Ulubieńcy lipca

13:28

Ulubieńcy lipca

Kolejny miesiąc prawie za nami, a to oznacza, że przed nami kolejne podsumowania. Dziś zapraszam Was na lipcowych ulubieńców.

ulubione kosmetyki

Żaden z kosmetyków, które widzicie na zdjęciu nie doczekał się jeszcze osobnego wpisu, ale obiecuję, że to tylko kwestia czasu. Wtedy też podam Wam więcej szczegółowych informacji zarówno na temat samego produktu, jak i jego działania. Dziś tylko króciutko rozbudzę Waszą ciekawość:)

Łagodzący tonik Pat&Rub spokojnie można już nazwać hitem blogosfery i nie ukrywam, że właśnie te wszystkie ochy i achy skłoniły mnie by po niego sięgnąć. Jest to mój pierwszy tonik od prawie dwóch lat i choć do tej pory wcale tego kroku w pielęgnacji twarzy mi nie brakowało, to teraz po tych zaledwie kilku wspólnych tygodniach nie wyobrażam już sobie, żeby po niego nie sięgnąć.  

Regenerujący krem do rąk Origins w uroczej małej tubce miał być tylko kremem do torebki, ale jego działanie i zapach tak mi się spodobały, że złapałam się na tym, że wygrzebuję go z torby nawet będąc w domu. Mimo, że na wierzchu mam inny preparat. 

Serum regulujące z mącznicy lekarskiej John Masters Organics nie jest produktem bez wad, ale w porównaniu z tym, co robi z moją cerą stają się one naprawdę nieistotne.

Naprawczo-łagodzące serum do ciała z kozim mlekiem i liczi Organique trafiło do mnie przez przypadek i bardzo się z tego cieszę. Sama pewnie bym nie wpadła na to by je kupić, a jest naprawdę godne uwagi. Idealne na azs, poparzenia słoneczne, podrażnienia po depilacji, a nawet ugryzienia owadów.

Słynny Beauty Blender zachwycił mnie dopiero od drugiego wejrzenia, za to na tyle skutecznie, że już w ogóle nie myślę rano by sięgnąć po pędzel. Ten różowy kawałek gąbki naprawdę czyni cuda i wynosi makijaż na wyższy poziom.

Jeśli znacie któregoś z moich lipcowych ulubieńców, koniecznie dajcie znać jak sprawdził się u Was. Chętnie poczytam również co Was zachwyciło w kończącym się już miesiącu.

Pozdrawiam,
Ania







MAC Pro Longwear Concealer

09:32

MAC Pro Longwear Concealer

Korektor to jeden z tych produktów, bez których nie wyobrażam sobie życia. Wiadomo, jak to jest przy cerze tłustej i problematycznej - zawsze jest coś do ukrycia. W akcie desperacji przy ostatnim większym wysypie zdecydowałam się na zakup korektora MAC Pro Longwear (ok. 77 zł/9ml).

mac pro longwear nc15

Korektor zamknięty jest w małej zgrabnej buteleczce, która ku mojej rozpaczy została wykonana ze szkła (zawsze się boję, że skończy swój żywot na podłodze). Zaopatrzony jest w wygodną pompkę, która zapewnia higieniczne, choć mało precyzyjne dozowanie produktu. Zwykle niestety wypluwa go z siebie za dużo, przez co część się marnuje. Biorąc pod uwagę nie najniższą cenę, jest to zjawisko dość niepożądane. Mimo to jednak jest bardzo wydajny - przez dwa miesiące codziennego stosowania zużyłam zaledwie 1/5 buteleczki.

mac pro longwear nc15

Korektor ma lekką konsystencję, która dość szybko zastyga na skórze. Zapewnia bardzo przyzwoite krycie, sam zaś pozostaje praktycznie niewidoczny: nie ciemnieje, nie odznacza się, nie wchodzi w załamania. Naprawdę trwa na buzi przez 15 godzin, tak jak obiecuje producent. Nie straszne mu upały, czy wesele do białego rana. W ciągu dnia nie wymaga żadnych poprawek. Ponieważ nie mam dostępu stacjonarnego do salonu MAC najwięcej problemów przysporzył mi wybór odpowiedniego koloru. Po przeanalizowaniu zdjęć i opisów w internecie, ostatecznie wybrałam dla siebie odcień NC15 i muszę przyznać, że pasuje idealnie. Jest to ładny odcień jasnego beżu bez różowych tonów, dzięki czemu ładnie kryje wszelkie zaczerwienienia, sińce pod oczami, czy sino-różowe przebarwienia po wypryskach. Trochę się obawiałam, jak będzie współgrał z moim kremem BB (KLIK), który posiada właśnie różowe tony, ale dogadują się idealnie.

mac pro longwear nc15

Podsumowując, zakup tego korektora to była jedna z najlepszych kosmetycznych inwestycji. Produkt spełnia wszystkie moje wymagania i zapewnia mi ogromy komfort psychiczny, kiedy moja skóra ma gorsze dni (czyli prawie cały czas). Jeśli rozważacie zakup, to serdecznie polecam. Naprawdę warto.

Pozdrawiam,
Ania


Łagodny szampon dla dzieci Little Siberica

14:40

Łagodny szampon dla dzieci Little Siberica

Jakiś czas temu, robiąc zakupy w Lawendowej Szafie natknęłam się na stosunkową nowość, czyli serię rosyjskich kosmetyków naturalnych dla dzieci Little Siberica. Szata graficzna produktów tak mnie zauroczyła, że po szybkim przejrzeniu oferty, zdecydowałam się na zakup łagodnego szamponu z organicznym ekstraktem z dzięgielu i mydlnicy lekarskiej (KLIK).

little siberica

Same przyznajcie, że buteleczka wygląda uroczo:) Biała etykieta z charakterystycznym srebrnym logo, jasno zielonymi napisami, liliowym paseczkiem i sympatyczną sówką zdecydowanie trafia w moje gusta i wywołuje reakcję typu: awww... Opakowanie wygodnie leży w dłoni, a wygodne zamknięcie typu flip-top łatwo się otwiera i zamyka, nie przysparzając nam niepotrzebnych stresów.

little siberica

Sam szampon dobrze myje, całkiem fajnie się pieni, bez problemu zmywa z włosów oleje już za pierwszym razem.  Nie podrażnia skóry głowy, a u mojego męża pomógł nawet zlikwidować łupież. Ale niestety ma również dwie poważne wady, które w moich oczach go dyskwalifikują. Pierwszą z nich jest nieprzyjemny w moim odczuciu zapach, który wręcz przyprawia mnie o mdłości. Z czymś mi się kojarzy, ale nie mogę dojść z czym. Być może miłośniczkom specyficznych zapachów naturalnych kosmetyków nie będzie on przeszkadzał, ale dla mnie jest nie do zniesienia i wywołuje odruch wymiotny. Dzięki producentowi za to, że przynajmniej nie utrzymuje się na włosach. Po drugie, szampon strasznie plącze włosy. Podczas mycia mam wrażenie, że są wręcz lepkie, za to po wyschnięciu stają się sztywne, szorstkie i nieprzyjemne w dotyku. Podobne efekty dawał u mnie szampon Babydream, z tym że był pięć razy tańszy - za 250 ml łagodnego szamponu Little Siberica trzeba bowiem zapłacić ok. 25 zł.

Skład dla zainteresowanych:

little siberica

Podsumowując, zakup uważam za nietrafiony i nie planuję do niego wracać. Jak by nie patrzeć śliczna buteleczka, to jednak trochę za mało.

Pozdrawiam,
Ania

Kaolin - biała glinka Organique

19:18

Kaolin - biała glinka Organique

Jako posiadaczka cery tłustej i problematycznej od dawna cenię sobie oczyszczające właściwości glinek. Długo używałam gotowych maseczek, które je w sobie zawierały, jednak blisko rok temu postanowiłam wypróbować czyste glinki z oferty Organique. Na pierwszy rzut poszła glinka zielona, przeznaczona specjalnie do skóry tłustej i trądzikowej, o której pisałam TUTAJ. Jako drugą wybrałam do testowania glinkę białą (kaolin).

biała glinka organique

KAOLIN (BIAŁA GLINKA) WŁAŚCIWOŚCI


Biała glinka (kaolin) jest najdelikatniejszą z glinek i z powodzeniem może być stosowana w pielęgnacji skór delikatnych, suchych, wrażliwych i skłonnych do podrażnień. Jest bardzo uniwersalna i sprawdzi się zarówno przy cerze tłustej/mieszanej (usuwa zanieczyszczenia, normalizuje), jak i dojrzałej (remineralizuje, uelastycznia i wygładza). Dzięki właściwościom rozjaśniającym wspomaga usuwanie przebarwień.
biała glinka kaolin

BIAŁA GLINKA - JAK STOSOWAĆ?


Glinka ma postać białego proszku o lekkiej, jedwabistej konsystencji. Możemy kupić ją w opakowaniu w formie słoiczka o pojemności 200 ml (nie gram, jak wszędzie piszą!) za ok. 30 zł lub na wagę (tu niestety nie znam ceny, ale na pewno jest to fajna opcja, jeśli chce się najpierw produkt wypróbować lub jeśli już mam słoiczek i chcemy go uzupełnić). Maseczka jest bardzo wydajna, producent zaleca jednorazowo wymieszać dwie łyżeczki glinki z łyżeczką wody/hydrolatu i kilkoma kroplami olejku i muszę przyznać, że proporcje te są wymierzone idealnie. Taka porcja starcza na dokładne pokrycie całej twarzy, nic nie zostaje w miseczce i nic się nie marnuje.

BIAŁA GLINKA (KAOLIN) DZIAŁANIE


Działanie glinki jest naprawdę rewelacyjne. Faktycznie jest delikatniejsza od glinki zielonej (ciężko opisać na czym niby to polega, bo i zielona żadnej krzywdy mi nie zrobiła, ale zdecydowanie się to czuje), a mimo to równie ładnie oczyszcza skórę, zwęża pory, łagodzi stany zapalne i przyspiesza gojenie wyprysków. Bezpośrednio po użyciu maseczki skóra jest zmatowiona, ale szczerze mówiąc nie zauważyłam, żeby regularne jej stosowanie jakoś zmniejszało produkcję sebum w dłuższej perspektywie. Glinka nie wysusza skóry (sprawdziłam bez dodatku olejku), nie powoduje żadnych podrażnień, czy dyskomfortu. Nawet kiedy pozwolimy jej zaschnąć na twarzy, uczucie ściągnięcia jest dużo mniejsze niż w przypadku jej zielonej siostry. Jednak to, za co najbardziej cenię sobie kaolin, to jego właściwości rozjaśniające. Po zmyciu maski skóra jest naprawdę rozjaśniona i ujednolicona. Wszelkie zaczerwienienia znikają, a przebarwienia po wypryskach stają się mniej widoczne. Co więcej, u mnie taki efekt utrzymuje się do 2-3 dni.

BIAŁA GLINKA ORGANIQUE MOJA OPINIA


Podsumowując, biała glinka wpisała się w potrzeby mojej skóry i z pewnością będę do niej wracać. Jeśli jeszcze nie miałyście z nią do czynienia, to gorąco polecam Wam spróbować. Myślę, że dzięki swej delikatności i uniwersalnym właściwościom, jest to jeden z tych niewielu produktów, które będą służyć każdemu. Ponad to, białą glinkę możemy stosować również jako maskę do ciała, dodatek do kąpieli, a nawet do mycia zębów, ale szczerze mówiąc żadnego z tych sposobów jej użycia nie próbowałam. Jeśli jest wśród Was ktoś, kto poczynił takie eksperymenty, koniecznie dajcie znać jakie były efekty:)

Pozdrawiam,
Ania



Kosmetyczne Skarby cz. 2 - róże, bronzery, rozświetlacze

14:07

Kosmetyczne Skarby cz. 2 - róże, bronzery, rozświetlacze

Witam Was serdecznie w to upalne niedzielne popołudnie:) Jak sobie radzicie z tymi temperaturami? Ja delikatnie mówiąc fanką upałów nie jestem i dosłownie nie mam siły się ruszać, do godziny 18 po prostu nie funkcjonuję. Jeśli też tak macie i zalegacie odłogiem w zaciemnionych mieszkaniach, to dla zabicia czasu w oczekiwaniu na wieczorne ochłodzenie, zapraszam Was na drugą część Kosmetycznych Skarbów. Tym razem na tapetę idą róże, bronzery i rozświetlacze.


Różów w swojej kolekcji posiadam sześć. Zdrowy rozsądek podpowiada, że to aż nadto, ale ponieważ mam słabość do niemal wszystkiego co różowe, nie będę ukrywała, że pragnę więcej. Najstarszy i najbardziej wysłużony jest róż z Inglota w odcieniu 72. Jest to chłodny odcień, podszyty niebieskimi tonami, bardzo podobny do MAC Well Dressed (KLIK) z tym, że zdecydowanie mocniej napigmentowany (porównanie tych róży możecie zobaczyć TUTAJ). Oba wspomniane róże są idealne dla osób z jasną karnacją, ja szczególnie je wielbię w okresie zimowym. Wiosną i latem wybieram nieco cieplejsze odcienie. Rok temu zakupiłam z tej okazji swój pierwszy róż w kremie Inglot 84, ale zakup ten okazał się totalną pomyłką i to nie ze względu na sam produkt, bo jemu nie mogę nic zarzucić, a ze względu na moją nieumiejętność jego aplikacji. Nie radzę sobie z nim po prostu i koniec. Co jakiś czas podejmuję różne próby, lecz bez większych efektów. W tym roku zakupiłam więc róż Bourjois 34 Rose d’Or (KLIK) i zakochałam się w nim bez pamięci. Przez ponad dwa miesiące niemal się z nim nie rozstawałam. Jest to piękny odcień nadal dość chłodnego różu jednak wzbogaconego złotym schimmerem. Naprawdę pięknie ożywia twarz i nadaje jej młodzieńczego wyglądu. Dwa najnowsze nabytki to uroczy Physicians Formula Happy Glow & Mood Boosting Blush w odcieniu Natural, który wygrałam w rozdaniu u Kasi z bloga Kolczyki Izoldy oraz MAC Rosy Outlook, który zakupiłam podczas jednodniowego wypadu do Warszawy. Obydwa mam za krótko, żeby coś więcej Wam o nich powiedzieć, ale z pewnością każdy z nich doczeka się w przyszłości osobnej recenzji.


Jeśli chodzi o bronzery i rozświetlacze, to aktualnie mam ich na stanie po jednej sztuce. Bronzerów generalnie nie używam, bo źle się w nich czuję. Zawsze mam wrażenie, że wyglądam jakbym była brudna:/ Być może jest to kwestia nieodpowiedniego odcienia. Bronzer, który aktualnie posiadam to MYIO Sun Kissed, który otrzymałam na spotkaniu blogerek (KLIK). Przepięknie pachnie, ale jednak jest chyba dla mnie za ciemny, więc pewnie poleci w świat. Mam ochotę przetestować jeszcze NYX Taupe ze względu na jego dość nietypowy odcień, a jak i on mi nie przypadnie do gustu dam sobie całkiem spokój z tego typu produktami. Co do rozświetlaczy, to długo ich unikałam ze względu na moją tłustą skórę, wychodząc z założenia, że nie potrzebuję dodatkowego błysku. Z wiekiem jednak zaczęłam nieco zdanie zmieniać i po nieśmiałych eksperymentach zdecydowałam się na zakup rozświetlacza MAC Lightscapade (KLIK). Jego chłodny odcień ładnie pasuje do mojej jasnej karnacji, a efekt jaki daje na buzi jest naprawdę subtelny i delikatny, w sam raz na co dzień. Dzięki niemu nabrałam też ochoty i odwagi na dalsze testowanie produktów rozświetlających.


Na koniec swatche wszystkich produktów - bez lampy:

 
Z lampą:


I to na tyle. Dajcie znać, jeśli coś Wam wpadło w oko. Jeśli znacie, któryś z tych produktów dzielcie się wrażeniami. Chętnie poczytam również o Waszych ulubionych różach, bronzerach i rozświetlaczach, więc podajcie w komentarzach nazwy, linkujcie recenzje i dzielcie się swoimi skarbami:)


Pozdrawiam,
Ania




Żel pod prysznic Balea Melon Tango

14:31

Żel pod prysznic Balea Melon Tango

Żel pod prysznic Balea Melon Tango z tegorocznej edycji limitowanej udało mi się wygrać w rozdaniu u Agaty z bloga Smaruję, wcieram, maluję (całość nagrody pokazywałam już TUTAJ) i niemal od razu poszedł w ruch. Teraz opakowanie zaczyna się robić coraz lżejsze i lżejsze, pomyślałam więc, że czas na recenzję póki produkt jest jeszcze w sprzedaży. Może akurat, ktoś z Was się skusi:)


Żel zamknięty jest w plastikowej buteleczce w żywych i radosnych kolorach z przewagą ciemnego różu i czerwieni. Na etykiecie dużo się dzieje, ale mimo to całość pozostaje spójna i miła dla oka. Wygodne zamknięcie typu flip-top nie płata żadnych figli, łatwo się otwiera i zamyka, a niewielki otwór pozwala na dość precyzyjne dozowanie produktu.


Sam żel ma dość rzadką, kremową konsystencję i uroczy jasno różowy kolor. Czasem lubi spływać, co nieco obniża jego wydajność, ale idzie to ogarnąć. Zresztą biorąc pod uwagę stosunek ceny do pojemności (ok. 6 zł/300 ml) nie jest to praktycznie żadna wada:) 


Co do działania, to żel nie wykazuje żadnych właściwości pielęgnacyjnych, ale jest całkiem przyjemnym myjadłem. Fajnie się pieni i oczyszcza skórę, nie podrażnia, nie uczula, nie wysusza. To co z pewnością go wyróżnia, to piękny owocowy zapach, który zdecydowanie uprzyjemnia stosowanie. Słodki, ale jednocześnie świeży, idealny na lato i towarzyszące mu upały, daje przyjemny efekt orzeźwienia.

Skład dla dociekliwych:


Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z tego żelu i żal mi, że pomału dobiega końca. Co prawda mam jeszcze w zapasie inny żel Balea o zapachu pomarańczy, ale już myślę intensywnie nad zrobieniem małych zapasów. Jeśli podobnie jak ja wychodzicie z założenia, że żel ma myć i nie oczekujecie od niego żadnych wybitnych właściwości, to bardzo Wam polecam ten produkt. Za tak śmiesznie niską cenę naprawdę warto wypróbować:)



Pharmaceris T oczyszczajcy płyn bakteriostatyczny

15:00

Pharmaceris T oczyszczajcy płyn bakteriostatyczny

Oczyszczający płyn bakteriostatyczny Pharmaceris T podejrzałam u Ewy z bloga W odcieniach nude i zaintrygował mnie na tyle, że zapragnęłam go wypróbować. Co prawda wciąż miałam w pamięci pielęgnacyjną porażkę sprzed kilku lat, kiedy to produkty Pharmaceris T poczyniły na mojej twarzy ogromne spustoszenie, jednak pozytywne recenzje ostatecznie wzięły górę i tak oto w maju płyn trafił do mojej kosmetyczki.


Produkt przeznaczony jest do stosowania na twarz, dekolt i plecy. Zawiera 2% kwasu migdałowego, kompleks Fruit-peel oraz ekstrakt z cytryny, które mają za zadanie delikatnie złuszczać naskórek, oczyszczać i rozjaśniać przebarwienia. Dodatkowo płyn wykazuje silne działanie bakteriostatyczne przez co zapobiega namnażaniu i rozprzestrzenianiu się bakterii odpowiedzialnych za powstawanie zapalnych zmian trądzikowych. Pełny opis producenta znajdziecie TUTAJ.

Cena: 
ok. 23 zł/190 ml

Skład:
 Aqua (Water). Mandelic Acid, Glycerin, Sodium Carbonate, PPG-26-Buteth-26, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Disodium EDTA, Ethylhexylglycerin, Ethoxydiglycol, Propylene Glycol, Glucose, Vaccinium Myrtillus Fruit/Leaf Extract, Citrus Medica Limonum (Lemon) Juice, Butylene Glycol, Saccharum Officinarum (Sugar Cane) Extract, Acer Saccharum (Sugar Maple) Extract, Citrus Medica Limonum (Lemon) Extract, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Extract, Ascorbic Acid, Phenoxyethanol, Methylisothiazolinone, Potassium Sorbate Caramel.


Płyn zamknięty jest w poręcznej buteleczce wykonanej z białego, nieprzeźroczystego plastiku, zaopatrzonej w wygodne zamknięcie typu flip-top. Niewielki otwór pozwala na precyzyjne dozowanie ilości produktu. Sam płyn jest przeźroczysty i niemal bezzapachowy. Absolutnie nie podrażnia i nie wysusza skóry. Jego działanie jest bardzo dobre, ale jeśli ktoś oczekuje cudownego uzdrowienia skóry mocno się zawiedzie. Płyn stosowany solo nie wyleczy nas z trądziku, ale na pewno sprawdzi się jako uzupełnienie kuracji. Ja testowałam go w warunkach ekstremalnych, gdyż na przełomie maja i czerwca odezwał się mój trądzik gronkowcowy. Bez antybiotyków się oczywiście nie obyło, ale dzięki temu płynowi zmiany nie rozprzestrzeniły się tak silnie jak zwykle, nie rosły takie wielkie i mimo wszystko szybciej się goiły. Płyn świetnie się sprawdził również do odkażania ranek po wypryskach, a stosowany regularnie na dekolt zdecydowanie wygładził powierzchnię skóry, likwidując pojedyncze zaskórniki zamknięte. Nie zauważyłam natomiast, aby wpływał na rozjaśnienie przebarwień.

Podsumowując, jestem naprawdę zadowolona z działania tego płynu i z pewnością będę do niego wracać. Myślę, że przy skórze trądzikowej warto zawsze mieć tego typu preparat w pogotowiu.



Essie Status Symbol

12:02

Essie Status Symbol

Status Symbol to jeden z najbardziej popularnych odcieni lakierów Essie. Uroczy soczysty róż, bardzo żywy i radosny, ale nie neonowy. Cieszy się ogromną popularnością szczególnie w okresie letnim. Jakiś czas temu trafił również do mojej kolekcji:)



Jakościowo lakier jest bez zarzutu - kremowa konsystencja ładnie kryje płytkę nie wylewając się na skórki, szeroki pędzelek dodatkowo ułatwia aplikację. Krycie super, jakbym się uparła spokojnie mogłabym wyjść do ludzi z jedną grubszą warstwą, ale dla lepszego efektu tradycyjnie nakładam dwie. Trwałość to jak wiadomo rzecz względna, u mnie wynosi ok. 5-6 dni (z GTG). Nie odbarwia płytki, a zmywanie nie nastręcza problemów.

Jednak mimo wszelkich zalet i niewątpliwie pięknego koloru, lakier ten rzadko gości na moich paznokciach. Główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest moja niesłabnąca miłość do Cute As A Button (KLIK):) Też tak macie, że jak Was jakiś produkt zauroczy wszystko inne idzie w odstawkę?



Hipoalergiczny balsam do stóp P&R

19:51

Hipoalergiczny balsam do stóp P&R

Kremy do stóp to jedne z tych produktów, z którymi żyję na bakier i które szczerze mówiąc uważam za zbędne. Większość z nich na moich stopach nie robiła dosłownie nic, niezależnie od tego jakie cuda w sobie zawierały. Z tego prostego powodu już kilka lat temu przestałam je kupować, a swoje stopy smarowałam tym samym produktem, co i całe ciało, czyli najczęściej jakimś treściwym masłem. Metoda ta sprawdzała się bardzo dobrze, ale ostatnio pod wpływem internetów i powszechnych zachwytów nad balsamami do stóp Pat&Rub, postanowiłam zrobić wyjątek i dać szansę jeszcze jednemu produktowi.


Z pośród dostępnych wariantów zdecydowałam się na balsam do stóp z serii hipoalergicznej, który niesie ze sobą obietnicę pozbycia się twardego naskórka (to mój główny problem, jeśli chodzi o stopy). Nie ukrywam, że przy wyborze kierowałam się głównie zapachem. Do działania i tak podchodziłam bardzo sceptycznie, więc chciałam, żeby chociaż dla nosa było przyjemnie. Jeśli jesteście ciekawi obietnic producenta, to pełny opis oraz skład znajdziecie TUTAJ.


 Opakowanie to tradycyjnie plastikowa buteleczka z pompką typu air-less, która działa bez zarzutu i wkurzającą zatyczką, którą po każdym użyciu ciężko z powrotem nasadzić na miejsce. Konsystencja balsamu jest dosyć lekka, łatwo się aplikuje. Co do czasu wchłaniania się nie wypowiem, bo zawsze nakładam na krem bawełniane skarpetki. Zapach jak już wspomniałam cudny, bardzo świeży i radosny. Idealny na wiosnę-lato. Wydajność całkiem okej, pojemność 100 ml wystarczyła mi na dobrze ponad miesiąc codziennego stosowania, a wcale sobie nie żałowałam. Podejrzewam, że jakbym żałowała, spokojnie uzbierałoby się drugie tyle.


A co z działaniem? A no muszę przyznać, że nawet coś tam się ruszyło. Co prawda nie mam nagle stópek niemowlaka, ale różnica jest. Problematyczne zgrubienia naskórka na piętach i pod paluchami stały się jakby miększe, mniej szorstkie i bardziej nawilżone. Czy przekonałam się więc do kremów do stóp? Niestety, nie do końca. Nasz status związku wciąż można określić jako "to skomplikowane", bowiem podobne efekty dawało... masło do ciała P&R. Chcę przetestować jeszcze jeden produkt typowo do stóp, który pokazywałam w ostatnim poście z zakupami (KLIK), a co będzie dalej zobaczymy. Być może skuszę się na wypróbowanie kilku innych wariantów balsamów P&R (mam takie na oku, a i owszem), ale generalnie jednak wciąż uważam, że osobny krem do stóp, to zbędna fanaberia.

A czym Wy smarujecie swoje stopy?


Zakupowo:)

13:00

Zakupowo:)

Zapraszam Was dzisiaj na krótki przegląd nowości, jakie ostatnio trafiły do mojej kosmetyczki. Część z nich pochodzi jeszcze z czerwca, dlatego uznałam, że najwyższy czas w końcu je pokazać.

Na początek zakupy z Pat&Rub. W czerwcu trafił nam się piątek 13 i z tej okazji firma uraczyła nas rabatem rzędu -50% na wybrane produkty. Taka okazja rzadko się trafia, więc żal było nie skorzystać. Skusiłam się na masło do ciała z serii hipoalergicznej, której zapach wprost uwielbiam, oraz na regenerującą maskę do włosów, która chodziła za mną już od dłuższego czasu.


Na początku lipca złożyłam u pani Rusin kolejne zamówienie. Tym razem zdecydowałam się na regenerujące serum do ust i okolic oraz zachwalany przez wszystkich tonik.


W tak zwanym międzyczasie podejrzałam u Iwetto serum regulujące z mącznicy lekarskiej od John Masters Organics. Zaciekawiło mnie na tyle, że zaczęłam szperać w necie. Kiedy okazało się, że właśnie można je było kupić połowę taniej, bez większego namysłu postanowiłam skorzystać z okazji. Do tego zamówiłam również kilka próbek innych interesujących mnie produktów tej marki m. in. wzmacniającego żelu pod oczy, złuszczającego żelu do twarzy z jojobą i żeń-szeniem oraz trzech odżywek: lawenda i awokado, cytrus i gorzka pomarańcza oraz słynnego rekonstruktora z miodem i hibiskusem. 


Na przełomie czerwca i lipca w Super-Pharm mieliśmy promocję na lakiery do paznokci 1+1 za grosz, więc znów okazja, obok której nie można było przejść obojętnie. Moja kolekcja lakierów Essie powiększyła się o trzy odcienie: Eternal Optimist, Island Hopping oraz A List.


Dodatkowo skusiłam się na maskę do włosów Biovax Gold z olejkiem arganowym i 24-karatowym złotem. Ponoć jest to edycja limitowana, dostępna jedynie w Super-Pharm.


W ostatnich dniach uzupełniłam również zapasy kremów do rąk i stóp, decydując się na produkty z asortymentu The Secret Soap Store. Ich kremy do rąk już miałam i sprawdzały się u mnie rewelacyjnie, a że okres wiosenno-letni to dla mnie czas ciągłych nawrotów azs na dłoniach i suchej, pękającej wręcz skóry, postanowiłam do nich wrócić. Tym razem wybrałam wersję o zapachu porzeczki oraz wanilii. Postanowiłam również przetestować w końcu ich krem do stóp z 15% masła shea.


 Na koniec gąbeczki do demakijażu Calypso, na które w końcu nakusiła mnie Magda oraz mydło w piance Bath&Body Works o pięknym jabłkowym zapachu.


Uff, nareszcie! Obfocone, pokazane, teraz z czystym sumieniem mogę zabrać się za używanie:) 
Dajcie znać, co Wam udało się ostatnio upolować na promocjach. 
A może posiadacie jakąś tajną wiedzę o wyprzedażach z których nie sposób nie skorzystać? 
Dzielcie się, kuście, póki trwa to całe szaleństwo:)





Kosmetyczne Skarby cz. 1 - podkłady, pudry, korektory

14:17

Kosmetyczne Skarby cz. 1 - podkłady, pudry, korektory

Kosmetyczne Skarby to akcja organizowana przez Hexxanę, a inspirowana serią wpisów Lil Oddiette, w ramach której pokazujemy swoje kosmetyczne zbiory. Ponieważ sama uwielbiam czytać tego typu wpisy, z dziką rozkoszą do niej przystąpiłam. Akcja trwa od 1 lipca do 30 września, w tym czasie w mniej więcej dwutygodniowych odstępach będą pojawiały się kolejne wpisy z tej serii. TUTAJ znajdziecie pełną listę uczestniczek oraz linki do wpisów przygotowanych przez każdą z nich w ramach tej akcji. Tyle tytułem wstępu, a teraz zapraszam Was na pierwszy post poświęcony produktom do makijażu twarzy.

Dziś pokażę Wam moje podkłady/kremy BB, pudry i korektory. 
Zebrałam te produkty razem, bo nie ma ich wiele, ale uwierzcie, że taka ilość w zupełności mi wystarcza.



1. PODKŁADY I KREMY BB:


Nawilżający fluid antyoksydacyjny z sylimaryną Pharmaceris F (KLIK) to mój ulubieniec wśród podkładów. Jest wystarczająco jasny, ładnie wygląda na buzi, trzyma się cały dzień, nie zapycha i jest nie drogi (ok. 35 zł). W blogosferze bardziej znany jest jego starszy brat fluid intensywnie kryjący, ale ja zdecydowanie wolę wersję nawilżającą. Kilka miesięcy temu kupiłam swój pierwszy w życiu krem BB - Dr G Gowoonsesang Brightening Balm SPF 30 PA++ Super Light (KLIK) i jestem nim zachwycona. Pięknie ujednolica koloryt skóry i wygląda bardzo naturalnie. Mimo, że mam cerę tłustą, uwielbiam jego mokre wykończenie. Z ciekawości zamówiłam ostatnio również miniaturki dwóch innych kremów BB tej marki: Primer BB Protector oraz Perfect Pore Cover i właśnie je testuję. O tym, jak się spisywały dam Wam pewnie znać w którymś kolejnym denku, a na razie pokazuję tylko swatche:



2. PUDRY:


Jako właścicielka skóry tłustej nie funkcjonuje bez pudru. Ostatnio moim faworytem jest puder bambusowy z jedwabiem z Biochemii Urody (KLIK). Sprawdza się rewelacyjnie. Matuje na długo (ok. 5-6 godzin, u mnie to rekord), ale nie daje efektu płaskiego matu, tylko ładne aksamitne wykończenie. Zmniejsza widoczność porów i drobnych zmarszczek, nie zapycha, ma naturalny skład i wykazuje działanie antybakteryjne. Dodać do tego niską cenę (ok. 16 zł) i mamy prawdziwy ideał.


3. KOREKTORY:


Korektor rozświetlający L'Oreal Lumi Magique (KLIK) stosuję głównie pod oczy. Pięknie rozświetla i sprawia, że nawet późnym wieczorem nasze spojrzenie wciąż wygląda świeżo. Maybelline Affinitone (KLIK) i MAC Pro Longwear to jedne z tych uniwersalnych korektorów, którymi zatuszujemy zarówno cienie pod oczami, jak i drobne niedoskonałości. MACa ze względu na szklaną buteleczkę używam głównie w domu, Affinitone zabieram ze sobą na wyjazdy i często wrzucam do torebki, by w razie czego móc dokonać poprawek w ciągu dnia.
 

Na dzisiaj to już tyle. 
Jak widzicie nie jestem podkładowym freakiem:) 
Takie minimum zupełnie mi wystarcza do tego, by bez wstydu wyjść do ludzi. 
A jak to jest u Was - dużo macie podkładów, pudrów i korektorów?
 
 
Olejek do ciała GoArgan+ Żurawina

20:53

Olejek do ciała GoArgan+ Żurawina

Olejek do ciała GoArgan+ Żurawina wygrałam w rozdaniu w Dagmary i szczerze mówiąc, miałam w planach zużyć go na włosy, tudzież ewentualnie jako dodatek do peelingu kawowego. Jak już kiedyś wspominałam, smarować ciała olejkami nie lubię, bo najzwyczajniej w świecie nie widzę ich działania. Większość z nich oblepia skórę tłustą warstwą na długie godziny, nie dając w zamian ani odrobiny nawilżenia. Z tą myślą postawiłam więc olejek na półce w łazience, by pamiętać o nim przy najbliższym olejowaniu włosów, ale traf chciał, że pewnego wieczora skończyło mi się masło do ciała i zapomniałam postawić w łazience nowe. Jako, że już nie chciało mi się owijać ręcznikiem i lecieć do pokoju do szafki z zapasami, odruchowo sięgnęłam po olejek. 
 

Jakież było moje zdziwienie, kiedy już w kilka chwil po aplikacji ciało nadawało się do owicia seksowną flanelową piżamą. Moja skóra dosłownie go spiła, zrobiła się mięciutka, a uczucie ściągnięcia zniknęło (co prawda nie bezpowrotnie, a jedynie na kilka godzin, ale jak na olejek to naprawdę coś). Olejek zaskoczył mnie również przyjemnym delikatnym zapachem. Spodziewałam się zapachu typowego dla olejku arganowego, a otrzymałam subtelny, lekko słodkawy, jakby owocowy aromat. Dzięki obecności pompki sama aplikacja przebiegła w miarę bezproblemowo, nic nie ciekło, nie wylewało się i nie musiałam potem szorować całej łazienki. Jedynie ciężka, szklana butelka jest mało poręczna, zwłaszcza kiedy jest już po wszystkim i człowiek próbuje ją odstawić na miejsce śliskimi dłońmi.

Chciałabym napisać, że od tamtej pory żyliśmy razem długo i szczęśliwie, ale niestety tak nie było. Olejek okazał się mało wydajny i szczerze powiedziawszy, gdyby zebrać dni stosowania do kupy (bo normalnie używałam go na zmianę z innymi produktami), nie wiem, czy uzbierałby się pełny tydzień. Fakt, że sobie nie żałowałam, ale to i tak słabiutko, zwłaszcza biorąc pod uwagę dość wysoką cenę (ok. 119 zł/100 ml). Nie mniej jednak wersja z truskawką i maliną kuszą mnie ogromnie i kto wie, czy pewnego dnia nie skuszę się na zakup.


Błąd produkcyjny i szacun dla firmy

13:26

Błąd produkcyjny i szacun dla firmy

Jakiś czas temu pisałam Wam o peelingu enzymatycznym z ziołami Organique (KLIK). Z jego działania byłam bardzo zadowolona, a jedyny minus jaki dostrzegałam, to przejściowe zaczerwienie skóry bezpośrednio po użyciu. Trochę mnie ono na początku zdziwiło, bo wcześniej miałam próbkę tego peelingu i taka reakcja nie wystąpiła, ale że próbkę otrzymałam nie w saszetce, a w formie odlewki z testera, byłam świecie przekonana, że widać była już trochę zwietrzała i stąd różnica. Nowy peeling widać działa mocniej i tu tkwi przyczyna takiej, a nie innej reakcji skóry. Dopiero po przeczytaniu TEGO wpisu Yzmy, podlinkowanego mi przez Ewelinę, zapaliła mi się w głowie czerwona lampka, że prawdopodobnie jestem w posiadaniu produktu pochodzącego z wadliwej serii, dotkniętej bliżej nieokreślonym błędem produkcyjnym. Jeszcze tego samego dnia wysłałam maila do firmy Organique z opisem całej sytuacji oraz zapytaniem o:
 1) numer wadliwej serii, abym mogła go porównać z numerem na opakowaniu posiadanego przeze mnie egzemplarza, 
2) rodzaj błędu, jaki wkradł się do produktu i bezpieczeństwo jego stosowania,
3) możliwość reklamowania peelingu.

Odpowiedź otrzymałam już następnego dnia. Numeru wadliwej serii mi nie podano, ale poinformowano mnie, że skoro posiadany przeze mnie peeling wywołuje taką reakcję, to na pewno z niej pochodzi, bo prawidłowy produkt nie ma prawa powodować żadnych podrażnień. Nie dowiedziałam się również na czym polegał ów błąd produkcyjny, zapewniono mnie jedynie, że produkt z tym błędem nadal jest bezpieczny w stosowaniu, a przejściowy rumień, to jedyne szkody jakie może powodować. Za to bez problemu uznano moją reklamację, mimo iż już od dawna nie posiadałam paragonu. Z fizyczną realizacją reklamacji musiałam co prawda pofatygować się do Lublina, ale było mi to nawet na rękę, bo przy okazji załatwiliśmy z mężem kilka innych spraw. Na miejscu w salonie zwrócono mi pieniądze, a także w ramach rekompensaty otrzymałam naprawczo-łagodzące serum z kozim mlekiem i liczi.


Muszę przyznać, że firma swoją postawą bardzo zyskała w moich oczach. Nie spodziewałam się, że tak szybko i bezproblemowo uda mi się to wszystko załatwić. Jestem naprawdę mile zaskoczona. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na dostawę nowej partii peelingu. Jak tylko się pojawi zakupię go po raz drugi, mam nadzieję, że tym razem już wszystko będzie jak należy.

Poniżej zamieszczam zdjęcie naklejki z opakowania z numerem wadliwej serii, żebyście w razie wątpliwości mogły sobie porównać z oznaczeniami na opakowaniu Waszego peelingu:


Jeżeli Wam również trafił się wadliwy produkt nie bójcie się go reklamować. 
Jak widać warto przynajmniej próbować, nawet jeśli nie posiadacie już dowodu zakupu.
Naprawdę cieszę się, że są w naszym kraju firmy, które potrafią zadbać o klienta i wyjść z twarzą z takich sytuacji. Marce Organique serdecznie gratuluję, a nam wszystkim życzę, aby inni brali z nich przykład.



Czerwcowe zużycia

20:00

Czerwcowe zużycia

W czerwcu moja denkowa torebeczka wyjątkowo świeciła pustkami i jakoś nie chciała się zapełnić, mimo wszelkich starań. Tak prezentuje się ta garstka produktów, które dopełniły swego żywota:


A tak prezentują się zużycia w poszczególnych kategoriach:


1. Woda termalna Uriage - moja ulubiona, bo dobrze robi mojej skórze i nie trzeba jej osuszać. Od ponad roku zastępuje mi toniki, utrwala makijaż, zwilża glinki i pomaga się odświeżyć w ciągu dnia. Kolejna butla w użyciu.

2. Bioderma Sensibio H2O - najlepszy micel ever i koniec kropka. Wiem, że nie należy do najtańszych, ale naprawdę uważam, że warto w niego zainwestować. Polecam jednak zakupy przez internet, tam można znaleźć ten produkt w bardzo rozsądnej cenie. Kolejna buteleczka już stoi w mojej łazience.

3. Bioderma Hydrabio Serum (KLIK) - serum nawilżające do skóry odwodnionej, które stosowane solo nie spełniało do końca swojej roli. Ponoć lepiej działa stosowane pod krem, ale moja tłusta skóra nie lubi takich połączeń, więc nie sprawdzałam. Powrotu nie planuję.

4. L'Oreal Lumi Magique (KLIK) - korektor rozświetlający, który mimo wielu wad bardzo przypadł mi do gustu. Mam w użyciu kolejne opakowanie i wciąż szukam odpowiedzi na pytanie, czy będą kolejne.


5. GoArgan+ Żurawina olejek do ciała - wygrałam go w rozdaniu u Dagmary i muszę przyznać, że byłam z niego bardzo zadowolona. Niedługo napiszę Wam o nim kilka słów więcej, dziś powiem tylko, że był na tyle fajny, że chętnie wypróbowałabym inne warianty.

6. The Body Shop kremowy żel pod prysznic z masłem shea - żele pod prysznic TBS uwielbiam i jak dla mnie różnią się one jedynie zapachami. Wszystkie się dobrze pienią, dokładnie myją i nie wysuszają skóry, a wręcz pozostawiają na niej delikatną, bardzo przyjemną glicerynową powłoczkę. Ta wersja nie była wyjątkiem, a dzięki uniseksowemu zapachowi, chętnie korzystał z niej również mój mąż. Do żeli TBS będę wracała na pewno, choć nie wiem czy konkretnie do tego zapachu, bo jest jeszcze całe mnóstwo innych, które chciałabym wypróbować.

7.  Hipoalergiczny balsam do rąk Pat&Rub - balsamy do rąk P&R budzą we mnie nieco mieszane odczucia. Niby są za słabe dla mojej bardzo suchej skóry dłoni, ale ich działanie jakby się kumulowało i im bliżej końca opakowania tym sprawują się lepiej i tym bardziej mi ich brakuje, gdy się skończą. Dlatego lubię mieć je pod ręką i z pewnością zakupię jeszcze nie jedno opakowanie. Wersja hipoalergiczna pięknie pachnie, bardzo świeżo i wiosennie.

8. Bielenda Fruit Bomb SPA winogronowe masło do ciała (KLIK) - całkiem przyjemne masełko, ładnie pachnie i przyzwoicie nawilża. Nawet skład nie byłby taki zły, gdyby nie zawartość DMDM Hydantoin jako konserwantu. Nie kupię ponownie.


9. Szampon Babydream - delikatny szampon dla dzieci w zabójczo niskiej cenie, który stał się hitem wielu włosomaniaczek. Był okej, ale miał też swoje wady: był jakby lepki, plątał włosy, które stawały się po nim sztywne i szorstkie w dotyku. Raczej nie wrócę.

10. Alterra Morela i pszenica szampon do włosów matowych i zniszczonych - dobrze oczyszcza włosy, nie plącze ich, ale stosowany zbyt często podrażniał skórę głowy. Pachnie jak pomarańczowa oranżadka w proszku, która pamiętam z dzieciństwa - prawdziwe ohydztwo. Ze względu na zapach do tej konkretnej wersji nie wrócę na pewno.  Za to do innych chętnie, bo to jedyne szampony, które domywają do czysta mój pędzel do podkładu.

11. Cece of Sweden Argan Conditioner (próbka 15 ml) - odżywka z olejkiem arganowym, na którą w drogerii w życiu nie zwróciłabym uwagi, a która całkiem fajnie sprawdziła się na moich włosach. Rozważam zakup pełnego opakowania.

12. Biovax intensywnie regenerująca maseczka Keratyna+Jedwab (próbka 20 ml) -  nic mi nie urwała, chyba jednak wolę wersję z proteinami mlecznymi. Nie planuję zakupu pełnego opakowania.

13. Biovax intensywnie regenerująca maseczka do włosów suchych i zniszczonych (próbka 20 ml) - wiele osób ją chwali, ale u mnie wywołała tylko puch i susz, więc zakupu nie planuję.

I to na tyle, jeśli chodzi o moje czerwcowe zużycia.
Czy Wam też tak marnie poszło w tym miesiącu?


Copyright © 2017 Po tej stronie lustra