu i założyć fan page na facebooku, aby móc być nieco bliżej Was. Serdecznie Was tam zapraszam, wystarczy kliknąć na logo portalu znajdujące się w prawym pasku bocznym na samej górze.


Essie Good to go

16:46

Essie Good to go

Wiele razy już na blogu wspominałam, że nie lubię malować paznokci. Nie jestem biegła w tej sztuce, ręce trzęsą mi się jak w delirce i dużo czasu zajmuje mi uzyskanie jako takiego efektu, z którym nie będzie wstyd wyjść do ludzi. Jednym z moich najgorszych kosmetycznych koszmarów jest uszkodzenie świeżego lakieru oraz związana z tym konieczność zmywania i malowania od nowa, a że z natury jestem niecierpliwa, często zdarza mi się, że sama sobie niszczę manicure sprawdzając, czy lakier już wysechł (oczywiście, że nie) i zostawiając na nim swoje odciski palców. Oczywiście o istnieniu top coat'ów wiem od dawna, nawet kilka tego typu preparatów się przez moje ręce przewinęło, jednak efekty jakie dawały były co najwyżej średnie. Dlatego teraz, gdy znów stanęłam przed wyborem lakieru nawierzchniowego, zdecydowałam się na klasyka.


Essie Good to go, bo o nim mowa, to jeden z najbardziej popularnych preparatów tego typu. Ma za zadanie przyspieszać wysychanie lakieru, utrwalać i nadawać połysk, a to wszystko w zaledwie kilka sekund.

Skład:
Ethyl Acetate, Cellulose Acetate Butyrate, Butyl Acetate, Isopropyl Alcohol, Acetyl Tributyl Citrate, Benzophenone-1,  Argania Spinosa Kernel Oil, Tocopheryl Acetate, Dimethyl Sulfone, Cl 60725/ Violet 2.

Cena:
ok. 32 zł


Muszę przyznać, że moje pierwsze wrażenia po miesiącu stosowania są jak najbardziej pozytywne (na tyle, że produkt znalazł się w ulubieńcach kwietnia KLIK). Co prawda, nie zauważyłam jakiegoś spektakularnego nabłyszczania, ani przedłużenia trwałości manicure'u, ale za to w kwestii przyspieszania wysychania radzi sobie świetnie. Ładnie się rozprowadza nawet na niemal całkowicie mokrym lakierze, nie niszcząc go, a szeroki pędzelek znacznie ułatwia aplikację. Nie ściąga emali, co również zaliczam mu na duży plus (sama maluję paznokcie wystarczająco niedokładnie, nie potrzebuję, żeby ktoś to jeszcze po mnie poprawiał).


Ciekawa jestem, jak top coat będzie sprawował się dalej, tym bardziej, że czytałam bardzo sprzeczne opinie dotyczące jego gęstnienia. Jeśli więc macie jakieś doświadczenia w tym względzie, koniecznie dajcie znać, jak to było u Was.


Masło do ciała Organique kozie mleko i liczi

18:26

Masło do ciała Organique kozie mleko i liczi

Masło do ciała Organique z kozim mlekiem i liczi pochodzi z serii SPA&Wellness i wchodzi w skład linii kojąco-regenerującej, przeznaczonej do pielęgnacji skóry wrażliwej, wymagającej ukojenia, rewitalizacji i odżywienia. Opis producenta możecie znaleźć TUTAJ.


Masło zamknięte jest w typowym dla marki opakowaniu w formie przeźroczystego plastikowego słoiczka z aluminiową zakrętką z wytłoczonym logo firmy. Etykieta na słoiczku jest przejrzysta i miła dla oka, całość ładnie prezentuje się na półce w łazience. Samo masełko posiada gęstą, zbitą konsystencję, przypominającą ubitą na sztywno bitą śmietanę. Łatwo się aplikuje i szybko wchłania, nie pozostawiając na ciele tłustej, czy lepkiej warstwy, a tylko delikatny i bardzo przyjemny film ochronny. Zapach raczej delikatny, nie utrzymuje się długo na skórze. Ja nie czuję w nim ani mleka ani liczi, dla mnie jest jakiś taki perfumowy. Świeży, lekko słodkawy, całkiem przyjemny, ale też nie na tyle żebym miała go ciągle wąchać, jak np. nektar Bloom Essence (KLIK).



Masło bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie swoim działaniem. Moja skóra na ciele jest bardzo sucha i niełatwo jej dogodzić, a to masełko dało sobie z nią radę. Efekt nawilżenia jest porównywalny do tego jakie dają masła z The Body Shop, choć nie aż tak długotrwały. W każdym razie przy regularnym stosowaniu skóra jest dobrze nawilżona, miękka i miła w dotyku. Jej koloryt jest wyrównany i bardziej jednolity, nie ma mowy o podrażnieniach po depilacji.

Skład:
Water, Butyrospermium Parkii (Shea) Butter, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Glyceryl Stearate, Cera Alba, Glyceryl Stearate Citrate, Caprae Lac Extract, Pearl Extract, Aloe Barbadensis Extract, Litchi Chinesis Fruit Extract, Tocopheryl Acetate,  Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Hydroxyethyl Acrylate, Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Sodium Hydroxide, Citic Acid, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Parfum, Limonen, Hexyl Cinnamal, Hydroxyisohexyl-3-cyclohexane Carboxyaldehyd.

Cena:
ok. 60 zł/200 ml

 Podsumowując, jest to naprawdę przyjemny produkt, który powinien się sprawdzić nawet przy bardzo wrażliwej skórze. Ze względu na swoje właściwości łagodzące będzie idealnym rozwiązaniem na nadchodzące lato, kiedy nasza skóra często jest przesuszona i podrażniona od słońca.




Dr G Brightening Balm Super Light

13:09

Dr G Brightening Balm Super Light

Dziś obiecany wpis poświęcony jednemu z tych produktów, które zrobiły karierę na YouTube, a mowa oczywiście o koreańskim kremie BB  
Dr G Gowoonsesang Brightening Balm SPF 30 PA++.


Od niedawna krem ten dostępny jest w dwóch odcieniach: Dark Beige 23 oraz Light Beige 21. Ja posiadam nowszą jaśniejszą wersję Super Light, która poza działaniem rozjaśniającym i ochroną przeciwsłoneczną, ma zapewnić nam również działanie przeciwzmarszczkowe.

Krem zamknięty jest w opakowaniu w formie tubki, która przychodzi do nas zapakowana dodatkowo w kartonik. Szata graficzna jest bardzo prosta i miła dla oka, całość wygląda całkiem elegancko. Tubka posiada wygodny wąski aplikator, który umożliwia nam precyzyjne dozowanie produktu. Sam krem jest nieco tłusty w dotyku, lecz mimo to posiada lekką konsystencję. Łatwo się rozprowadza, nie tworzy plam i smug. Posiada przyjemny, delikatny zapach, który na twarzy jest niewyczuwalny. Kolor kremu określiłabym jako taki szaro-różowy odcień beżu. Początkowo może wydawać się nieco za ciemny i dawać efekt lekko zsiniałego prosiaczka, ale w ciągu kilku chwil od aplikacji dopasowuje się do odcienia skóry i staje się praktycznie niewidoczny.


Krycie określiłabym jako lekkie do średniego, w zależności od ilości nałożonego produktu i sposobu aplikacji (ja nakładam go pędzlem Hakuro H50S). Na większe niedoskonałości konieczne jest dodatkowe użycie korektora. Krem ładnie wyrównuje koloryt skóry, dając nieco mokre wykończenie. Wygląda bardzo naturalnie, nie tworzy efektu maski, nie podkreśla rozszerzonych porów, nie waży się, nie zbiera w załamaniach, nie zapycha. Jest bardzo trwały, trzyma się aż do demakijażu w praktycznie niezmienionym stanie. 


Skład:
Water, Cyclopentasiloxane, Titanum Dioxide, Glycerin, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Peg-10 Dimethicone, Talc, Niacinamide, Dipropylene Glycol, Isoeicosane, Zinc Oxide, Dimethicone, Triethylhexanoin, Disteardimonium Hectorite, Biosacharide Gum-1, Hexyl Laurate, Neofinetia Falcata Callus Culture Extract, Citrus Unshiu Peel Extract, Melissa Officinalis Extract, Borago Officinalis Extract, Salvia Officinalis (Sage) Leaf Extract, Centaurea Cyanus Flower Extract, Anthemis Nobilis Flower Extract, Aspalathus Linearis Leaf Extract, Lilium Candidum Flower Extract, Sacharum Officinarum (Sugar Cane) Extract, Houttuynia Cordata Extract, Leantopodium Alpinum Extract, Tilia Vulgaris Flower Extract, Betula Platyphylla Japonica Juice, Jasminum Officinale (Jasmine) Extract, Chamaecyparis Obtusa Leaf Extract, Usnea Barbata (Lichen) Extract, Zanthoxylum Piperitum Friut Extract, Pulsatilla Koreana Extract, Cananga Odorata Flower Oil, Magnesium Sulfate, C12-14 Pareth-3, Dimethicone Crosspolymer, Acrylates/Dimethicone Copolymer, Methicone, Palmitic Acid, Ethylhexylglycerin, Tocopheryl Acetate, Aluminium Hydroxide, Aminopropyl Dimethicone, Aluminium Stearate, Polymethylsilsesquioxane, Adenosine, Alumina, Triethoxycaprylylsilane, Silica, Butylene Glycol, Vinyl Dimethicone/Mathicone Silsesquioxane Crosspolymer, Arbutin, Mica, Lecithin, Fragrance, Phenoxyethanol, Iron Oxides (Cl 77492), Iron Oxides (Cl 77491), Iron Oxides (Cl 77499).

Cena:
ok. 130 zł

 Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z tego kremu. Przychylam się do wszystkich pozytywnych opinii na jego temat i potwierdzam, że są w pełni zasłużone. Jeśli rozważacie zakup tego produktu, to polecam, naprawdę warto. Myślę, że u mnie zagości on na dłużej.

Ulubieńcy kwietnia

12:24

Ulubieńcy kwietnia

Pora na drugą część comiesięcznych podsumowań. Było już denko, dziś więc zapraszam Was na kwietniowych ulubieńców.


Delikatny nektar do kąpieli Organique Bloom Essence (KLIK) zdecydowanie podbił moje serce. Zachwyca mnie w nim dosłownie wszystko: ciężka szklana buteleczka, piękny różowy kolor z milionem błyszczących drobinek, cudowny zapach oraz genialne działanie. Jedna buteleczka starcza zaledwie na cztery kąpiele, więc staram się dozować sobie tą przyjemność oszczędnie, ale z pewnością ten nektar jeszcze nie raz będzie u mnie gościł.

Rozświetlacz MAC Lightscapade (KLIK) jest ze mną już kilka miesięcy i od początku bardzo go polubiłam, ale przyznaję, że dopiero teraz w wiosennym słońcu miał szansę naprawdę zabłysnąć i pokazać w pełni na co go stać. Jeśli macie jasną karnację i szukacie subtelnego rozświetlenia na co dzień, to serdecznie Wam polecam.

Dr G Brightening Balm SPF 30 PA++ Super Light to mój pierwszy krem BB (wiem, wiem jestem w tyle), ale już bardzo udany i to na tyle, że mój wcześniejszy ulubieniec nawilżający fluid Pharmaceris, zupełnie poszedł w odstawkę i w kwietniu nie sięgnęłam po niego ani razu. Niedługo przedstawię Wam go bliżej w osobnym wpisie.

Essie Good to go to prawdziwe wybawienie dla osób niecierpliwych. Miałam w życiu już kilka różnych top coatów, które miały przyspieszać wysychanie lakieru, jedne radziły sobie z tym lepiej, inne gorzej, ale żaden nie robił tego w tak ekspresowym tempie.

Calvin Klein Euphoria Blossom to jeden z moich ulubionych zapachów, zwłaszcza w sezonie wiosna-lato. W kwietniu wróciłam do niego po zimowej przerwie z prawdziwą przyjemnością. Mimo, że jest to tylko woda toaletowa, zapach jest bardzo trwały i wyczuwalny przez kilka ładnych godzin. Lekki, świeży, kwiatowo-owocowy, idealny na co dzień.


A jakie produkty Was zachwyciły w kwietniu?



Copyright © 2017 Po tej stronie lustra