Wykończyłam ich

19:44

Wykończyłam ich

W styczniu z wyjątkową ulgą przywitałam koniec miesiąca i związany z nim projekt denko. 
Moja denkowa torebeczka pękała bowiem w szwach.


Na początek ostatnie wspólne zdjęcie:


I lecim po kolei, tradycyjnie z podziałem na trzy kategorie.
 

1. Bioderma Sensibio H2O (2x250 ml) - najlepszy płyn micelarny ever. 

2. Bomb Cosmetics Strawberry Daiquiri (KLIK) - balsam do ust o fenomenalnym składzie i bardzo dobrym działaniu. Odkąd się skończył nie mogę sobie poradzić z suchymi skórkami. Dodatkowo stosowanie uprzyjemniał słodki truskawkowy zapach i urocze opakowanie.

3. Organique maseczka algowa Anti-Acne (KLIK) - bardzo fajna maseczka, która cudownie koi skórę, natychmiastowo poprawia jej wygląd i łagodzi stany zapalne. Z pewnością kiedyś do niej wrócę.

4. Bioderma Sensibio Light (KLIK) - lekki krem nawilżający i łagodzący podrażnienia. Idealny dla skóry tłustej i trądzikowej, nie zapycha, nie powoduje powstawania niedoskonałości. Nałożony na silnie podrażnioną skórę może początkowo delikatnie szczypać, ale to uczucie szybko mija i warto się tym nie zniechęcać, bowiem dalej jest już tylko lepiej: podrażnienia zostają złagodzone, a zaczerwienienia zredukowane. W efekcie możemy cieszyć się gładką i miękką skórą, o jednolitym kolorycie. Mimo lekkiej konsystencji świetnie radzi sobie nawet z bardzo suchą skórą (testowałam na mężu). Jestem z niego bardzo zadowolona i mam już w użyciu kolejne opakowanie.

5. Aurigia Flavo-C serum (KLIK) - preparat o działaniu regenerującym i przeciwzmarszczkowym z 8% witaminą C. Stosuję prewencyjnie, żeby opóźnić procesy starzenia. Początkowo serum fajnie wyrównywało koloryt skóry i zmniejszało drobne przebarwienia, ostatnio jednak mam wrażenie, że przestało na mnie działać, więc postanowiłam zrobić sobie kilkutygodniową przerwę. Na pewno jednak do niego wrócę, zastanawiam się też w dalszym ciągu nad wypróbowaniem wersji 15%.


6. Gillette Satin Care Floral Passion - lubię żele z tej serii, nie potrafię golić się przy użyciu pianek, czy żelu pod prysznic. Moim ulubieńcem jest wersja lawendowa, ale ostatnio trudną ją u mnie dostać.

7. The Body Shop Shea Body Butter (KLIK) - genialne masło do ciała. Pięknie pachnie i fenomenalnie nawilża nawet najbardziej suchą skórę, zmiękczając ją i wygładzając. Pozostawia na skórze bardzo przyjemną warstewkę ochronną, która utrzymuje się na skórze przez kilkanaście godzin.

8. The Body Shop Shea Body Scrub 50 ml (KLIK) - zupełne przeciwieństwo swojego maślanego brata. Nie spełnia swojej podstawowej funkcji i w ogóle nie zdziera naskórka. Jest bardzo tłusty, aż za bardzo. Podczas aplikacji połowa produktu ląduje w wannie, a resztka którą uda nam się nałożyć na skórę rozpuszcza się z prędkością światła, zanim zdążymy wykonać jakikolwiek masaż. Skóra jest po nim natłuszczona, jak po użyciu oliwki i to w zasadzie jedyny plus tego produktu.

9. Pat&Rub Otulające Masło do Ciała (KLIK) - bardzo fajne masełko o zupełnie nie maślanej konsystencji i przecudownym zapachu. Fajnie zmiękcza i wygładza skórę, poprawiając jej ogólny wygląd, jednak przy bardzo suchej skórze i obecnych warunkach atmosferycznych nie zapewnia wystarczającego nawilżenia. Polecam osobom ze skórą normalną, sama chętnie kiedyś do niego wrócę, ale na pewno nie zimą.

10. The Body Shop Strawberry Shower Gel (KLIK) - kolejny produkt, który zdecydowanie przypadł mi do gustu. Żel dobrze myje, fajnie się pieni i pięknie pachnie truskawkami. Nie wysusza skóry, wręcz przeciwnie, pozostawia na niej bardzo przyjemną glicerynową powłoczkę.

11. Yves Rocher odżywczy żel pod prysznic z olejkiem arganowym bio (KLIK) - okropny śmierdziel i przeciętny żel myjący. Na pewno do niego nie wrócę. Nigdy.

12. Pat&Rub Rozgrzewający Balsam do Rąk (KLIK) - wbrew swojej nazwie nie wykazuje działania rozgrzewającego, za to ma specyficzny korzenno-ziołowy zapach, który nie każdemu przypadnie do gustu. Stosuje się go całkiem przyjemnie, jednak jak dla mnie jego działanie jest obecnie zbyt słabe. Znów jest to produkt dla osób, które nie mają większych problemów z suchością skóry.

13. Lactacyd Femina Plus - mój ulubiony płyn do higieny intymnej o króciutkim i całkiem fajnym składzie. Nie podrażnia, nie wysusza, ma niskie pH (3,5). Świetnie sprawdza się również do mycia włosów i twarzy.


14. Barwa Ziołowa Szampon Brzozowy - prosty szampon ze SLeS do oczyszczania włosów. Dobrze myje, dobrze się pieni, nie podrażnia skóry głowy. Zapach ma jakiś taki dziwny, ale do zniesienia. Teraz mam wersję tataro-chmielową.

15. Farmona Jantar - po dłuższej przerwie wróciłam do regularnego wcierania tej odżywki w skórę głowy. U mnie sprawdza się bardzo dobrze: nie wywołuje podrażnień, nie przyspiesza przetłuszczania, no i przede wszystkim pojawiają się baby hair. Aplikuję ją za pomocą zakraplacza do oczu (do kupienia w aptekach za ok. 3 zł) miejsce przy miejscu, a następnie wykonuję delikatny masaż: najpierw opuszkami palców, a potem TT.

16. L'biotica Biovax intensywnie regenerująca maseczka do włosów ciemnych (KLIK) - całkiem przyjemna maska, ale raczej dla zdrowych, niewymagających włosów. Fajnie pogłębia naturalny kolor ciemnych włosów i dodaje im blasku. U mnie jednak wymagała tuningowania, bo sama zbyt słabo nawilżała. Kompletnie nie radziła sobie z przesuszonymi końcówkami, ale wystarczyło dodać do niej trochę glutka z siemienia lnianego i wszystko było okej.


Uff, to by było na tyle. Zuch, kto dotrwał do końca. 
Idę teraz to wszystko powywalać, a Wy pochwalcie się, jak Wam poszły styczniowe zużycia.


Obsession Night

09:45

Obsession Night

Dziś chciałabym napisać Wam kilka słów o zapachu Calvina Kleina Obsession Night, który znalazłam pod choinką.



Zapach zamknięty jest w prostym, owalnym flakonie, którego kolor nieodparcie kojarzy mi się z nocnym niebem. Wewnątrz flakonu znajdziemy następujące nuty zapachowe: bergamotka, gorzka pomarańcza, mandarynka, białe kwiaty, dzięgiel, gardenia, róża, konwalia, jaśmin, wanilia, bób Tonka, ambra, poziewnik polny, drzewo sandałowe, drzewo kaszmirowe.

Początkowo zapach jest bardzo świeży i intensywny, użyty w zbyt dużej ilości może stać się wręcz duszący, z czasem jednak łagodnieje, nabiera delikatności i słodyczy. Z założenia jest on przeznaczony na wieczór, jednak teraz w okresie jesienno-zimowym spokojnie nadaje się do stosowania również na dzień. Raczej trzyma się blisko skóry, więc nie powinien być męczący dla naszego otoczenia. Na skórze utrzymuje się wiele godzin, na ubraniach zaś nawet do kilku dni (już kilka razy zdarzyło mi się, że podczas zakładania szalika osoby, które stały obok pytały, czym tak ładnie pachnę). 

Generalnie jest to zapach dość uniwersalny, który podoba się praktycznie każdemu. W dodatku jest niedrogi: za 100 ml wody perfumowanej zapłacimy w Rossmannie ok. 90 zł, a w sklepach internetowych możemy dostać go jeszcze taniej.

Jeśli więc szukacie fajnego zapachu, dobrej jakości i w przystępnej cenie, to z czystym sumieniem mogę Wam go polecić.

PS. Nie wiem czy już wiecie, ale właśnie ruszył sklep internetowy Sephory:) Mnie, mieszkankę małego miasta, w którym nie ma żadnej dużej perfumerii bardzo to cieszy. Nie będę już uzależniona od wyjazdów do Warszawy czy Lublina. Teraz wszystkie oferowane przez Sephore produkty mogę mieć w zasięgu ręki i to bez wychodzenia z domu:)


Rozgrzewający Balsam do Rąk Pat&Rub

10:35

Rozgrzewający Balsam do Rąk Pat&Rub

Zima przypomniała sobie wreszcie o Polsce i od jakiegoś czasu raczy nas siarczystymi mrozami, postanowiłam więc rozgrzać Was troszeczkę recenzją Rozgrzewającego Balsamu do Rąk Pat&Rub.


 
Opis producenta:
Rozgrzewający Balsam do Rąk to prawdziwa bomba dobroczynnych substancji pielęgnujących. Doskonały Balsam dla bardzo zmęczonych i suchych dłoni. Odnawia, nawilża, zmiękcza, rozjaśnia, koi, uelastycznia skórę dłoni i wzmacnia paznokcie. Świetnie się wchłania.
Składniki, zawarte w rozgrzewającym balsamie do rąk, minimalizują negatywny wpływ detergentów i innych czynników podrażniających i wysuszających skórę.
Znakomity balsam na każdą pogodę, a szczególnie na chłodne i mroźne dni. Olejki imbirowy, goździkowy i cynamonowy pobudzają mikrokrążenie i rozgrzewają. A jak przyjemnie pachną!
Balsam do rąk zawiera naturalne filtry UV.

Kompozycja:

olejki z cynamonu, imbiru, goździka i szałwii – pobudzają krążenie, odkażają
masło awokado* – natłuszcza i regeneruje, chroni przed czynnikami zewnętrznymi w tym promieniami słonecznymi
masło z oliwek* – wygładza i koi
wyciąg z rumianku* – koi i łagodzi podrażnienia
ekstrakt z cytryny* – rozjaśnia i odkaża skórę
kwas hialuronowy – nawilża i chroni
alantoina – koi, łagodzi i zmiękcza
prowitamina B5 – zmniejsza pigmentację, uelastycznia
naturalna witamina E* – wygładza, ujędrnia, natłuszcza i nawilża
inne roślinne substancje natłuszczające i nawilżające*

*surowce naturalne i z certyfikatem ekologicznym

Skład:
Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Decyl Cocoate, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Hydrogenated Olive Oil, Citrus Limon (Lemon) Fruit Extract, Glycerin, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Chamomilla Recutita (Matricaria) Flower Extract, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Cetearyl Glucoside, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Hyaluronate, Sodium Phytate, Tocopherol, Beta-Sitosterol, Squalene, D-Panthenol, Allantoin, Cymbopogon Citratus Herb Oil, Citrus Aurantium Dulcis Oil, Parfum, Cinnamonum Ceylanicum Bark Oil, Salvia Officinalis (Sage) Oil, Eugenia Caryophyllata Bud Oil, Eugenol, Isoeugenol, Limonene, Linalool, Cinnamal, Citral, Geraniol, Benzyl Benzoate

Cena:
ok. 39 zł/100 ml

Moja opinia:
Balsam zamknięty jest w plastikowym opakowaniu z wygodną pompką, która pozwala na dozowanie odpowiedniej ilości produktu. Ze względy na spore gabaryty, nadaje się raczej do stosowania w domu, niż do noszenia w torebce. Mój egzemplarz stoi sobie na szafce nocnej tuż przy łóżku i muszę przyznać, że dzięki estetycznej szacie graficznej, bardzo fajnie się w tym miejscu prezentuje.



Konsystencja balsamu jest dosyć lekka i w miarę szybko się wchłania, pozostawiając jednak na dłoniach nieco tłustą warstewkę, która najwidoczniej jest typowa dla produktów tej firmy i mi nieodparcie przypomina warstewkę jaką pozostawia na dłoniach silikonowe serum do zabezpieczania końcówek włosów (pisałam już o tym przy ich otulającym maśle do ciała KLIK).



Zapach jak wiadomo, jest kwestią bardzo indywidualną. Rozgrzewający Balsam do Rąk pachnie dość specyficznie. Mi osobiście jego aromat nie przypadł do gustu, ale na szczęście nie jest zbyt intensywny i z czasem się do niego przyzwyczaiłam.

Jeśli chodzi o działanie kremu, to mam tylko jedno "ale". Wbrew zapewnieniom producenta, balsam nie jest idealny na mroźne dni i najzwyczajniej w świecie nie radzi sobie w niskich temperaturach. Po pierwsze, nie odnotowałam żadnego działania rozgrzewającego. Po drugie, teraz kiedy przyszła prawdziwa zima nie zapewnia on dłoniom odpowiedniej dawki nawilżenia i ochrony, co powoduje, że już kilka chwil po aplikacji moje opuszki palców marszczą się jak rodzynki i odczuwam potrzebę dołożenia kolejnej warstwy produktu. Wcześniej, przed nadejściem mrozów, spisywał się całkiem nieźle, ale i tak zgodnie z mężem stwierdziliśmy, że wersja otulająca (KLIK) była zdecydowanie lepsza.

Podsumowując więc, jest to fajny produkt, ale do stosowania w bardziej sprzyjających warunkach atmosferycznych lub dla osób z mniej wymagającą skórą dłoni. Jeśli macie bardzo suche ręce, albo wybieracie się zdobywać biegun, musicie zaopatrzyć się w coś skuteczniejszego.

Kontrastowe zestawienie

14:01

Kontrastowe zestawienie

W rolach głównych: Essie Big Spender i Golden Rose Jolly Jewels 102.


 Zwykle wybieram delikatniejszą wersję i łączę srebrny brokat z lakierem w kolorze nude, jednak tym razem postawiłam na nieco bardziej kontrastowe i wyraziste zestawienie, które świetnie prezentuje się na tle czerni, przełamując ją i ożywiając. 




Jak na mnie jest to szczyt szaleństwa;) 
Następnym razem pokażę Wam wersję stonowaną, a tym czasem dajcie znać, jak to jest u Was. 
Szalejecie z paznokciami, czy jesteście raczej zachowawcze w tej kwestii?




The Body Shop po raz n-ty

13:43

The Body Shop po raz n-ty

 Czyli kolejna porcja nowości przywieziona ze stolicy:)


 1. Vanilla Bliss Shimmer Lotion (ok. 45 zł 19 zł)- balsam rozświetlający o zapachu waniliowym z limitowanej edycji świątecznej. 

2. Passion Fruit Shower Gel (ok. 25 zł 12,50 zł) - żel pod prysznic o świeżym, owocowym zapachu marakui.

3. Blueberry Body Butter (ok. 69 zł) - jagodowe masło do ciała.

4. Blueberry Lip Butter (ok. 24 zł) - jagodowe masełko do ust.

Dwa pierwsze produkty kupiła dla mnie siostra jeszcze podczas trwania wyprzedaży (za co jeszcze raz dziękuję :*, bo sama bym się już niestety nie załapała), natomiast jagodowa seria dopiero, co pojawiła się w salonach i również jest objęta promocją: do 20 lutego kupując masło do ciała, balsam lub peeling, masełko do ust możemy otrzymać gratis.

Produkty marki The Body Shop zdominowały ostatnio mojego bloga i zdaję sobie sprawę, że dla części z Was mogło się to już zrobić nudne, ale chcę wykorzystać na maxa ten krótki czas, kiedy mam do nich dostęp. Przede mną jeszcze tylko dwie, może trzy planowane wizyty w Warszawie, a potem moja przygoda z TBS pewnie dobiegnie końca. Liczę więc na Waszą wyrozumiałość:)


MAC Lightscapade

11:03

MAC Lightscapade

MAC Mineralize Skinfinish w odcieniu Lightscapade (ok. 119 zł/ 10 g) to jeden z tych produktów, które śniły mi się po nocach i kiedy w końcu trafił w moje ręce wprost nie mogłam się na niego napatrzeć. Dziś nadszedł wreszcie czas, by bliżej Wam go przedstawić.


Produkt przychodzi do nas zapakowany w czarny kartonik. Opakowanie plastikowe z przeźroczystym wieczkiem, wydaje się być dosyć solidne. Wygodnie się otwiera i zamyka, a jego minimalistyczny design jest całkiem miły dla oka. Wewnątrz znajdziemy dodatkową plastikową nakładkę zabezpieczającą.

  
Producent określił Lightscapade jako: "delikatny, migocący beż z wielowymiarowym blaskiem" i trudno się z nim nie zgodzić. Jest to bardzo uniwersalny odcień, który powinien pasować każdemu, ale chyba najbardziej zadowolone będą z niego osoby z bardzo jasną karnacją w chłodnej tonacji.



Produkt przepięknie rozświetla skórę, tworząc na jej powierzchni coś w rodzaju księżycowej poświaty. Efekt ten jest bardzo subtelny, więc spokojnie możemy stosować go na co dzień. Dla mnie jest on w zupełności wystarczający, ale miłośniczki mocniejszego blasku mogą być jego delikatnością nieco zawiedzione.


Muszę przyznać, że moje uwielbienie dla tego produktu rośnie z każdym użyciem i nie wyobrażam już sobie bez niego mojego makijażu. Jeśli więc macie jasną karnację i/lub szukacie subtelnego rozświetlacza na dzień, to planując zakupy weźcie Lightscapade pod uwagę.


Puder bambusowy z jedwabiem

20:18

Puder bambusowy z jedwabiem

Puder bambusowy z Biochemii Urody jest chyba jednym z najbardziej znanych pudrów w blogosferze. Jak mogłyście przeczytać TUTAJ, mi również on przypadł do gustu, więc kiedy zawartość opakowania zaczęła dobiegać końca postanowiłam złożyć kolejne zamówienie, decydując się tym razem na nieco ulepszoną wersję.


Puder bambusowy z jedwabiem, jak sama nazwa wskazuje jest połączeniem dwóch rodzajów pudru: bambusowego i jedwabnego (pudry przychodzą do nas osobno i musimy sami je ze sobą zmieszać, jak wygląda taki zestaw możecie zobaczyć w poście zakupowym TUTAJ). Dodatek pudru jedwabnego łagodzi szorstkość pudru bambusowego, sprawiając, że staje się on milszy i delikatniejszy w dotyku. Dzięki niemu, produkt nabiera właściwości nawilżających, a także upiększających, gdyż puder jedwabny wykazuje zdolność do zmiany kąta odbicia światła, przez co nadaje skórze blasku, zmiękcza rysy i zmniejsza widoczność zmarszczek. Więcej o właściwościach obydwu pudrów i całego produktu możecie przeczytać na stronie producenta (KLIK). 
Za 11,5 g produktu zapłacimy ok. 17 zł.


A jak mają się te obietnice do rzeczywistości? Muszę przyznać, że całkiem nieźle. Puder faktycznie jest bardziej jedwabisty i miły w dotyku, nie jest tak nieprzyjemnie szorstki, jak wersja podstawowa. Nie wykazuje tendencji do wysuszania skóry i podkreślania suchych skórek. Nie matuje tak mocno jak czysty puder bambusowy, dając na skórze nieco bardziej satynowe wykończenie. Naprawdę poprawia wygląd skóry sprawiając, że wygląda ona promiennie i zdrowo, wydaje się gładsza. Nie osadza się w drobnych zmarszczkach, czy rozszerzonych porach, a wręcz świetnie je maskuje, sprawiając, że stają się niemal niewidoczne. 


Na mojej tłustej skórze taki efekt utrzymuje się ok. 5 godzin, czyli mniej więcej tyle samo, co w wersji podstawowej. Po tym czasie zwykle muszę już sięgnąć po bibułkę matującą. Jest to naprawdę świetny wynik, inne pudry trzymały świecenie w ryzach tylko przez 2-3 godziny. Puder nie zmienia koloru podkładu, nie bieli skóry, nie podrażnia i nie zapycha, za to strasznie pyli i to jest chyba jego jedyna wada.

A tak wygląda w akcji:


Podsumowując, puder bambusowy z jedwabiem Biochemii Urody naprawdę przypadł do gustu zarówno mi, jak i mojej kapryśnej skórze. Z pewnością będę do niego wracać, a i Wam mogę go z czystym sumieniem polecić do wypróbowania.

Słodkości, które nie tuczą

20:55

Słodkości, które nie tuczą

Jakiś czas temu pisałam Wam o kuli do kąpieli Organique (KLIK), a dziś chciałabym przedstawić swoich faworytów jeśli chodzi o umilanie kąpieli, czyli produkty od Bomb Cosmetics

Trochę ich już zużyłam i postanowiłam, że nie będę opisywała każdego z osobna, ponieważ w moim odczuciu wszystkie one wykazują dokładnie takie same właściwości, różniąc się jedynie kształtem, rozmiarem i oczywiście zapachem.

Ostatnio w moim koszyku wylądowały:


1. Musująca kula do kąpieli WANILIOWY BISZKOPT
2. Kremowa kuleczka do kąpieli CIACHO
3. Kremowa babeczka do kąpieli CZEKOLADA Z MALINAMI
 
Cena:
ok. 12 zł/szt.


Nie zależnie od wybranego przez nas wariantu, babeczki/kule wrzucone do ciepłej wody zaczynają delikatnie musować, nie wytwarzając piany. Rozpuszczają się powoli, nawet do kilkunastu minut, a więc praktycznie przez cały czas trwania naszej kąpieli, sprawiając,że woda staje się nieco mętna i przybiera jakby mleczne zabarwienie. 


Jeśli kula/babeczka zawiera w sobie jakieś ekstra dodatki w postaci kawałków owoców, płatków kwiatów, czy cukrowej posypki to musimy liczyć się z tym, że po jej rozpuszczeniu będą one pływały w wodzie. Mimo to jednak, kule/babeczki nie brudzą wanny, po kąpieli wystarczy ją opłukać prysznicem.



Zapachy są raczej subtelne, także nie będą męczące, czy duszące nawet w bardzo małej łazience. Zawarte w produktach masełka kakaowe i shea delikatnie natłuszczają skórę, czyniąc ją miękką i gładką. Osoby, które nie maja większych problemów z suchą skórą, spokojnie będą mogły po takiej kąpieli odpuścić sobie nakładanie balsamu.

Jeśli lubicie od czasu do czasu urządzić sobie w domu małe SPA, to serdecznie polecam Wam produkty Bomb Cosmetics. Swoim uroczym wyglądem, pięknym zapachem i dobroczynnym działaniem, z pewnością umilą Wam nie jeden długi zimowy wieczór.


Karmel, cytryna, wanilia

14:02

Karmel, cytryna, wanilia

Mazidła do ciała do produkty, które lubię testować najbardziej, i które zużywam w szybkim tempie w ilościach hurtowych. Początek nowego roku umilało mi otulające masło do ciała Pat&Rub.



Opis producenta:
Aromatyczne masło do ciała odżywia, regeneruje i rozpieszcza naturalnym aromatem.
Słodki relaks w domowym SPA.
Dzięki bogactwu roślinnych maseł i olejów nawilża, natłuszcza i odbudowuje naturalną równowagę hydrolipidową nawet bardzo suchej skóry.
Efekty są zauważalne już po pierwszym użyciu.
Ma konsystencję lekkiego, tortowego kremu. Doskonale się wchłania i pozostawia na skórze nietłusty film ochronny. Pachnie relaksująco naturalnym aromatem wanilii, cytryny i karmelu.
Słodki, otulający ekoaromat relaksuje zmysły i rozleniwia.
Do stosowania od stóp po dekolt.

Skład:
Aqua, Butyrospermum Parkii , Caprylic/Capric Triglyceride, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Orbignya Oleifera Seed Oil, Citrus Limon (Lemon) Fruit Extract, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Olive (Olea Europaea) Oil, Hydrogenated Olive Oil, Myristyl Myristate, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Cetearyl Glucoside, Squalane, Parfum, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Phytate, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Citral, D-Limonene, Linalool

 Kompozycja:
masło shea* – nawilża i zmiękcza
masło kakaowe* – natłuszcza i uelastycznia skórę, łagodzi podrażnienia
masło oliwkowe* – wygładza i koi
olej babassu* – uelastycznia, nawilża, jest naturalnym filtrem UV
squalane* (z oleju oliwkowego) – nawilża
ekstrakt z cytryny* – działa ujędrniająco i przeciwzapalnie
naturalna witamina E* – wygładza, ujędrnia, natłuszcza i nawilża
gliceryna roślinna* – nawilża
inne roślinne substancje natłuszczające i nawilżające*

*surowce naturalne i z certyfikatem ekologicznym

Cena:
ok. 69 zł/250 ml

Moja opinia:
Produkt zamknięty jest w wygodnym opakowaniu w formie plastikowego słoiczka z estetyczną etykietą. Pod wieczkiem znajdziemy dodatkową folię zabezpieczającą, która daje nam gwarancję, że produkt nie był wcześniej otwierany.


Produkt posiada bardzo lekką konsystencję, która zdecydowanie bardziej przypomina balsam, niż masło. Nałożony w większej ilości marze się po skórze i trzeba się nieźle namachać żeby się wchłoną. Pozostawia na skórze tłustą warstewkę, przywodzącą na myśl tą, która zostaje na dłoniach po aplikacji silikonowego serum do zabezpieczania końcówek włosów, co dla mnie osobiście jest trochę irytujące. Wydajność typowa dla tego rodzaju produktów, w moim przypadku masło wystarczyło na nieco ponad dwa tygodnie codziennego stosowania.


Działanie nie jest tak spektakularne i długotrwałe, jak w przypadku maseł The Body Shop, ale również bardzo dobre. Po użyciu masła skóra jest mięciutka i gładka, również w takich problematycznych miejscach jak łokcie, czy kolana, ale uczucie komfortu i nawilżenia utrzymuje się tylko kilka godzin (po nałożeniu masła wieczorem, rano czuję już dyskomfort, zwłaszcza na łydkach). Producent deklaruje, że produkt możemy stosować od stóp po szyję i faktycznie tak jest. Nie zaobserwowałam zapychania skóry na plecach, czy dekolcie.

Na koniec zostawiłam to, co w tym produkcie najlepsze, czyli zapach. O ile zapachem balsamu do rąk z tej samej serii byłam nieco zawiedziona, bo czułam w nim tylko i wyłącznie cytrynę, tak zapach masełka jest po prostu obłędny. Podczas aplikacji najmocniej wyczuwalna jest ta nieszczęsna nuta cytrynowa, jednak po kilkunastu minutach ulatnia się niemal zupełnie, pozostawiając na skórze cudownie słodki zapach mojego ukochanego karmelu i wanilii.  Zapach ten pozostaje z nami na kilka ładnych godzin, przechodząc również na ubrania, i jest tak apetyczny, że człowiek ma ochotę sam siebie schrupać;)

Na pewno jest to produkt wart przetestowania, choć przyznaję, że nie pobiegnę od razu zamawiać kolejnego opakowania. Wiosną lub latem z chęcią kupię jeszcze masło hipoalergiczne, ze względu na jego świeży zapach i po to, aby mieć porównanie, ale na tym moja przygoda z masłami tej firmy pewnie się zakończy. Za tą cenę zdecydowanie wolę masła TBS.


Korektor lakieru do paznokci

13:54

Korektor lakieru do paznokci

Malowanie paznokci nigdy nie było moja mocną stroną. Zajęcie to wymaga bowiem niemal chirurgicznej precyzji, której mi niestety brakuje, w związku z czym zawsze oprócz paznokci miałam pięknie umalowane skórki. Radziłam sobie z tym za pomocą patyczka do uszu nasączonego zmywaczem, ale nie było to rozwiązanie idealne, gdyż patyczek często okazywał się po prostu za szeroki i albo nie docierał w niektóre miejsca, albo kończyło się tym, że oprócz emalii ze skórek, zmazywałam również fragment paznokcia. Tak więc w moim przypadku, korektor lakieru Inglota okazał się prawdziwym wybawieniem.



Korektor ma formę pisaka z ukośnie ściętą końcówką, która umożliwia dokonanie nawet najbardziej precyzyjnych poprawek.


Same poprawki przebiegają bardzo szybko i sprawnie. Pisak wygodnie leży w dłoni, a końcówka jest dobrze nasączona zmywaczem, który nie tylko łatwo usuwa lakier ze skórek, ale podobnie jak wszystkie produkty do paznokci Inglota nie zawiera szkodliwych substancji takich jak toluen, formaldehyd, ftalan dibutylu, czy kamfora.


W opakowaniu oprócz samego pisaka, znajdziemy również dwie zapasowe końcówki. Częstotliwość ich wymiany to sprawa bardzo indywidualna. Wszystko zależy od tego jak dużych poprawek dokonujemy i jakiego lakieru używamy (wiadomo, że przy ciemnych emaliach końcówka będzie wymagała wymiany wcześniej, niż w przypadku nudziaków). Sama wymiana przebiega bezproblemowo. Wystarczy chwycić końcówkę i pociągnąć, a potem włożyć nową. 


Zapasowe końcówki bez problemu dostaniemy w Inglocie, w cenie ok. 5 zł/ 10 szt. Sam korektor natomiast to koszt ok. 20 zł/ 4 ml.

Dzięki temu produktowi, malowanie paznokci przestało być dla mnie męczarnią, coraz częściej i chętniej sięgam po kolorowe emalie. Jeśli więc i Wy cierpicie na zespół trzęsących łapek, to serdecznie Wam go polecam.


Alterra, czyli tanie też może być dobre

15:20

Alterra, czyli tanie też może być dobre

Nigdy nie miałam przekonania do tzw. marek własnych i zwykle omijałam je szerokim łukiem. Jakiś czas temu jednak podczas zakupów w Rossmannie skusiłam się na dwa produkty Alterry:


Szampon z granatem i aloesem budzi we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony bowiem świetnie się pieni, ładnie pachnie, dobrze zmywa oleje, nie plącze włosów, przedłuża ich świeżość i pięknie je odbija od nasady, z drugiej zaś - zawarty w składzie alkohol podrażnia moją skórę głowy. Mimo to jednak, efekty jakie daje stosowanie tego produktu zrobiły na mnie takie wrażenie, że nabrałam ochoty na wypróbowanie pozostałych wariantów. Po prostu stosuję produkt zamiennie z innymi preparatami (Hipp, Facelle) i wtedy jest ok. Jeśli więc Wasza skóra nie reaguje histerycznie na obecność alkoholu w składzie, to serdecznie polecam.



Drugi produkt, czyli słynna pomadka rumiankowa sprawdza się u mnie bardzo dobrze, przynajmniej przy obecnych warunkach pogodowych. Stosuję ją zamiennie z balsamem do ust Bomb Cosmetics (KLIK), głównie kiedy jestem poza domem. Całkiem fajnie nawilża i natłuszcza usta, ma bardzo solidne, estetyczne opakowanie. Wiem, że wiele osób narzeka na jej smak i zapach, ja szczerze mówiąc nie czuję ani jednego, ani drugiego. Czasem nakładam ją również na brwi i rzęsy, ale robię to tak nieregularnie, że ciężko tu mówić o jakichkolwiek efektach. Ponieważ bardzo ciężko o naprawdę dobry sztyft (przynajmniej ja takiego jeszcze nie znalazłam), pewnie jeszcze do niej wrócę.


Polecacie inne produkty Alterry?
A może stosujecie produkty innych marek własnych?
Podzielcie się swoim doświadczeniem:)



Nowości...

14:17

Nowości...

... czyli krótka prezentacja tego, co ostatnio pojawiło się w mojej kosmetyczce.

Jeszcze w starym roku złożyłam małe zamówienie w sklepie Pat&Rub. Zdecydowałam się na rozgrzewający balsam do rąk oraz otulające masło do ciała. Do zamówienia przysługiwała mi jedna próbka, więc wybrałam sobie masło hipoalergiczne, żeby móc zapoznać się z zapachem tej linii. 


W sklepie Pachnąca Wanna zamówiłam kolejne opakowanie kremu do rąk 20% masła shea The Secret Soap Store, tym razem o zapachu wanilii, oraz kilka kąpielowych umilaczy Bomb Cosmetics. Gratis do zamówienia otrzymałam próbkę mydła rewitalizującego z pomarańczą i kurkumą The Secret Soap Store.




Korzystając z pobytu w Warszawie zaopatrzyłam się w migdałowe masło do ciała The Body Shop.


Uzupełniłam również zapas masek do włosów.  Stacjonarnie nabyłam kolejną z maseczek Biovax, tym razem w wersji z proteinami mlecznymi, zaś w sklepie Lawendowa Szafa zamówiłam maskę toskańską Planeta Organica, o której wiele dobrego naczytałam się ostatnio u Elle (KLIK).


Jak widzicie nie ma tego wiele, tylko same najpotrzebniejsze i na bieżąco zużywane produkty.
A jak tam Wasze noworoczne zakupy?
Szalejecie, czy staracie się być oszczędne?


Essie Big Spender

09:00

Essie Big Spender

Dziś chciałabym pokazać Wam urocze maleństwo, które znalazłam pod choinką, czyli lakier do paznokci Essie Big Spender.


Lakier zauroczył mnie swoim nietypowym kolorem. Według producenta Big Spender to fiolet z domieszką czerwieni i choć w buteleczce wygląda to nieco inaczej, na paznokciach prawda wychodzi na jaw.

Tak lakier wygląda w buteleczce:

W świetle dziennym bez lampy:


 W sztucznym świetle z fleszem:


W buteleczce niezależnie od oświetlenia, kolor lakieru przywodzi na myśl fiolet wpadający w róż. 
A teraz zobaczcie, jak wygląda na paznokciach:

W świetle dziennym bez lampy:



W sztucznym świetle z fleszem:


Na paznokciach w zależności od światła wyraźnie widać, że producent wcale nas nie oszukał opisując kolor lakieru jako fiolet z kroplą czerwieni. O ile bowiem sztuczne światło wydobywa jego fioletowy odcień, o tyle w świetle dziennym wyraźnie możemy dostrzec czerwone tony.

Jeśli chodzi o sam lakier, to ma on przyjemną kremową konsystencję. Do pełnego krycia potrzebujemy jednak aż trzech cienkich warstw, po dwóch bowiem zostają pojedyncze prześwity. Posiadam wersję z szerokim pędzelkiem, który jest bardzo wygodny i zdecydowanie ułatwia aplikację. Lakier ma cudowny połysk, który utrzymuje się przez cały czas jego noszenia. Na moich paznokciach trzyma się ok. 5-6 dni z lekko startymi końcówkami.

Lubicie takie nieoczywiste kolory?


Copyright © 2017 Po tej stronie lustra