Ulubieńcy czerwca

13:13

Ulubieńcy czerwca

Czerwiec zleciał mi niesamowicie szybko, ale szczerze mówiąc bardzo się z tego cieszę, bo był to dla mnie miesiąc wytężonej pracy i marzyłam już żeby się wreszcie skończył. Teraz w końcu będę mogła trochę odpocząć i nadrobić wszelkie blogowe zaległości.  Na początek zapraszam Was na comiesięczne podsumowania, tym razem na pierwszy ogień idą czerwcowi ulubieńcy.


Maska do włosów Organique Anti-Age zachwyciła mnie rok temu (KLIK) i to na tyle by zapewnić sobie miejsce wśród trójki najlepszych produktów roku 2013 (KLIK).  Po ostatnich nieudanych eksperymentach pielęgnacyjnych, które zaowocowały sianem na głowie, postanowiłam do niej wrócić i nie zawiodłam się - już po pierwszym użyciu (45 min. pod czepkiem) przywróciła moim włosom odpowiedni poziom nawilżenia. W tym miesiącu w ulubieńcach znalazły się dwa produkty do paznokci. Jednym z nich jest idealnie wakacyjny lakier Essie Cute As A Button (KLIK), który totalnie zauroczył mnie swoim radosnym kolorem i w czerwcu praktycznie nie znikał z moich paznokci. Żel do skórek Sally Hansen Instant Cuticle Remover z pewnością jest ulubieńcem również wielu z Was i nie trzeba go szczególnie przedstawiać. Jest naprawdę skuteczny w usuwaniu skórek i zdecydowanie ułatwia życie. O wosku Yankee Candle Black Plum Blossom pisałam już TUTAJ. Uzależniłam się od jego zapachu i w czerwcu palę go na okrągło, wszystko inne poszło na razie w odstawkę. Z kolei balsam brązujący Dove summer glow + soft shimmer to produkt, który towarzyszy mi każdego lata już od kilku sezonów. Stopniowo nadaje skórze kolor delikatnej złotej opalenizny, nie tworzy plam i smug, a delikatne złote drobinki ładnie rozświetlają skórę, optycznie ją wygładzając. Jako osoba blada i niemogąca się opalać jestem od niego naprawdę uzależniona.

A jak przedstawiają się Wasi czerwcowi ulubieńcy?


Peeling enzymatyczny Organique

21:36

Peeling enzymatyczny Organique

Peeling enzymatyczny z ziołami Organique już od jakiegoś czasu regularnie przewija się w blogosferze. Zbiera tyle ochów i achów, że gdy tylko nadarzyła się okazja postanowiłam sama go wypróbować, a dziś przychodzę do Was podzielić się swoimi wrażeniami, o ile jeszcze Wam się nie znudził i nie opatrzył  .

organique peeling enzymatyczny

Peeling zamknięty jest w typowym dla firmy opakowaniu w formie plastikowego słoiczka z aluminiową zakrętką. Posiada gęstą konsystencję, typową dla gotowych maseczek zawierających glinki. Zapach ma dość specyficzny, dla mnie neutralny, ale na pewno nie każdemu będzie odpowiadał (moja siostra uważa, że strasznie śmierdzi). 

Działanie peelingu oparte jest na enzymach z papai i ananasa oraz kompleksie kwasów: cytrynowego, mlekowego i glikolowego. Dokładny opis znajdziecie na stronie producenta (KLIK), poniżej zaś zamieszczam pełny skład.

Skład:
Aqua, Kaolin, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Brassica Campestris (Oleifera Oil), Caprylic/Capric Trigliceryde, Lactic Acid, Citric Acid,  Mannitol, Papain, Bromelain, Glicolic Acid, Ribes Nigrum Bud Extract, Alkohol, Melissa Officinalis Extract, Sodium Benzoate, Pottasium Sorbate, Althaea Officinalis Root Extract, Achillea Millefolium Extract, Tocopheryl Acetate, Xanthan Gum, Sodium Hydroxide, Parfum, Butylphenyl Methylpropional, Hexyl Cinnamal, Hydroxycitronellal, Linalool, Geraniol, Citronellol, Limonene, Isoeugenol, Citral.

Cena:
ok. 70 zł/100 ml


Sposób użycia peelingu jest nieco czasochłonny: najpierw nakładamy go cienką warstwą na 5 min., a następnie przez kolejne 5 min. okrężnymi ruchami wykonujemy masaż twarzy i dopiero spłukujemy. Warto jednak poświęcić mu tą chwilę, bo zapewnia naprawdę dobre efekty. Skóra po takim zabiegu jest miękka, gładka i dobrze oczyszczona. Produkt świetnie się rozprawia z zamkniętymi zaskórnikami, a także niewielkimi niedoskonałościami, które potrafi zdusić w zarodku. 

Należy podkreślić, że wbrew pozorom jest to peeling dość silnie działający i może nie sprawdzić się na bardzo wrażliwej skórze. Moja tłusta cera za każdym razem reaguje dość silnym zaczerwienieniem, które utrzymuje się do kilkudziesięciu minut po zmyciu peelingu, zaś u mojej siostry, która ma cerę naczynkową, zaczerwienieniu towarzyszyło również podrażnienie naczynek, silne pieczenie i uczucie gorąca, które utrzymywało się aż do następnego dnia. 

Podsumowując, ja jestem z tego produktu bardzo zadowolona. Robi, co ma robić i to jest dla mnie najważniejsze. Wykonuję go zawsze wieczorem, więc zaczerwienienia mi niestraszne, zresztą Tolerance+ (KLIK) świetnie sobie z nimi radzi. Generalnie polecam, ale jeśli planujecie zakup sięgnijcie najpierw po próbkę i sprawdźcie, jak Wasza skóra zareaguje na taką dawkę złuszczania.


Między świeżością, a słodyczą - Yankee Candle Black Plum Blossom

13:19

Między świeżością, a słodyczą - Yankee Candle Black Plum Blossom

Wczoraj mieliśmy pierwszy dzień kalendarzowego lata, ale szczerze mówiąc pogoda jest mało letnia, przynajmniej u mnie. Za oknem zaledwie 15 st. Celsjusza, zimny wiatr i ulewny deszcz. Taka aura zdecydowanie sprzyja lenistwu w ciepłym domowym zaciszu oraz... paleniu wosków:) Korzystając więc ze sprzyjających warunków, chciałabym pokazać Wam wosk, który ostatnio zawładnął moim sercem i to do tego stopnia, że planuję kupić go ponownie.

YANKEE CANDLE BLACK PLUM BLOSSOM


Yankee Candle Black Plum Blossom to jedna z propozycji na lato 2014. Wosk ma przepiękny głęboki śliwkowy kolor i wprost genialnie prezentuje się w kominku (kocham róże i fiolety, a właśnie taki śliwkowy odcień przemyciłam na dodatkach w mieszkaniu, więc do wystroju pasuje mi idealnie;P). Łączy w sobie nuty zapachowe kwiatu czarnej śliwki, wanilii i  białego piżma. Całość stanowi harmonijne połączenie rześkiej, kwiatowo-owocowej świeżości i ciepłej, otulającej słodyczy. Jest dosyć intensywny, ale zdecydowanie nie męczący, spokojnie można go palić przez długie godziny. Wycisza, uspokaja, poprawia nastrój. Idealnie nadaje się na ciepłe letnie wieczory lub właśnie takie pochmurne dni jak dzisiejszy.

Zakochałam się w tym zapach bez reszty i patrząc na coraz większy ubytek wosku, czuję realny niepokój, więc przy najbliższej okazji z pewnością zrobię zapas. Po raz pierwszy też zaczęłam się bardzo poważnie zastanawiać nad zakupem świecy, co powinno być najlepszą rekomendacją.

Naprawdę polecam Wam wypróbować ten zapach. A może już go znacie? Jeśli tak, koniecznie podzielcie się wrażeniami.

Więcej recenzji zapachów znajdziecie w zakładce Yankee Candle.


Rozświetlone spojrzenie z L'Oreal Lumi Magique

16:00

Rozświetlone spojrzenie z L'Oreal Lumi Magique

Rozświetlający korektor L'Oreal Lumi Magique pierwszy raz zobaczyłam chyba u Iwetto i przyznam szczerze, że nie od razu mnie porwał. Dopiero kolejne wysypujące się jak grzyby po deszczu pozytywne recenzje sprawiły, że moja ciekawość zaczęła rosnąć. Kiedy więc pojawiła się okazja kupić go w Rossmannie za niemal połowę regularnej ceny (ok. 45 zł), uznałam, że to świetna okazja by wypróbować to cudo.


Korektor zamknięty jest w opakowaniu w formie pisaka z pędzelkiem, utrzymanym w odcieniu różowego złota. Całość wydaje się być całkiem solidna i mocno błyszcząca. Z pośród trzech dostępnych odcieni wybrałam najjaśniejszy - 1 Light.


Jest to mój pierwszy korektor w pisaku i powiem szczerze, że nie odpowiada mi taka forma aplikacji. Zwykle więc wykręcałam korektor i na skórę nakładałam go palcami. Konsystencja produktu jest dosyć rzadka, ale na skórze szybko zasycha więc trzeba się śpieszyć z rozprowadzaniem. Jednocześnie po nałożeniu na skórę staje się też dosyć sucha, przez co nie zawsze korektor ładnie stapiał się ze skórą. Były takie dni, kiedy zostawiał taką dziwną fakturę, zwłaszcza w wewnętrznych kącikach. Suchość ta wynika pewnie po części z zawartości alkoholu dość wysoko w składzie. Z tego względu też korektor może wysuszać delikatna skórę wokół oczu, więc warto zadbać o odpowiednie nawilżenie. W ciągu dnia trzyma się bez zarzutu, nie ściera się i nie wchodzi w załamania. 




Krycie ma dosyć słabe i z moimi sińcami sobie nie radzi, ale dzięki zawartym w nim rozświetlającym drobinkom i tak są one mniej widoczne i spokojnie mogę wyjść do ludzi. Co ważnie korektor nie ciemnieje w ciągu dnia, a efekt rozświetlenia utrzymuje się do samego demakijażu, dzięki czemu przez cały dzień spojrzenie wygląda na świeże i wypoczęte. Drobinki są bardzo subtelne i praktycznie nie widoczne (ja u siebie widzę je tylko w łazience, kiedy zapalę dodatkowe światło nad lustrem), więc te z Was, które nie lubią błyszczeć nie mają się czego obawiać.

Powiem szczerze, że mam nieco mieszane odczucia wobec tego produktu. Z jednej strony podoba mi się subtelny efekt rozświetlenia jaki daje, z drugiej zaś nie zawsze chce się ładnie połączyć ze skórą, co wygląda mało ciekawie. No i ze względy na tendencję do wysuszania raczej nie nadaje się do długotrwałego stosowania. Wadą tego produktu jest również słaba wydajność - stosowany jedynie pod oczy wystarczył mi na zaledwie 1,5 miesiąca.

Stosowałyście ten produkt? Jakie są Wasze wrażenia? 
A może znacie inne rozświetlające korektory, które możecie polecić?


Olej kokosowy Organique

19:17

Olej kokosowy Organique

Oleje stosuję głównie na włosy (na twarz nie mam odwagi, na ciało nie lubię). Wciąż testuję nowe i szukam tego najlepszego dla siebie. Oleju kokosowego długo się obawiałam, głównie ze względy na to, że na włosach wysokoporowatych może wzmagać puszenie, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że moje włosy mają właśnie wysoką porowatości. W końcu jednak postanowiłam zaryzykować i sprawdzić na sobie jego działanie. Mój wybór padł na olej kokosowy marki Organique (KLIK).


Produkt zamknięty jest w typowym dla firmy opakowaniu w formie przeźroczystego plastikowego słoiczka z aluminiową nakrętką. W temperaturze pokojowej ma postać białej masy, kiedy robi się goręcej zamienia się w przeźroczysty płynny olej. Jego niewątpliwą zaletą jest delikatny, słodki zapach, który nieodparcie kojarzy mi się z uwielbianą niegdyś kokosową Princessą:) 


Olej łatwo się rozprowadza zarówno na skórze, jak i włosach. Jest bardzo wydajny. Posiadam mały słoiczek o pojemności 100 ml (ok. 42 zł) i szczerze mówiąc, spodziewałam się, że starczy mi na jakiś miesiąc, może dwa. Tym czasem po dwóch miesiącach stosowania średnio dwa razy w tygodniu, zużyłam dopiero 1/3 opakowania (w tym czasie długość moich włosów wynosiła ok. 60 cm). Zmywa się bezproblemowo delikatnym szamponem - aktualnie Babydream.


Jeśli chodzi o działanie, to szczerze mówiąc zachwytów nie ma, zwłaszcza na skórze. Generalnie moja niechęć do stosowania olejków na ciało wynika z faktu, że wprawdzie natłuszczają one skórę, ale kompletnie jej nie nawilżają. Za każdym razem czuję, że pod tą tłustą warstwą moja skóra nadal jest sucha i ściągnięta. Olej kokosowy niczym się w tym względzie nie wyróżnia, efekt jest dokładnie taki sam. Przez jakiś czas stosowałam go również na zmiany azs na dłoniach, licząc na szybszą regenerację popękanej z suchości skóry, ale nic takiego nie nastąpiło. Nieco lepiej olej sprawdza się na włosach. Przede wszystkim im nie szkodzi i nie powoduje puszenia, czego się trochę obawiałam. Po jego zastosowaniu włosy są nieco bardziej mięsiste i błyszczące, ale efekt nie jest tak spektakularny, jak po olejku makadamia (KLIK).

Podsumowując, zakupu nie żałuję i z przyjemnością zużyję olej do końca (choćby ze względu na cudowny, odprężający zapach - szczególnie polecam jako dodatek do peelingu kawowego), nie mniej jednak na tym jednym słoiczku nasza znajomość się zakończy.

A jakie są Wasze doświadczenia z olejem kokosowym?



Essie Cute as a button - koral idealny

13:51

Essie Cute as a button - koral idealny

Niedzielne popołudnie to idealny czas na lekki wpis lakierowy. 
Dziś chciałabym pokazać Wam jeden z moich nowych nabytków - Essie Cute As A Button.


Producent porównuje ten odcień do dojrzałych owoców persymony (kaki), ale wg. mnie nie jest do końca udane porównanie. Cute As A Button to po prostu przepiękny koral, który w zależności od światła przybiera bardziej czerwony, pomarańczowy lub różowy odcień. Jak by nie patrzeć jest to kolor bardzo żywy, radosny i wakacyjny. Szczególnie mocno podoba mi się na stopach i wiem, że latem często będę po niego sięgać.



Jeśli chodzi o sam lakier, to posiada on kremową, lecz dosyć rzadką konsystencję, więc trzeba nieco uważać przy malowaniu, jednak już dwie nieco grubsze warstwy pozwalają uzyskać pełne krycie. Trwałość ma rewelacyjną, u mnie (pokryty Essie Good To Go) trzymał się bowiem bity tydzień z leciutko startymi końcówkami i gdyby nie to, że czułam już nieodpartą potrzebę skrócenia paznokci, spokojnie mogłabym nosić go dalej. Zmywa się z dziecinną łatwością, nie maże się po skórkach i nie odbarwia płytki. 
Czy można chcieć czegoś więcej?



Wibo Eliksir, czyli liczy się wnętrze

20:09

Wibo Eliksir, czyli liczy się wnętrze

Pomadki Wibo Eliksir są dosyć popularne w blogosferze i zbierają same pochlebne opinie, ja jednak długo zwlekałam z ich zakupem, bo mimo, że nie są drogie (ok. 9 zł/4,2 g), to jednak odstraszały mnie ich osławione już szpetne opakowania. Nic na to nie poradzę, tak już mam. Kiedy jednak Rossmann uraczył nas obniżką rzędu 40% i pomadki można było nabyć za niewiele ponad 4 zł, stwierdziłam, co tam, tyle mogę dać za te szkarady.


 Wybór kolorystyczny Eliksirów nie powala. Dostępnych jest co prawda 9 odcieni, ale wszystkie są do siebie bardzo podobne i na jedno kopyto. Po przejrzeniu swatchy w internecie zdecydowałam się jednak na dwa: 06 i 07.


 Pomadki mają przyjemną kremową konsystencję (choć na samym początku wydawały mi się tępe i lepkie, ale to chyba tylko pierwsza warstwa była jakaś taka dziwna) i gładko suną po ustach. Noszą się bardzo komfortowo, nie wysuszają i nie podkreślają suchych skórek. Są całkiem dobrze napigmentowane, choć nie dają 100% krycia, a raczej półtransparentne, błyszczykowe wykończenie. Na ustach trzymają się do 2 godzin bez jedzenia i picia, czyli standardowo dla tej formuły. Mają bardzo przyjemny, delikatny, słodki zapach budyniu śmietankowego. Ich największą zaletą jest jednak to, że chyba po raz pierwszy przy tego typu produkcie, naprawdę mam wrażenie, że nawilża on usta i nie potrzebuję dodatkowo sięgać po pomadkę ochronną. Wystarczy mi sam Eliksir.


Niestety nie opanowałam jeszcze sztuki robienia selfie swoim ustom (czy czemukolwiek innemu zresztą) i na zdjęciu oba odcienie wyszły bardzo podobnie z minimalną tylko różnicą koloru, w rzeczywistości jednak jest ona mocniej widoczna (polecam przejrzeć zdjęcia bardziej uzdolnionych fotograficznie blogerek). Mi osobiście bardziej przypadł do gustu odcień 06, jest bardziej stonowany i lepiej się w nim czuję. Odcień 07 wydaje mi się zbyt jaskrawy i rzadko po niego sięgam. 

Tak czy inaczej jednak, jestem zadowolona z tych pomadek. W moim odczuciu są znacznie lepsze od kilkukrotnie droższych Maybelline Color Whisper, czy L'Oreal Rouge Caresse. Jedyne zastrzeżenia mam tak jak wszyscy do tandetnych opakowań, które dodatkowo przez swój kanciasty kształt są dosyć kłopotliwe w użytkowaniu. I nie mówcie mi proszę, że w takiej cenie inaczej się nie da, bo pomadki Celii cenę mają niemal identyczną, a opakowanie tak porządne i eleganckie, że nawet Dior by się nie powstydził.

A Wy macie swoje Eliksiry?


Porównanie żeli antybakteryjnych: Carex, CleanHands, Bath&Body Works

18:48

Porównanie żeli antybakteryjnych: Carex, CleanHands, Bath&Body Works

Żele antybakteryjne to bardzo przydatny gadżet, który w swojej torebce nosi zapewne większość z nas. Pozwala na zachowanie higieny rąk w każdej sytuacji, dezynfekując je i myjąc bez użycia wody. Nie wiem, jak u Was, ale u mnie zużycie tego typu preparatów zawsze gwałtownie wzrasta w okresie letnim, dlatego też pomyślałam, że przygotuję dla Was małe zestawienie żeli antybakteryjnych trzech różnych firm, z którymi miałam do czynienia.

 
KONSYSTENCJA:
W tej kategorii mamy remis. Wszystkie trzy preparaty mają identyczną żelową, dosyć rzadką konsystencję. Dzięki temu łatwo się rozprowadzają, ale trzeba to robić dosyć szybko, bo wystarczy chwila nieuwagi i nałożony żel spłynie nam z dłoni.

ZAPACH:
Tu niekwestionowanym liderem jest Bath&Body Works, który nie tylko zapewnia nam największy wybór zapachów, ale też zapachy ich żeli są najprzyjemniejsze. Najgorzej w tym względzie wypada zaś żel CleanHands, który dostępny jest tylko w jednej wersji zapachowej z dość mocno wyczuwalną nutą alkoholu.

 DOSTĘPNOŚĆ:
Najłatwiej dostępne są żele Carex, które możemy kupić w Rossmannie, Naturze i praktycznie każdym supermarkecie. Najtrudniej dostępne są żele B&BW - stacjonarnie możemy zakupić je jedynie w Warszawie i to też tylko w dwóch salonach w Złotych Tarasach i Galerii Mokotów.
 
EKONOMICZNOŚĆ:
Najkorzystniej cenowo wypada żel CleanHands (ok. 5 zł/50 ml), na drugim miejscu plasuje się Carex (ok. 10 zł/50 ml), zaś najdrożej wychodzą żele B&BW (ok. 8 zł/ 29 ml). Oczywiście są to ceny regularne. Wszystkie trzy żele możemy kupić na promocjach w bardziej atrakcyjnych cenach.

OPAKOWANIE:
W tej kwestii chciałabym skupić się nie tyle na estetyce samego opakowania, co na jego użyteczności. Buteleczki żeli różnią się przede wszystkim rodzajem zamknięcia w jakie zaopatrzyli je producenci. Pod względem jego funkcjonalności prowadzi Carex, którego żele zamknięte są w opakowaniach w wygodną pompką. Na drugim miejscu mamy CleanHands z zamknięciem typu disc-top, a na końcu B&BW i zwykłe zamknięcie na zatrzask.

DZIAŁANIE:
Jak dla mnie takie samo. Nie zauważyłam większych różnic między żelami, wszystkie czyszczą dłonie równie skutecznie. Nie kleją się i nie wysuszają skóry.

SKŁAD:
Dla zainteresowanych.

CleanHands: Alkohol Denat., Aqua, Panthenol, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Triclosan, Parfum, Acryles/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine.
 
Bath&Body Works: Water (Aqua, Eau), Isopropyl Alcohol, Fragrance (Parfum), Honey Extraxt (Mel), Elaeis Giuneensis (Palm) Extract, Cocos Nucifera (Coconut) Fruit Extract, Olea Europaea (Olive) Fruit Extract, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate, Glycerin, Carbomer, Lactose, Aminomethyl Propanol, Isopropyl Myristate, Cellulose, Propylene Glycol, Hydroxyethyl Urea, Wheat Amino Acids, Hydroxypropyl Methylcellulose, Ultramarines (Cl 77007), Yellow 5 (Cl 19140), Red 40 (Cl 16035).
 
Carex: Alkohol Denat., Aqua, Glycerin, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Carbomer, Parfum, Citric Acid, Potassium Sorbate, Aminomethyl Propanol, Benzophenone-1, Limonene, Linalool, Hexyl Cinnamal, Butylphenyl Methylpropional, Geraniol, Citronellol, Cl 19140, Cl42090.


Podsumowując, wszystkie trzy produkty są bardzo dobre i wywiązują się ze swojego zadania. Nie ukrywam, że w moim prywatnym, subiektywnym rankingu wygrywają żele Bath&Body Works, choć jest to trochę wygrana "na ładne oczy". Po prostu uwielbiam te ich urocze małe buteleczki i piękne zapachy. Mała pojemność jest dla mnie w tym względzie zaletą, bo zapachy szybko mi się nudzą, a tu dość często mogę je zmieniać. Gdybym jednak miała być zupełnie obiektywna, podejść do sprawy po męsku, kierując się jedynie chłodną kalkulacją, musiałabym przyznać, że pod wieloma istotnymi względami najkorzystniej wypada żel CleanHands. I nawet pompkę z Carexu możemy do niego przełożyć, bo gwinty są takie same.


Bioderma Sensibo Tolerance + krem do skóry nadwrażliwej

15:10

Bioderma Sensibo Tolerance + krem do skóry nadwrażliwej

Dziś obiecana recenzja nowego dziecka Biodermy, czyli łagodząco-kojącego kremu Tolerance+, który zasilił szeregi linii Sensibio.


Sensibio Tolerance+ przeznaczony jest do pielęgnacji skóry nadwrażliwej, alergicznej i nietolerancyjnej. Ma za zadanie zmniejszyć uczucie ściągnięcia, kłucia i pieczenia oraz optymalnie nawilżyć skórę. Według producenta krem jest w 100% biokompatybilny z naszą skórą, co zapewnia najwyższy poziom tolerancji. Jest hipoalergiczny i niekomodogenny. Nie zawiera parabenów, konserwantów ani substancji zapachowych.

Właściwości:
• Działa kompleksowo na przyczyny nadwrażliwości skóry, zwłaszcza na procesy o podłożu neurogennym. Zmniejsza nadpobudliwość włókien nerwowych w skórze i reguluje mechanizmy biologiczne odpowiedzialne za reakcję alergiczną (opatentowany kompleks Neurocontrol®)
• Koi skórę, przynosi jej ulgę, jednocześnie trwale zwiększając jej odporność i tolerancję na czynniki stresogenne, dzięki czemu skóra nie reaguje podrażnieniem i zaczerwienieniem.
• Wzmacnia funkcje ochronne skóry i zapewnia optymalne nawilżenie (sodium PCA)
• Łagodzi uczucie kłucia i dyskomfortu. Skóra odzyskuje swój naturalny komfort.
• Delikatna konsystencja. Doskonała baza pod makijaż. Pozostawia miękkie, aksamitne wykończenie 
Skład:
 Aqua/Water/Eau, Cocoglycerides, Glycerin, Silica, Glyceryl Stearate, Sodium Citrate, Capryloyl Glycine, Mannitol, Xylitol, Rhamnose, Sodium PCA, Acetyl Tetrapeptide-15, Undecylenoyl Glycine, Sclerotium Gum, Sodium Hydroxide.
Cena:
ok. 60 zł/40 ml
Krem zamknięty jest w wygodnej i estetycznej plastikowej buteleczce. Pompka typu air-less zapewnia sterylność i pozwala na precyzyjne dozowanie produktu. Dzięki swojej lekkiej konsystencji Sensibio Tolerance+ sprawdzi się w pielęgnacji każdego rodzaju skóry, również tłustej i mieszanej. Łatwo się rozprowadza i szybko wchłania, pozostawiając przyjemne półmatowe wykończenie. Dobrze sprawdza się jako baza pod makijaż. Nie przyspiesza przetłuszczania skóry, nie zapycha. Świetnie radzi sobie z łagodzeniem wszelkich podrażnień, zmniejsza zaczerwienienia i bardzo dobrze nawilża. Odkąd go używam nie odczuwam już nieprzyjemnego ściągnięcia po umyciu, a ostatnio nawet złapałam się na tym, że umyłam buzię, zajęłam się czymś i zapomniałam nałożyć krem, co wcześniej było dla mnie nie do pomyślenia.


Podsumowując, jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem tego produktu. Zdeklasyfikował swojego starszego brata Sensibio Light praktycznie pod każdym względem: jest lżejszy, lepiej nawilża, lepiej łagodzi. Nie wiem co prawda, jak sprawdziłby się na cerze typowo naczynkowej, bo takiej nie posiadam, ale moja wrażliwa, alergiczna i tłusta skóra go pokochała. I myślę, że zostaniemy ze sobą na dłużej.
 
Ulubieńcy maja

12:52

Ulubieńcy maja

Miesiąc maj już za nami, czas więc na prezentację ulubieńców:)


W maju borykałam się z nawrotem azs, szczególnie na dłoniach i tutaj jak zwykle niezastąpiony okazał się krem regenerujący Avene Cicalfate (KLIK). Zużyłam w tym czasie niemal połowę 100 ml opakowania, ale moje dłonie wyglądają już znacznie lepiej. W pielęgnacji twarzy absolutnym hitem okazał się nowy krem Biodermy Sensibio Tolerance+ przeznaczony do pielęgnacji skóry wrażliwej i alergicznej. Obiecałam Wam osobny wpis na jego temat i myślę, że pojawi się on jeszcze w tym tygodniu. Jeśli chodzi o kolorówkę, to w maju rządził u mnie różowo-złoty duet, czyli pomadka MAC Bombshell (KLIK) i róż Bourjois 34 Rose d'Or (KLIK). Oba te produkty świetnie się ze sobą komponują i sprawiają, że twarz wygląda świeżo i promiennie. Naprawdę uwielbiam to zestawienie. Natomiast z moich paznokci w maju praktycznie nie schodził lakier Essie Mademoiselle (KLIK). 

A jakie produkty Wam towarzyszyły w ubiegłym miesiącu?


Copyright © 2017 Po tej stronie lustra