Ulubieńcy sierpnia

14:52

Ulubieńcy sierpnia

Koniec sierpnia to już prawie jesień. W lasach pojawiają się grzyby, z drzew zaczynają opadać liście. Nawet pogoda jest już typowo jesienna. Zanim jednak wyciągniemy z szaf kalosze i ciepłe swetry, pozostańmy jeszcze chwilę w klimacie kończących się wakacji i podsumujmy kosmetycznie ich ostatni miesiąc. Zapraszam Was na sierpniowych ulubieńców.

Pomadka MAC See Sheer towarzyszyła mi w sierpniu wyjątkowo często. Ma piękny kolor, który producent określa jako grejpfrutowy róż i jest bardzo komfortowa w noszeniu. W przyszłości z pewnością doczeka się osobnego wpisu, a już niedługo pojawi się post z moją kolekcją pomadek w ramach akcji Kosmetyczne Skarby i tam będziecie mogły zobaczyć jak wygląda na swatchach.

Róż MAC Cheeky Bugger z edycji limitowanej sygnowanej nazwiskiem Kelly Osbourne był moim przedmiotem pożądania odkąd tylko po raz pierwszy zobaczyłam zapowiedzi kolekcji. Urzekł mnie nie tylko swoim delikatnym i bardzo dziewczęcym kolorem, ale również uroczym opakowaniem. Wkrótce nadrobię zaległości i zaprezentuję go Wam w całej okazałości (i nawet nie czuję, że sobie rymuję;P).

Lakier Essie Eternal Optimist to mój absolutny hicior i ostatnio noszę go praktycznie na okrągło. W buteleczce wygląda niepozornie, ale na dłoniach jest po prostu obłędny. Ideał dla jasnej karnacji. Piękny, delikatny, nie rzuca się w oczy. Z pewnością przypadnie do gustu miłośniczkom klasyki.

Puder rozświetlający Lily Lolo Translucent Silk pokochałam od pierwszego użycia. Kojarzycie ten niesamowity glow na twarzach modelek z kobiecych czasopism? On właśnie daje taki efekt. Muśnięta nim skóra wygląda po prostu niesamowicie. Zabrzmi to próżno, ale kiedy mam go na sobie nie mogę przestać patrzeć w lusterko;P

Biorąc pod uwagę obecną sytuację na Ukrainie pisanie o rosyjskich kosmetykach wydaje się być niepoprawne politycznie, jednak o tym produkcie nie sposób nie wspomnieć. Neutralny szampon Natura Siberica posiada wszelkie cechy szamponu idealnego. Jest delikatny dla włosów i skóry głowy, nie zawiera silnych detergentów, nie wysusza, nie podrażnia i nie plącze włosów. Świetnie się pieni, bez problemu zmywa oleje za pierwszym razem i nie przyspiesza przetłuszczania włosów. Wisiał na mojej liście od dawna i żałuję, że sięgnęłam po niego dopiero teraz. Mam nadzieję, że nie odetną dostaw i będziemy mogli żyć razem długo i szczęśliwie.

A co Was zachwyciło w mijającym miesiącu? Piszcie, linkujcie. Powspominajmy kosmetycznie mijające już wakacje.

Pozdrawiam,
Ania


Krem do rąk ORIGINS Make A Difference

15:25

Krem do rąk ORIGINS Make A Difference

ORIGINS to amerykańska firma produkująca kosmetyki ekologiczne, oparte na składnikach pochodzenia roślinnego i naturalnych olejkach eterycznych. Niestety, nie są one jeszcze dostępne w Polsce, ale można zamówić je na Truskawce (KLIK). Jakiś czas temu miałam szczęście wygrać dwa ich produkty w rozdaniu u Alicji z bloga Addicted To Makeup i dziś chciałabym Wam przedstawić jeden z nich.

make a difference

Krem do rąk z serii Make A Difference przeznaczony jest do pielęgnacji nawet bardzo zniszczonych, suchych i spierzchniętych dłoni. Wykazuje działanie odmładzające, przywraca skórze odpowiedni poziom nawilżenia, wyrównuje jej koloryt, a także naprawia uszkodzenia wywołane promieniowaniem UV. Dostępny jest w dwóch pojemnościach: 50 i 75 ml, które kosztują odpowiednio 16 i 21$ (KLIK).

Posiadam mniejszą wersję, która idealnie nadaje się do noszenia w torebce. Plastikowa tubka w kolorze mięty zdecydowanie trafia w mój gust estetyczny, a zamknięcie typu flip-top pozwala na wygodną aplikację w każdych warunkach. Sam krem jest koloru białego, a jego konsystencję określiłabym jako średnią z wyraźnie wyczuwalną obecnością olejków. Nie jest tłusty, ale wyraźnie pozostawia na dłoniach jedwabistą powłoczkę, która potrzebuje chwilki żeby się wchłonąć. Zapach bardzo przyjemny, świeży, nieco ziołowy. Wyraźnie wyczuwany podczas aplikacji (często pytano mnie, co tak ładnie pachnie), nie pozostaje długo na dłoniach. Działanie nawilżające kremu jest naprawdę bardzo dobre. Świetnie radził sobie z moją suchą, atopową skórą, poprawiając jej kondycję i zapewniając długotrwałe uczucie komfortu.

make a difference


Skład: Water/Aqua/Eau, Cetearyl Alcohol, Limnanthes Alba (Meadowfoam) Seed Oil, Butylene Glycol, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Dimethicone, Glyceryl Stearate, Coco-Caprylate/Caprate, Polyglyceryl-6 Dioleate, Trehalose, Methyl Glucose Sesquistearate, PEG-100 Stearate, Anastatica Hierochuntica (Rose Of Jericho) Extract, Pyrus Malus (Apple) Fruit Extract, Cucumis Sativus (Cucumber) Fruit Extract, Padina Pavonica (Thallus) Extract, Scutellaria Baicalensis Root Extract, Citrus Aurantium Bergamia (Bergamot) Fruit Oil, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Oil, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Oil, Mentha Virdis (Spearmint) Leaf Oil, Vetivera Zizanoides (Vetiver) Root Oil, Cinnamomum Camphora (Camphor) Bark Oil, Plumeria Alba Flower Extract, Magnolia Acuminata Flower Extract, Rosa Damascena Extract, Iris Pallida Root Extract, Linalool, Citralal, Limonene, Micrococcus Lysate, Sodium Hyaluronate, Tocopheryl Acetate, Aloe Barbadensis (Aloe) Leaf Juice, Lecithin, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Sorbitol, Xantan Gum, Sodium Sulfite, Sodium Metabisulfite, Caprylyl Glycol, Hexylene Glycol, Disodium EDTA, Potassium Hydroxide, Potassium Sorbate, Chlorphensis, Phenoxyethanol.

Naprawdę polubiłam ten kremik i ubolewam nad tym, że nasza znajomość dobiegła końca. Jeśli macie dostęp do produktów marki ORIGINS, to serdecznie go Wam polecam. A może któraś z Was zna inne produkty tej firmy, które może polecić? Chętnie je poznam.

Pozdrawiam,
Ania

Serum regulujące z mącznicy lekarskiej John Masters Organics

14:25

Serum regulujące z mącznicy lekarskiej John Masters Organics

To był czysty spontan. Zobaczyłam je u Iwetto i od razu pomyślałam, że to produkt dla mnie. Wrzuciłam w wyszukiwarkę i od razu trafiłam do sklepu, a tam promocja -50%. To musiało być przeznaczenie. Kilka minut później robiłam już przelew.

pielęgnacja cery tłustej
Serum regulujące z mącznicy lekarskiej przeznaczone jest do pielęgnacji cery tłustej/mieszanej. Ma za zadanie równoważyć gospodarkę tłuszczową skóry i regulować produkcję sebum. Wykazuje również działanie antybakteryjne, kojące i łagodzące, dzięki czemu może być stosowane jako produkt do leczenia wyprysków.

Skład: Aloe barbadensis (aloe vera) eaf juice, lavandula angustifolia (lavender) flower water, salix nigra (willow) bark extract, epilobium fleischeri extract, glycerin, leuconostoc/radish root ferment filtrate, arctostaphylos uva ursi (bearberry) leaf extract, camellia sinensis (green tea) leaf extract, oryza sativa (rice) extract, candida bombicola, glucose, methyl rapeseed ferment, sclerotium gum.

Serum zamknięte jest w buteleczce z ciemnego szkła, zaopatrzonej w pompkę. Bardzo lubię taki sposób wydobycia produktu, ale w tym przypadku mam pewne zastrzeżenia. Nie wiem, czy tylko mi trafił się jakiś wadliwy egzemplarz, czy wszystkie tak mają, ale pompka wypluwa z siebie produkt w sposób dość rozbryzgowy i niekontrolowany. Zanim nauczyłam się z nią odpowiednio obchodzić trochę produktu się zmarnowało, lądując na podłodze lub lusterku zamiast na skórze, co przy tej cenie  było dość bolesnym doświadczeniem. Na szczęście jest to jedyna wada tego produktu.

pielęgnacja cery tłustej
Lekka, żelowa konsystencja szybko się wchłania pozostawiając skórę matową. Do czasu całkowitego wchłonięcia serum odczuwalna jest delikatnie lepka warstwa, ale o ile nie dotykacie non stop twarzy rękoma, nie stanowi ona żadnego problemu i nie powoduje uczucia dyskomfortu. A nawet gdyby tak było, to i tak byłabym w stanie mu to wybaczyć, ze względu na efekty. Pierwsze co zaobserwowałam przy regularnym stosowaniu, to znaczna poprawa ogólnego wyglądu skóry. Buzia stała się gładsza, pory mniej widoczne, a koloryt został wyrównany. Cera nabrała zdrowego blasku. Z czasem całkowicie zniknęły wszelkie niespodzianki. Po ponad miesiącu widać już było działanie regulujące, a po dwóch różnica w wydzielaniu sebum jest naprawdę ogromna. Na plus należy zaliczyć też wydajność. Stosowałam je raz dziennie, rano pod makijaż, na całą twarz i po dwóch miesiącach nie doszłam nawet do połowy buteleczki.

Regularna cena produktu nie należy do najniższych i wynosi ok. 149 zł/30 ml, ale na stronie dystrybutora wciąż można je kupić połowę taniej (KLIK). Ze względu na wysoką wydajność i dość krótki termin ważności (6 m-cy od otwarcia), spokojnie możecie się pokusić o zakup jednej buteleczki do spółki z koleżanką, zwłaszcza jeśli macie cerę mieszaną i chcecie stosować serum punktowo. 

Gorąco Was zachęcam do przetestowania tego produktu. Dla mnie to prawdziwe odkrycie roku i z pewnością będę do niego regularnie wracać.

Pozdrawiam,
Ania
Krem do stóp The Secret Soap Store

10:09

Krem do stóp The Secret Soap Store

Już kilka razy wspominałam Wam, że moja relacja z kremami do stóp jest dość skomplikowana. Większość z nich nie działa jak powinna, a takie same, a zazwyczaj i lepsze rezultaty przynosi smarowanie stóp zwykłym masłem do ciała. Ostatnio jednak, zamawiając genialne kremy do rąk The Secret Soap Store, dorzuciłam do koszyka również ich krem do stóp 15% masła shea, licząc na to, że będzie równie genialny.

the secret soap store

 No i się przeliczyłam. Moja wersja kremu zamknięta jest jeszcze w starym, paskudnym opakowaniu, które z założenia miało wyglądać bardzo naturalnie i eko (nowsza wersja wygląda lepiej KLIK). Krem posiada gęstą konsystencję, typową dla produktów z większą zawartością masła shea i przyjemny, delikatny cytrusowy zapach. Łatwo się aplikuje i jest całkiem wydajny, choć sobie nie żałowałam i nakładałam go dosyć grubą warstwą. Na noc (bo natłuszcza stopy) i w dodatku pod bawełniane skarpetki. Mimo to jednak, kiedy budziłam się rano, skóra na piętach była tak wysuszona, jakby w życiu nie widziała tarki ani żadnego mazidła. Suche skórki dosłownie aż zaczepiały o skarpetki. Zużyłam go do końca, ale nigdy, przenigdy więcej nie chcę mieć z nim do czynienia. Stopy odratowałam hipoalergicznym masłem do ciała Pat & Rub.

Cena kremu to ok. 17 - 20 zł/ 70 ml. Niżej wklejam skład dla zainteresowanych:

the secret soap store

Jeśli miałyście do czynienia z tym produktem, dajcie znać, czy u Was też zrobił takie spustoszenie.

Pozdrawiam,
Ania
Mydło w piance Bath & Body Works

19:41

Mydło w piance Bath & Body Works

Produkty Bath & Body Works nigdy mnie jakoś specjalnie nie kusiły i wielokrotnie będąc w Warszawie przechodziłam obok ich salonu obojętnie, od czasu do czasu sięgając jedynie po kieszonkowe żele antybakteryjne. Jakiś czas temu jednak, podczas wakacyjnych wyprzedaży, skusiłam się na mydło w piance Fresh Market Apple.

mydło w piance

Mydełko zamknięte jest w estetycznym plastikowym opakowaniu z pompką. W buteleczce ma postać dość rzadkiego płynu o czerwonym zabarwieniu, który po naciśnięciu dozownika zamienia się w lekką białą piankę o cudownym aromacie słodkich, soczystych jabłek. Jedna taka porcja spokojnie wystarcza by dokładnie umyć dłonie, dzięki czemu mydełko jest bardzo wydajne. Jego walory pielęgnacyjne nie porywają. Co prawda skóra po użyciu nie była wysuszona jak po zwykłym mydle, ale za to bardzo nieprzyjemnie ściągnięta. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób może to być sporym minusem, ja jednak i tak mam nawyk natychmiastowego kremowania dłoni po każdym myciu, więc w moim przypadku nie stanowiło to większego problemu.

mydło w piance

Skład: Water (Aqua, Eau), Sodium Laureth Sulfate, Fragrance (Parfum), PPG-1-PEG-9 Lauryl Glycol Ether, Disodium Laureth Sulfosuccinate, Honey Extract (Mel, Extract de miel), Cocos Nucifera (Coconut) Fruit Extract, Mangifera Indica (Mango) Fruit Extract, Olea Europaea (Olive) Fruit Extract, Cocamidopropylamine Oxide, Hydroxyethyl Urea, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Hydroxypropyl Methylcellulose, Sodium Chloride, Glycerin, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Propylene Glycol, Triethylene Glycol, Tetrasodium EDTA, Benzophenone-4, Butylene Glycol, Sodium Hydroxide, Citric Acid, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Red 40 (Cl 16035), Red 4 (Cl 14700), Blue 1 (Cl 42090), Red 33 (Cl 17200), Yellow 5 (Cl 19140).

Cena: ok. 29 zł/259 ml

mydło w piance

Mydło w piance Bath & Body Works to żaden must have. Ba, nawet powiedziałabym, że nie jest warte swojej regularnej ceny. Nie mniej jednak, stanowi miły dodatek, który pozwala poczuć się wyjątkowo we własnej łazience. Opakowanie ładnie prezentuje się na umywalce, a piękny zapach poprawia nastrój i uprzyjemnia tak prozaiczną czynność jak mycie rąk, zawsze zwracając na siebie uwagę gości. To wystarczy bym z przyjemnością sięgnęła po inne warianty zapachowe, gdy tylko trafi się jakaś korzystna promocja. A o te w BBW na szczęście nie trudno.

Pozdrawiam,
Ania
Kosmetyczne Skarby cz. 4 - tusze, kredki, linery, zestawy do brwi.

14:04

Kosmetyczne Skarby cz. 4 - tusze, kredki, linery, zestawy do brwi.

Z kilkudniowym poślizgiem, ale w końcu udało mi się przygotować kolejną część Kosmetycznych Skarbów. Dziś pokażę Wam moje tusze do rzęs, kredki, eyeliner i zestawy do brwi.

tusze, kredki, linery

Max Factor False Lash Effect to mój ulubieniec od lat. Co prawda nie określiłabym, że daje efekt sztucznych rzęs, ale mi to nie przeszkadza. Jest bardzo trwały, nie osypuje się w ciągu dnia i nie muszę co chwila sprawdzać, czy nie mam pod oczami pandy, a jednocześnie łatwo go zmyć dobrym płynem micelarnym. Jednak najbardziej cenię go za to, że nie skleja rzęs, a wręcz pięknie je rozczesuje dzięki czemu wydają się gęstsze niż są w rzeczywistości.

Inglot Long & Fine Lashes kupiłam nieco przez przypadek i niespecjalnie przypadł mi do gustu. Daje bardzo delikatny, naturalny efekt, nie wydobywa pełnej długości moich rzęs. W dodatku zdarza mu się pod koniec dnia rozmazać.

Lancome Hypnose (miniaturka) spisuje się całkiem nieźle, na początku po otwarciu było wręcz genialnie. Z czasem jednak tusz zaczął gęstnieć i teraz zdarza mu się posklejać rzęsy, albo zostawić na nich grudki. Trwałość bez zarzutu.

tusz do rzęs

Kredki posiadam w swojej kolekcji trzy: białą (Rimmel Soft Kohl 071 Pure White), czarną (Rimmel Soft Kohl 061 Jet Black) oraz cielistą (Max Factor Kohl Pencil 090 Natural Glaze). Eyeliner mam tylko jeden i jest to Maybelline Eye Studio Lasting Drama Gel Liner. Czarny i trwały. Łatwo się aplikuje, nie rozmazuje i nie blaknie w ciągu dnia. Bardzo wydajny. Mam go od roku, stosuję codziennie, a nie zużyłam nawet połowy.

kredki do oczu

Zestawy do brwi posiadam aktualnie dwa. Powszechnie znany Catrice Eyebrow Set, kupiłam kilka miesięcy temu na wyprzedaży w Naturze i od tamtej pory używam codziennie. W kasetce znajdziemy dwa cienie jaśniejszy i ciemniejszy, lusterko, a także maleńki, ale całkiem poręczny pędzelek z grzebyczkiem oraz kompletnie nie użyteczną mini pęsetę. Lily Lolo Eyebrow Duo Light przyszedł do mnie niedawno i jest w użyciu zaledwie od kilku dni, ale już się polubiliśmy. Małe, okrągłe pudełeczko skrywa w sobie cień, wosk i lusterko. O ile set Catrice dostępny jest tylko w jednym odcieniu, o tyle zestawy Lily Lolo dostępne są w trzech różnych wersjach: jasnej, średniej i ciemnej (KLIK). Mimo, że mam ciemne włosy i ciemną oprawę oczu zdecydowałam się na najjaśniejszy egzemplarz. Głównie dlatego, że nie chcę swoich brwi dodatkowo przyciemniać, a jedynie delikatnie je podkreślić i wypełnić. W tym celu LL sprawdza się świetnie. Jest słabiej napigmentowany niż cienie Catrice, co pozwala uzyskać subtelniejszy efekt.

cienie do brwi

cienie do brwi

I to na tyle. Poprzednie wpisy z serii Kosmetyczne Skarby znajdziecie TUTAJ (podkłady, pudry, korektory), TUTAJ (róże, bronzery, rozświetlacze) i TUTAJ (cienie do powiek, baza).

Pozdrawiam,
Ania
Haul zakupowy sierpień 2014

14:48

Haul zakupowy sierpień 2014

Połowa sierpnia za nami, czas więc na małe podsumowanie nowości, które pojawiły się w mojej kosmetyczce w ciągu ostatnich tygodni. Większość z nich pokazywałam na bieżąco na instagramie (KLIK), ale oficjalnej prezentacji na blogu jeszcze nie było. Najwyższa pora żeby to nadrobić.

Na początek pielęgnacja. Jakiś czas temu wykończyłam pomarańczowy żel pod prysznic Balea i potrzebowałam nowego. Mój wybór padł na Caudalie Peche de Vigne. Nowego żelu do mycia twarzy w zasadzie nie potrzebowałam, ale duża obniżka ceny zrobiła swoje i tak zawitał do mnie różany żel do twarzy John Masters Organics. Masełko do ciała The Body Shop z nowej serii Wild Argan Oil wygrałam w konkursie organizowanym na fanpage'u marki.

zakupy kosmetyczne

Denka dobił również mój olejek tamanu. Nową buteleczkę zamówiłam tym razem nie na Biochemii Urody, a na Zrób Sobie Krem. Do koszyka dorzuciłam również olej makadamia, który ostatnio świetnie sprawdzał się na moich włosach, spirulinę oraz zachwalany przez Elle balsam copaiba.

zakupy kosmetyczne

Kilka nowości wpadło mi również z kolorówki. Pomadkę MAC See Sheer wygrałam u Anety jeszcze w lipcu, zaś róż NYX Taupe, powszechnie stosowany jako bronzer, dotarł do mnie zaledwie kilka dni temu.

zakupy kosmetyczne

Na początku sierpnia pojawiła się w sprzedaży długo wyczekiwana przeze mnie kolekcja MAC Sharon & Kelly Osbourne. Najbardziej zależało mi na różu Cheeky Bugger i dosłownie nie opuszczałam strony sklepu, póki nie udało mi się go upolować.

mac cheeky bugger

Na koniec zestaw mineralnych kosmetyków do makijażu Lily Lolo, otrzymany w ramach współpracy z firmą Costasy. W skład zestawu wchodzą: podkład mineralny w odcieniu China Doll, puder Translucent Silk, róż Candy Girl, zestaw do brwi Eyebrow Duo Light, pomadka Romantic Rose oraz pędzel Super Kabuki.

kosmetyki mineralne

I to na tyle, jeśli chodzi o sierpniowe nowości, przynajmniej póki co. Jeśli coś Was zainteresowało, albo znacie któryś z powyższych produktów i macie ochotę podzielić się wrażeniami na jego temat, piszcie. Chętnie poczytam również, jakie nowości trafiły do Waszych kosmetyczek w ostatnim czasie.

Pozdrawiam,
Ania
Tonik łagodzący Pat&Rub

13:35

Tonik łagodzący Pat&Rub

Tonik był pierwszym kosmetykiem do pielęgnacji twarzy, jakiego zaczęłam używać i przez wiele lat stanowił podstawę mojego rytuału pielęgnacyjnego. Z czasem, kiedy produktów w mojej kosmetyczce zaczęło przybywać, przestałam dostrzegać sens jego stosowania i zupełnie z niego zrezygnowałam na rzecz wody termalnej. Hipoalergiczny tonik łagodząc Pat&Rub (KLIK) jest moim pierwszym tonikiem od wielu miesięcy, kupionym głównie z ciekawości, po przeczytaniu wielu pozytywnych recenzji.

pielęgnacja cery tłustej

Tonik zamknięty jest w solidnej buteleczce z matowego, białego plastiku z nieco przekombinowanym zamknięciem. Otwór dozujący produkt jest niby niewielki i precyzyjny, ale przez to, że umieszczony został na boku nakrętki jest mało funkcjonalny. Wystarczy chwila nieuwagi by wylać tonik na podłogę, zamiast na wacik. Strona estetyczna opakowania bardzo mi dopowiada. Połączenie bieli, czerni i srebra dało czysty, minimalistyczny efekt. Całość prezentuje się niezwykle klasycznie i elegancko.

Sam tonik kolorem i zapachem przywołuje na myśl napar z rumianku. Jego podstawowym zadaniem, tak jak w przypadku wszystkich toników, jest tonizowanie skóry i przywrócenie jej prawidłowego poziomu pH. Czy naprawdę to robi, nie wiem, bo nie mam jak tego sprawdzić, ale optymistycznie zakładam, że tak. Z czystym sumieniem za to mogę się wypowiedzieć o działaniu łagodzącym i przeciwzapalnym, bo tu efekty widać gołym okiem. Tonik świetnie łagodzi podrażnienia, zmniejszając przy tym zaczerwienienie. Skóra staje się ukojona, gładsza, lepiej nawilżona, o jednolitym kolorycie. Odkąd go stosuję stan mojej trądzikowej cery znacznie się poprawił. Nowe niespodzianki pojawiają się rzadziej i szybciej znikają.

Skład: Aqua, Rosa Damascena Flower Water, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Water, Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower Water, Propanediol, Maltooligosyl Glucoside, Tripleurospermum Maritima Extract, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Phytate


Cena: ok. 60 zł/ 200 ml. 

Początkowo ciężko było mi się przestawić na stosowanie toniku, często o nim zapominałam. Teraz już nie wyobrażam sobie, żeby miało go u mnie zabraknąć. Co prawda mam na oku jeszcze kilka innych toników, które chciałabym w najbliższym czasie wypróbować, ale do tej propozycji Pat&Rub z pewnością będę wracać.

Pozdrawiam,
Ania
Na życzenie - porównanie kremów BB Dr G

12:13

Na życzenie - porównanie kremów BB Dr G

Jakiś czas temu obiecałam Iwetto porównanie kremów BB koreańskiej marki Dr G Gowoonsesang i dziś przychodzę spełnić obietnice. Jestem w posiadaniu trzech egzemplarzy: Brightening Balm (wersja Super Light, pełnowymiarowa, recenzja TUTAJ), Primer BB Protector (miniatura, 5 ml) oraz Perfect Pore Cover (miniatura, 5 ml).

brightening balm

KONSYSTENCJA:
Wszystkie trzy kremy mają bardzo przyjemną konsystencję i łatwo się aplikują, zarówno za pomocą palców, jak i pędzla, czy gąbeczki. Primer Protector jest najbardziej, gęsty i kremowy, ale mimo to nadal dość lekki. Najrzadszą konsystencję posiada Perfect Pore Cover. Brigtening Balm plasuje się gdzieś pośrodku.

ZAPACH:
Przyjemny, w przypadku Brightening Balm i Perfect Pore Cover dość delikatny. Primer Protector pachnie bardziej intensywnie, nieco mydlano, ale zapach ten w żaden sposób nie przeszkadza i dość szybko się ulatnia.

WYKOŃCZENIE:
W każdym kremie jest nieco inne. Perfect Pore Cover daje wykończenie suche i matowe, Brightening Balm satynowe/półmatowe, zaś Primer Protector bardziej mokre i świetliste.

KRYCIE:
Jak dla mnie we wszystkich trzech kremach jest takie samo: lekkie do średniego z możliwością stopniowania. Wszystko zależy od sposobu aplikacji i ilości nałożonego produktu. Wszystkie kremy ładnie zakrywają niewielkie przebarwienia, ale do większych niespodzianek konieczne jest użycie korektora.

TRWAŁOŚĆ:
Wszystkie kremy mają bardzo dobrą, praktycznie od nałożenia aż do zmycia. W ciągu dnia nie ścierają się i nie znikają z twarzy.

KOLOR:
Aktualnie pasują mi wszystkie. Primer Protector jest najciemniejszy, bardziej pomarańczowy, zawiera różowe tony. Wiem, że na zimę będzie dla mnie za ciemny. Brightening Balm i Perfect Pore Cover są do siebie bardzo podobne, oba jasne, nieco ziemiste. To co je różni, to obecność różowych tonów w Brightening Balm i ich całkowity brak w Perfect Pore Cover.

porównanie odcieni kremów bb

MÓJ WYBÓR:
Primer Protector w moim przypadku odpada. Po pierwsze jest za ciemny, po drugie zbyt kremowy i rozświetlający dla mojej tłustej cery. Wydawałoby się, że ideałem powinien być Perfect Pore Cover ze swoim matowym wykończeniem i jasnym kolorem bez różowych tonów. Niestety jednak już po kilku godzinach twarz zaczyna się niemiłosiernie świecić, a przy większych upałach zdarzało mu się zbierać w zmarszczkach mimicznych. Za to Brightening Balm trwa na buzi w nienagannym stanie przez wiele godzin (przy sprzyjających warunkach nawet cały dzień i to bez użycia bibułki matującej) i to on pozostaje moim ulubieńcem.

Mam nadzieję, że choć trochę pomogłam. Wiadomo, że jeśli rozważacie zakup, najlepszym rozwiązaniem byłoby zakupić próbki wszystkich trzech i sprawdzić na sobie, ale zdaję sobie sprawę, że nie zawsze jest taka możliwość. Mój pierwszy wybór okazał się trafiony. Brightening Balm jest według mnie najlepszy z całej trójki i na tyle uniwersalny, że sprawdzi się na wszystkich typach cery. Pozostaje tylko wybór odpowiedniego odcienia.

Pozdrawiam,
Ania
Yankee Candle Bahama Breeze

15:14

Yankee Candle Bahama Breeze

Większość ludzi zapytanych o swoją ulubioną porę roku wskazuje lato. Ale nie ja. Z natury jestem raczej zimnolubna, nie lubię lata i towarzyszących mu upałów. Nad wodą łatwiej jest je przetrwać, ale w mieście jest po prostu nie do zniesienia. Dlatego każdego dnia z wytęsknieniem czekam na wieczór, kiedy słońce wreszcie schowa się za horyzontem, a nocne powietrze przyniesie choć chwilowe ochłodzenie, dając odrobinę wytchnienia. Wtedy gasimy w domu światła, otwieramy wszystkie okna i robimy wielkie wietrzenie. Sami zaś siadamy z herbatką na balkonie, zapalamy świece i rozkoszując się ciszą, przenosimy się myślami na egzotyczną wyspę...

YANKEE CANDLE BAHAMA BREEZE


woski yankee candle

Bahama Breeze Yankee Candle to potężna dawka orzeźwienia zamknięta w małej tarcie. Już sam kolor wosku działa bardzo odprężająco, przywodząc na myśl bezchmurne błękitne niebo i czystą lazurową wodę. Jego zapach łączy w sobie aromat mango, grejpfruta i ananasa. Jest niezwykle świeży i soczysty, wąchając go niemal czujemy w ustach smak zimnego owocowego koktajlu. Moc zapachu jest idealnie wyważona. Wyraźnie wyczuwamy go w całym pomieszczeniu, a mimo to nie męczy i nie dusi. Pozostaje obecny jeszcze długo po zgaszeniu kominka, dzięki czemu zasypiając łatwo wyobrazić sobie, że leżymy w hamaku w cieniu rozłożystej palmy, a morska bryza cudownie chłodzi nasze rozgrzane ciało...

Jeśli spędzacie lato w mieście i marzycie by choć na chwilę uciec od ulicznego skwaru, serdecznie Wam polecam taką aromatyczną podróż.

Więcej recenzji zapachów znajdziecie w zakładce Yankee Candle.

Pozdrawiam,
Ania

Kosmetyczne Skarby cz. 3 - cienie i bazy

17:35

Kosmetyczne Skarby cz. 3 - cienie i bazy

Jeśli chodzi o makijaż oka, to nie ukrywam, że nie jestem biegła w tym zakresie. Po cienie sięgam głównie na specjalne okazje i w dni wolne, kiedy mam rano więcej czasu, a i wtedy moje makijaże są dość proste i zwykle utrzymane w tej samej beżowo-brązowej kolorystyce. Dziś w ramach akcji Kosmetyczne Skarby, chciałabym pokazać Wam tych kilka produktów, po które sięgam najczęściej, robiąc sobie oko.

cienie do powiek

Swoją przygodę z cieniami zaczynałam od paletek Sleek i uważam, że są naprawdę świetną opcją na początek. Za niewielkie pieniądze otrzymujemy paletkę 12 cieni bardzo dobrej jakości, z pomocą których stworzymy zarówno dzienny, jak i wieczorowy makijaż. Wybór zestawów kolorystycznych jest na tyle duży, że z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. Ja zdecydowałam się na dwa, chyba najpopularniejsze warianty: 

Au Naturel:

sleek au naturel

oraz Oh So Special:


Są one tak popularne i można znaleźć na ich temat tyle informacji w sieci, że już nie będę się na ich temat rozpisywać (zresztą większość z Was na pewno je zna). Powiem tylko, że z obu jestem bardzo zadowolona i z czystym sumieniem mogę je polecić. 

Jakiś czas temu pokazywałam Wam w poście zakupowym (KLIK) małą paletkę z Inglota, którą sama skomponowałam. Wzbudziła ona Wasze zainteresowanie, a jakoś do tej pory nie udało mi się Wam jej bliżej pokazać, więc akurat dziś będzie ku temu okazja.

cienie inglot

Zdecydowałam się na kasetkę na pięć okrągłych wkładów. Tyle w zupełności mi wystarczy by wykonać swój ulubiony dzienny makijaż, a niewielki rozmiar paletki czyni ją idealnym niezbędnikiem wyjazdowym.

353 matte - jasny matowy cielaczek, idealny do stosowania na całą powiekę, jako baza pod inne cienie i w celu wyrównania kolorytu skóry.

110 AMC shine - jasny połyskujący na złoto cień, idealny do rozświetlania wewnętrznego kącika, pod łuk brwiowy lub na środek powieki.

397 pearl - łososiowo-brzoskwiniowy odcień różu.

402 pearl - ciepły brąz z domieszką złota.

363 matte - chłodny matowy brąz.

Wszystkie cienie są dobrej jakości, łatwo się nakładają i blendują. Pigmentacja zróżnicowana w zależności od koloru (najsłabiej napigmentowany jest 353, najmocniej 363), ale generalnie bardzo dobra.

Druga paletka z Inglota, którą posiadam została skompletowana w nieco innym celu. Zawiera jedynie dwa kwadratowe wkłady: jasny perłowy 395 oraz matowy beż 390.

cienie inglot

Cienie te są często stosowane jako zamienniki odpowiednio rozświetlacza i bronzera, i z zamiarem takiego właśnie stosowania zostały zakupione. Jest to całkiem fajny sposób na sprawdzenie, jak byśmy się czuły i wyglądały po użyciu bronzera, czy rozświetlacza bez ryzyka zbędnego wydatku. Aktualnie oba cienie służą mi zgodnie z przeznaczeniem do makijażu oka i oba bardzo lubię. 395 ładnie rozświetla wewnętrzny kącik, zaś 390 uwielbiam do podkreślania załamania powieki.

W swojej kolekcji posiadam również dwa cienie pojedyncze: Maybelline Color Tatoo 24hr w odcieniu Eternal Silver oraz Manhattan Intense Effect Eyeshadow w odcieniu Dusky Pink.

cienie do powiek

Dusky Pink jak widać na zdjęciu dobija już dna. Jest to przepiękny połyskujący odcień pudrowego różu, który nawet nałożony solo na całą powiekę robi nam cały makijaż, ładnie rozświetlając spojrzenie.

Eternal Silver świetnie sprawdza się w karnawale, ale nie tylko. W zależności od upodobań i efektu, jaki chcemy osiągnąć możemy stosować go solo lub łączyć z innymi cieniami. Ja uwielbiam go w obu wersjach.

Żadne cienie nie mają szans wytrwać długo na moich powiekach bez użycia bazy. Od ok. 1,5 roku towarzyszy mi baza pod cienie Lumene.

baza lumene

Ma jasny beżowy kolor, łatwo się aplikuje, jest wydajna i nie droga (ok. 30 zł). Dokładnie rozprowadzona i zagruntowana pudrem utrzymuje cienie w niezmienionym stanie do demakijażu, nawet w największe upały. Jedyne co można by jej zarzucić, to że nie podbija kolorów cieni.

Na koniec swatche cieni (bez paletek Sleek):

cienie do powiek swatche

I to na tyle. Dajcie znać, jak wyglądają Wasze cieniowe zbiory, a ja tym czasem życzę Wam miłego popołudnia:)

Pozdrawiam,
Ania
Projekt denko lipiec 2014

16:28

Projekt denko lipiec 2014

No i lipiec już za nami, czas więc na podsumowanie zużyć. W tym miesiącu moja denkowa torebeczka dosłownie pękała w szwach i na sierpień będę musiała pomyśleć chyba o nowej. A tak przedstawia się gromadka, która przyczyniła się do jej zepsucia:

zużycia kosmetyczne

Jak widzicie, trochę tego jest, więc do dalszej części zapraszam naprawdę wytrwałych.

TWARZ:

pielęgnacja twarzy

1. Pharmaceris T oczyszczający płyn bakteriostatyczny z 2% kwasem migdałowym (KLIK) - przydatny gadżet w pielęgnacji cery problematycznej. Bardzo delikatny, nie wywołuje żadnych podrażnień. Działa antybakteryjnie, dzięki czemu wspomaga gojenie zmian trądzikowych i zapobiega ich rozprzestrzenianiu. Planuję zakup kolejnego opakowania.

2. Bioderma Sensibio H2O - wiadomo:) Kolejna butla w użyciu, jeszcze kolejna w zapasach.

3. Bioderma Sebium Serum złuszczające serum na noc z 15% kwasem glikolowym (KLIK) - działa bardzo delikatnie, nie wywołuje podrażnienia, zaczerwienienia, czy łuszczenia, za to pomaga pozbyć się zamkniętych zaskórników. Przyspiesza gojenie i ogranicza powstawanie zmian zapalnych. Jest bardzo wydajny, to opakowanie które tu widzicie stosowałam od września ubiegłego roku co drugi dzień na noc. Kolejne mam już w zapasie.

4. Bioderma Photoderm Max Fluide SPF 50+  - krem do cery tłustej i mieszanej zapewniający wysoką ochronę przeciwsłoneczną (UVA 38). Nie matowi skóry, ale też nie wzmaga nadmiernie jej przetłuszczania. Dla mnie najważniejsze jest, że nie zapycha i skutecznie wywiązuje się ze swojego zadania. Kolejna tubka jest już w użyciu.

5. Bioderma Sensibio Eye - mój ulubiony krem pod oczy. Zapewnia odpowiedni poziom nawilżenia i skutecznie zmniejsza widoczność cieni pod oczami. Aktualnie testuję próbki innych kremów pod oczy, ale na dniach planuję zakup kolejnej tubki Sensibio Eye.

6. Aurigia Flavo-C serum z 8% witaminą C (KLIK) - delikatnie rozjaśnia skórę, poprawia jej koloryt i ogólny wygląd. Nie zauważyłam zmniejszenia zmarszczek mimicznych, ale liczę na to, że jego działanie przeciwzmarszczkowe dostrzegę w przyszłości. Z pewnością wrócę jeszcze nie raz.

CIAŁO:

pielęgnacja ciała

7. Pat&Rub otulający scrub cukrowy (KLIK) - produkt bardzo kontrowersyjny, jedni go lubią, inni nienawidzą. Ja zaliczam się do pierwszej grupy. Co prawda zdzierak z niego delikatny, ale bardzo przyjemny. Ładnie pachnie, a maślana warstwa, którą zostawia na ciele fenomenalnie nawilża nawet bardzo suchą skórę. Uwielbiałam stosować go wieczorem, kiedy byłam bardzo zmęczona i nie miałam sił na smarowanie ciała balsamem. Rano skóra było odżywiona i mięciutka. Jedyną jego wadą jest wydajność. Pod koniec opakowania już marzyłam żeby się wreszcie skończył, żebym mogła kupić coś nowego;P Szkoda, że producent nie pomyślał o połowę mniejszym opakowaniu za połowę niższą cenę. Mimo to jednak, kiedyś z chęcią jeszcze wrócę.

8. Delia Good Foot ziołowa sól do kąpieli stóp - zużyłam, bo zużyłam, ale szczerze mówiąc nie zauważyłam jakiegoś szczególnego działania. Powrotu nie będzie.

9. Organique brązujące masło do ciała (KLIK) - mały śmierdzielek, który nadawał co prawda kolor bezpośrednio po zastosowaniu, ale był on delikatny i bardzo nietrwały. Stosowany solo bardzo mnie zawiódł na tym polu, za to świetnie się sprawdził jako uzupełnienie kuracji balsamem brązującym Dove. Ładnie podkreślał wtedy i utrwalał sztuczną opaleniznę stworzoną przez ten drugi, a także uzupełniał niedobory w nawilżeniu skóry. Miało nie być powrotów, ale może jednak jeszcze się skuszę.

10. Dove Summer Glow + Soft Shimmer - ulubiony drogeryjny balsam brązujący, który stopniowo nadaje skórze ładny, brązowy odcień, bez plam i smug. Zawarte w nim subtelne złote drobinki ładnie rozświetlają skórę i optycznie ją wygładzają. Mimo, że mam jasną karnację używam wersji do skóry ciemnej, która moim zdaniem nadaje ładniejszą, bardziej naturalną opaleniznę. Jedyną jego wadą jest niewystarczający poziom nawilżenia, ale to akurat łatwo nadrobić. Kolejne opakowanie w użyciu.

11. Gillette Satin Care - mój ulubiony żel do golenia, tu akurat wersja Pure & Delicate do skóry wrażliwej. W użyciu kolejne opakowanie, tym razem wersja z masłem shea do skóry suchej.

12. Balea Melon Tango Dusche (KLIK) - bardzo przyjemny żel pod prysznic o słodkim owocowym zapachu i niezwykle przyjaznej cenie. Dobrze się pieni, nie podrażnia, nie wysusza. Chętnie wypróbowałabym pozostałe warianty zapachowe.

pielęgnacja ciała

13. Pat&Rub hipoalergiczny balsam do stóp (KLIK) - całkiem fajny krem do stóp, przyzwoicie nawilża, fajnie zmiękcza stwardniałą skórę na piętach. Był na tyle dobry, że z chęcią sięgnę po inne warianty, mimo iż generalnie wystarcza mi zwykłe masło do ciała.

14. The Secret Soap Store krem do rąk 20% masła shea o zapachu porzeczki - jedne z lepszych kremów do bardzo suchych dłoni jakie miałam przyjemność używać i do których z pewnością będę wracać. O ich działaniu pisałam już TUTAJ. Wersja porzeczkowa pachniała mało porzeczkowo, ale wciąż bardzo przyjemnie. Mi ten zapach przypominał takie duże żelki w kształcie robali, pakowane pojedynczo, którymi zajadałam się w dzieciństwie:) Aktualnie w użyciu kolejna tubka, tym razem waniliowa.

15. Anida odżywczy krem do rąk i paznokci wosk pszczeli i olej makadamia - hit blogosfery, który mnie kompletnie nie zachwycił. Zapach delikatny, całkiem przyjemny, ale działanie bardzo przeciętne i bardzo krótkotrwałe. Z wymagającą skórą ten krem na pewno nie da sobie rady. W dodatku w tym pozornie niezłym składzie jeszcze przed zapachem znajdziemy konserwant diazolidinyl urea, który jest pochodną formaldehydu i może przyczyniać się do kontaktowego zapalenia skóry (azs).

16. Inglot bezacetonowy zmywacz do paznokci - mój ulubiony, bez problemu zmywa każdą emalię, nie wysusza płytki. Pozostawia na niej tłustą warstewkę, więc z nowym malowaniem musimy odczekać albo użyć odtłuszczacza. W użyciu mam na razie miniaturkę, ale z pewnością kolejne duże opakowanie pojawi się w mojej kosmetyczce.

17. Carex antybakteryjny żel do rąk - skuteczny i łatwy w użyciu dzięki wygodnej pompce. Nie wysusza skóry dłoni.

WŁOSY:

pielęgnacja włosów

18. L'biotica Biovax NutriQuick Naturalne Oleje (KLIK) - dwufazowa odżywka bez spłukiwania o bardzo przyjemnym zapachu. Ułatwiała rozczesywanie i pomagała ujarzmić puszenie. Jedyne co mi w niej nie odpowiadało to nieporęczne opakowanie. Z chęcią wypróbuję inne warianty, a i do tego może kiedyś wrócę.

PRÓBKI:


Sylveco łagodzący krem pod oczy - całkiem przyjemny kremik, lekki w konsystencji i treściwy w działaniu, bardzo dobrze nawilżał delikatną skórę wokół oczy, nie obciążając jej. Mam jeszcze kilka próbek do przetestowania, ale myślę, że kiedyś kupię pełnowymiarowe opakowanie.

L'biotica Biovax Naturalne Oleje - zastanawiam się intensywnie nad powrotem do tej maski, bo wciąż nie mogę znaleźć nic dobrego bez protein w składzie. Ta była całkiem niezła, ładnie pachnie, dobrze nawilża i moje włosy ją lubią.

John Masters Organics miód i hibiskus odżywka regenerująca - produkt legenda, ale mając na uwadze wcześniejsze doświadczenia obawiałam się tego miodu. Jak się okazało zupełnie nie potrzebnie. Ta mała saszetka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie i z pewnością będę polowała na pełnowymiarowe opakowanie.

John Masters Organics złuszczający żel do twarzy z jojobą i żeń-szeniem - drobinki zawarte w żelu są bardzo delikatne, więc przy tłustej skórze można stosować go choćby i codziennie. Ładnie oczyszcza i odświeża skórę, pozostawiając ją miękką i nawilżoną niemal jak po posmarowaniu kremem. Rozważam zakup pełnego opakowania.

John Masters Organics wzmacniający żel pod oczy - mimo lekkiej żelowej konsystencji bardzo dobrze nawilża, nie klei się i świetnie nadaje pod makijaż. Jak trafię na jakąś godną uwagi promocję, to chętnie kupię pełnowymiarowe opakowanie.

I to na tyle. Dajcie znać, jak tam Wasze lipcowe zużycia, a ja idę pozbyć się tych śmieci i zrobić miejsce na nowe:)

Pozdrawiam,
Ania
Copyright © 2017 Po tej stronie lustra