Torebka O bag - moja opinia i pierwsze wrażenia

17:47

Torebka O bag - moja opinia i pierwsze wrażenia

Jakiś czas temu pisałam Wam na Facebooku i Instagramie, że zamówiłam torebkę O bag (KLIK). Jako że wzbudziła ona spore zainteresowanie i dostałam od Was wiele pytań o nią, postanowiłam przygotować o niej osobny wpis i podzielić się z Wami swoimi pierwszymi wrażeniami.

torebka damska

O bag - fenomen gumowej torebki


Torebki O bag produkowane są przez włoską firmę Fullspot. Wykonane są z tworzywa sztucznego o wdzięcznej nazwie EVA, dzięki czemu są lekkie, wytrzymałe i wodoodporne, a jednocześnie miłe w dotyku. Ich fenomen polega przede wszystkim na możliwości samodzielnego komponowania, bowiem wszystkie elementy torebki wybieramy i kupujemy oddzielnie. Body dostępne w kilkunastu kolorach, różne odcienie i długości uchwytów oraz wewnętrzne organizery i ozdobne opaski pozwalają na tworzenie niezliczonej ilości połączeń. Ja jak widzicie nie poszalałam, postawiłam w całości na klasyczną czerń.

o bag opinia

Torebka O bag - składanie body, uchwytów i organizera


Torba przychodzi do nas zapakowana w płócienny worek z logo marki, który możemy później wykorzystać do jej przechowywania. Moja przyszła w częściach do samodzielnego montażu, który z resztą okazał się banalnie prosty: wystarczyło przewlec bolec z uchwytów przez dziurę w body i organizerze, a potem od wewnątrz przykręcić go plastikową nakładką. Wszystko trwało dosłownie kilka sekund, a emocji co nie miara :)

o bag opinia

Moja opinia o torebce O bag - pierwsze wrażenia


Torba wykonana jest bardzo starannie i estetycznie. Przyznam szczerze, że nieco obawiałam się widoczności śladów po formie, ale są one absolutnie minimalne i naprawdę trzeba się przyjrzeć, żeby coś zobaczyć. Od spodu torba posiada drobne wypustki, tworzące coś na kształt powierzchni antypoślizgowej. Naprawdę jest bardzo lekka i miła w dotyku. W ogóle nie wygląda na gumową :D Organizer wykonany został z mocnego, nieco sztywnego materiału. Zamykany jest na zamek, wewnątrz posiada dwie duże kieszonki boczne bez dodatkowego zamknięcia.

Torba jest ze mną dopiero od nieco ponad dwóch tygodni, ale póki co jestem bardzo zadowolona z zakupu. Jest wygodna, solidna, pojemna i ładnie się prezentuje. Jeśli z czasem nic się w moich odczuciach nie zmieni z przyjemnością dokupię kolejną, tym razem może w nieco bardziej zwariowanym kolorze ;)

Pozdrawiam,
Ania
Phenome Milky Almond Regenerating Hand Balm

18:22

Phenome Milky Almond Regenerating Hand Balm

Krem do rąk to produkt, który muszę mieć przy sobie zawsze i wszędzie. Mam bardzo suche dłonie, więc zwykle sięgam po niego kilka, może nawet kilkanaście razy w ciągu dnia. Poza samym działaniem ważny jest dla mnie również wygląd produktu. W końcu często go wyciągam, więc chcę żeby cieszył oko, a każde jego użycie było moją małą przyjemnością. Wybierając krem do torebki preferuję małe, poręczne tubki, które nie zajmują dużo miejsca i niewiele ważą. Od miesiąca moją podręczną kosmetyczkę zamieszkuje Phenome Milky Almond Regenerating Hand Balm, który spełnia wszystkie te warunki.

Krem przeznaczony jest do codziennej pielęgnacji suchej skóry dłoni. Zamknięty został w metalowej tubce z małą plastikową zakrętką, która choć do najwygodniejszych nie należy, to jednak nie jest aż tak tragiczna w użytkowaniu jak można by to sobie wyobrażać. Większym minusem w moim odczuciu jest ogromny otwór, przez który wydobywa się krem. Jego rozmiary są wręcz zaskakujące, co niestety nieco utrudnia użytkowanie, bowiem przy każdej aplikacji trzeba uważać, by nie wylać na siebie zbyt dużej ilości produktu.

Sam krem jest bardzo przyjemny w użytkowaniu. Konsystencję ma dosyć lekką, ale treściwą. Łatwo się rozprowadza, szybko wchłania. Zapewnia długotrwałe uczucie komfortu. Pozostawia na dłoniach aksamitną warstwę, która chroni skórę przed wysuszeniem. Po jego zastosowaniu dłonie są odpowiednio nawilżone, gładkie i miękkie w dotyku. Zapach bardzo przyjemny, delikatny, słodki, migdałowy

Skład: Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Fruit Water, Glycerin, Dicaprylyl Carbonate, Macadamia Integrifolia Seed Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Glyceryl Stearate, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Isopropyl Palmitate, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Glyceryl Stearate Citrate, Stearic Acid, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Aqua, Shorea Stenoptera Seed Butter, Panthenol, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Extract, Carica Papaya Fruit Extract, Tocopherols, Dehydroacetic Acid, Parfum, Xanthan Gum, Vaccinium Myrtillus Fruit Extract, Hydrolyzed Wheat Protein, Castanea Sativa (Chestnut) Seed Extract, Avena Sativa (Oat) Kernel Extract, Triticum Vulgare (Wheat) Germ Extract, Tocopheryl Acetate, Mauritia Flexuosa Fruit Oil, Mel, Sodium Phytate, Benzyl Alcohol, Sodium Hydroxide, Caramel, Geraniol, Limonene, Linalool.

Cena: 50 zł/50 ml lub 149 zł/250 ml

Podumowując, regenerujący krem do rąk Phenome okazał się bardzo przyjemnym produktem i prawdziwym skarbem dla moich suchych dłoni. Doskonale je pielęgnuje, a przy tym cieszy miłym zapachem i ładnie się prezentuje. Dzięki niemu nabrałam ochoty na przetestowanie pozostałych kremów do rąk z oferty Phenome, a i do niego samego z przyjemnością kiedyś powrócę.

Pozdrawiam,
Ania
HexxBOX - Laura Mercier Body & Bath Creme Brulee Duet

19:40

HexxBOX - Laura Mercier Body & Bath Creme Brulee Duet

Kilka miesięcy temu miałam przyjemność wygrać w konkursie urodzinowym Hexxany ekskluzywny zestaw kosmetyków do ciała i kąpieli Laura Marcier Body & Bath Creme Brulee Duet. Zestaw składa się z dwóch produktów: sufletu do ciała (150 g) oraz soli do kąpieli (150 g).

Oba produkty zamknięte są w eleganckich szklanych słoiczkach z aluminiowymi zakrętkami. Pod zakrętką znajduje się dodatkowa plastikowa nakładka zabezpieczająca (jestem wielką fanką takiego rozwiązania!). Etykiety na słoiczkach są przejrzyste i czytelne, wyglądają bardzo estetycznie i podkreślają luksusowy charakter produktów.


Zestaw zachwyca nie tylko wyglądem, ale i zapachem. Słodki, waniliowo-karmelowy, przywodzi na myśl prawdziwy deser, aż chciałoby się go zjeść. Prawdziwy ideał dla fanek jadalnych zapachów. W przypadku sufletu do ciała zapach jest dość intensywny, długo utrzymuje się na skórze, przechodzi na ubranie. W przypadku soli intensywny jest tylko w opakowaniu, podczas kąpieli staje się praktycznie niewyczuwalny, a szkoda.

Generalnie gwiazdą tego zestawu jest właśnie suflet do ciała. Powiem szczerze, że jego działanie było dla mnie miłym zaskoczeniem. Skład, jak to zwykle w przypadku górnopółkowych kosmetyków bywa, nie zachwyca i spodziewałam się raczej, że będzie to taki zapachowy gadżet bez większych walorów pielęgnacyjnych. Tym czasem okazało się, że mimo dość lekkiej konsystencji produkt jest całkiem treściwy. Ładnie rozprowadza się na skórze, nie marze, dość szybko wchłania. Nie jest tłusty, nie lepi się, ale pozostawia na skórze aksamitną warstwę, czyniąc ją miękką i miłą w dotyku. Nawilża fenomenalnie i to na długie godziny, zapewniając mojej bardzo suchej skórze komfort aż do następnej kąpieli.


Skład: Water/Eau/Aqua, Caprylic/ Capric Triglyceride, Glycerin, Fragrance (Parfum), C12-15 Alkyl Benzoate, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Isocethyl Stearate, Myristyl Myristate, Cetearyl Alcohol, Dimethicone, Stearic Acid, Vitis Venifera (Grape) Seed Oil, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Acrylamide/ Sodium Acrylodimethyltaurate Copolymer, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Cethyl Alcohol, Phenoxyethanol, Isohexadecane, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Oryza Sativa (Rice) Bran Oil, Aminomethyl Propanol, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Polysorbate 80, Methylparaben, Xanthan Gum, Panthenol, Tetrasodium EDTA, Octyldodecanol, Honey/Miel/Mel, Hydrolyzed Rice Protein, Propylparaben, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Sodium Hyaluronate, BHT, Hydrolyzed Oat Protein, Lecithin, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Protein, Arachidyl Propionate, Butylene Glycol, Ethyl Linoleate, Ethyl Linolenate, Ethyl Oleate, Retinyl Palmitate, Tocopheryl Acetate, Cinnamomum Zeylancium Bark Extract, Coffea Arabica (Coffee) Seed Extract, Honey Extract/ Extrait De Miel/ Mel, Myristica Fragrans (Nutmeg) Extratc, Theobroma Cacao (Cocoa) Extract, Vanilla Planifolia Fruit Extract, Anise Alcohol, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Coumarin, Limonene.

Jeśli chodzi o sól do kąpieli, to okazała się ona kompletnym niewypałem, ale od razu dodam, że ja generalnie za solami do kąpieli nie przepadam delikatnie mówiąc. Dla mnie one po prostu nie robią nic. Wiem, że niby mają dostarczać skórze jakichś tam składników, ale bądźmy szczerzy, nie dają żadnych namacalnych dowodów swojego działania. Nie pienią się, nie nawilżają i nie natłuszczają skóry, nawet wody nie barwią. Jedyne na co liczyłam więc wobec tego produktu, to walory zapachowe, a i tu się srogo zawiodłam, bo jak wspomniałam po rozpuszczeniu w wodzie sól stawała się praktycznie niewyczuwalna dla mojego nosa.

Skład: Sodium Chloride, Fragrance (Parfum), Water/Eau/Aqua, Mica, Silicon Dioxide, Calcium Sulfate, Magnesium Sulfate, Magnesium Chloride, Caramel, May Contain/Peut Contenir/(+/-): Cl 77891 (Titanum Dioxide), Cl 19140 (Yellow 5 Lake).

Cieszę się, że miałam możliwość przetestowania tego zestawu i chciałabym jeszcze raz podziękować za niego Hexxanie :* Suflet do ciała okazał się naprawdę bardzo fajnym produktem i z przyjemnością widziałabym go jeszcze kiedyś w swojej łazience.

Pozdrawiam,
Ania
Zakupione w lutym

14:52

Zakupione w lutym

Połowa miesiąca za nami, a ja zrealizowałam już praktycznie całą kosmetyczną listę zakupową na ten miesiąc. Korzystając więc z tego leniwego niedzielnego popołudnia, chciałabym zaprosić Was na luźny wpis z małym przeglądem nowości.

Na początek trzy produkty John Masters Organics. Serum regulujące z mącznicy lekarskiej (KLIK) towarzyszyło mi w okresie wakacyjnym i sprawdziło się rewelacyjnie, więc po kilku miesiącach przerwy postanowiłam do niego wrócić. Zachęcona tym sukcesem zamówiłam również serum nawilżające z zieloną herbatą i różą, które już po kilku użyciach zapowiada się naprawdę obiecująco, oraz pomadkę ochronną.

W Organique uzupełniłam zapas rewelacyjnej maski do włosów Argan Shine (KLIK), a także kupiłam kuszącą mnie już od dawna maseczkę algową z papają i mydło aleppo.

Zamówiłam również trzy produkty Pat & Rub: ulubiony tonik łagodzący (KLIK), otulający balsam do rąk i kawowy peeling do ust.

Na Biochemii Urody zamówiłam kolejne już opakowanie pudru bambusowego z jedwabiem (KLIK) oraz olejku tamanu (KLIK). Skusiłam się również na sok z aloesu z myślą o rozrabianiu maseczek w proszku i nawilżaniu włosów.

Jednym z niewielu zupełnie nowych dla mnie produktów w tym zestawieniu jest tonik złuszczający z kwasem salicylowym Paula's Choice Skin Perfecting 2% BHA Liquid. Muszę przyznać, że to właśnie jego jestem najbardziej ciekawa i jak tylko wykończę resztkę serum z kwasem glikolowym Bioderma Sebium Serum, od razu zabieram się do testów. Nowe opakowanie żelu antybakteryjnego Bath & Body Works o zapachu Sugar Plum Dream to mały upominek od siostry.

Do mojej kolekcji wosków Yankee Candle dołączyły trzy nowe, owocowe zapachy: pochodzący z najnowszej kolekcji Red Raspberry oraz Sweet Apple i Sweet Strawberry. Przez folijkę wszystkie pachną cudnie, zobaczymy jak będzie po odpaleniu.

I to już wszystkie lutowe zakupy kosmetyczne. Jak widzicie znów głównie sprawdzone produkty i tylko kilka nowości. Liczyłam co prawda jeszcze na małe zakupy w stolicy, ale choroba pokrzyżowała mi plany i niestety znów muszę odłożyć je w czasie :/

Pozdrawiam,
Ania
W Walentynkowym klimacie: serduszkowy róż Physicians Formula

18:11

W Walentynkowym klimacie: serduszkowy róż Physicians Formula

Happy Booster Glow & Mood Boosting Blush w odcieniu Natural to mój pierwszy i jedyny produkt marki Physicians Formula. Wygrałam go w rozdaniu u Kasi z bloga Kolczyki Izoldy prawie osiem miesięcy temu i myślę, że trwająca Walentynkowa gorączka to idealny czas żeby go Wam pokazać.

Samo opakowanie różu nie zachwyca. Błyszczący, ciemnoróżowy plastik i przeźroczyste wieczko z nazwą firmy przywodzą na myśl zabawkowe kosmetyki dla małych dziewczynek. W podwójnym dnie ukryte jest lusterko i mały pędzelek, który raczej nam się do niczego nie przyda. Jednak w tej, umówmy się dość tandetnej oprawie, skrywa się prawdziwy skarb.




Róż od pierwszego spojrzenia ujmuje pięknym tłoczeniem w serduszka o różnych rozmiarach i kolorach. Znajdziemy tu kilka odcieni beżu i różu, wszystkie wypełnione po brzegi ślicznie mieniącymi się drobinkami. Po zmieszaniu tworzą na skórze bardzo naturalny efekt zdrowego rumieńca i pięknie rozświetlają lico. Pigmentacja serduszek jest zróżnicowana i w większości nie powala, więc nie musimy się obawiać, że zrobimy sobie krzywdę. Spokojnie możemy dokładać kolejne porcje koloru, aż uzyskamy satysfakcjonujący nas efekt.


Co ważne róż nie pyli, nie uczula i nie zapycha. Trwałość ma całkiem dobrą, choć u mnie jest ona ściśle związana z ilością nałożonego produktu. Pojedyncze, delikatne muśnięcie kolorem potrafi bez ostrzeżenia zniknąć po kilku godzinach, ale już 2-3 cienkie warstwy różu zostaną z nami do końca dnia. Na buzi prezentuje się następująco:

Podsumowując, bardzo polubiłam ten róż. Pomijając opakowanie jest to produkt naprawdę dobrej jakości, a tłoczonym serduszkom trudno odmówić uroku. Wystarczy wyjąć go z szuflady i już na sam ich widok człowiek zaczyna się uśmiechać :) Generalnie produkty Physicians Formula nie są dostępne w Polsce, ale z tego co wyczytałam można je czasem znaleźć na allegro czy w TK Maxxie. Jeśli więc kiedyś traficie gdzieś na ten uroczy róż, to jak najbardziej polecam.

Pozdrawiam,
Ania

TAG Alfabet

13:33

TAG Alfabet

Dziś zapraszam Was na kolejny tag, do którego już jakiś czas temu zaprosiła mnie Justyna z bloga Blankita. Tym razem zabawa polega na tym, by do każdej literki alfabetu dopasować słowo, które nam się z nią kojarzy i krótko je opisać.


A jak Alkohol

Nie trawię go pod żadną postacią. Nie z jakichś względów ideologicznych, bo uważam, że wszystko jest dla ludzi, tylko po prostu mi nie smakuje. Wyczuwam go z kilometra i nawet w najmniejszych ilościach jak najczulszy alkomat. Nasączone nim ciasto, czy czekoladki z alkoholizowanym nadzieniem to jedyne słodycze, które mogą się czuć bezpiecznie w moim towarzystwie :)

B jak Biżuteria

Uwielbiam błyskotki, a stoiska z biżuterią (nieważne naturalną, czy sztuczną) działają na mnie jak magnes. Kiedyś miałam ogrom świecidełek, których w znakomitej większości nie nosiłam, dziś jestem bardziej wybredna i uważna w ich doborze. Generalnie preferuję biżuterię delikatną, nie rzucającą się w oczy, ale ostatnio chodzi za mną zakup dużego naszyjnika.

C jak Cukier

Jestem uzalezniona od słodyczy. Dosłownie. Jak długo nie jem słodkiego dostaję delirki, jak narkoman na odwyku. Robię się nerwowa, rozdrażniona, trzęsą mi się ręce i lepiej wtedy do mnie nie podchodzić. No, chyba, że z cukierkiem ;)

D jak Deadline

Jestem typem leniwca i choć zawsze wywiązuję się z podjętych obowiązków, to jednak mam zwyczaj odkładać wszystko na ostatnią chwilę. Nigdy, przenigdy nie zdarzyło mi się wykonać zadania wcześniej, żeby potem mieć święty spokój, a później jest zarwana noc, stres, panika i łzy. W tym momecie zawsze obiecuję sobie, że to był ostatni raz, że następnym razem wezmę się wcześniej i już nie dopuszczę do takiej sytuacji. A potem cóż, jest jak zwykle ;)

E jak Estetka

Lubię piękno. Piękne ubrania, kosmetyki, wnętrza. Nie przejdę obojętnie obok pięknej wystawy sklepowej, muszę przystanąć i popodziwiać choć przez chwilę.

F jak Frezje

Miłości do nich przejęłam po mamie. Są ta najpiękniejsze i najpiękniej pachnące kwiaty jakie znam. Najbardziej lubię białe, ale docieniam również te w odcieniach różu i czerwieni.


G jak Grudzień

Mój ulubiony miesiąc w całym roku. Uwielbiam święta Bożego Narodzenia i tą całą otoczkę, która im towarzyszy. Wszechobecne deokracje, bombki, choinki, światełka, kupowanie i pakowanie prezentów dla bliskich... Dla jednych będzie to komercyjny chłam, dla mnie to wszystko ma w sobie coś magicznego i radosnego, co sprawia, że co roku na to czekam. Ukoronowaniem mojej miłości do tego okołoświętecznego okresu był grudniowy ślub :)

H jak Hipochondria

Heh, ciężko się do tego przyznać, ale jestem hipochondrykiem. Jak tylko usłyszę lub przeczytam gdzieś o jakiejś chorobie, zaraz doszukuję się u siebie jej objawów i najczęściej jakieś znajduję, a wtedy już w ruch idzie moja wyobraźnia, która podsuwa mi wszystkie najczarniejsze wizje i scenariusze. Czasem dochodzi do tego, że naprawdę czuję fizyczny ból w "chorym" miejscu, który przechodzi jak ręką odjął, jak tylko po wizycie u lekarza okaże się, że nic mi nie jest :D

I jak Internet

Dawniej korzystałam z niego sporadycznie, tylko kiedy naprawdę coś mi było trzeba. Wszystko zmieniło się, gdy odkryłam najpierw wizaż, potem youtube i blogi. Wtedy przepadłam. Dziś już nie wyobrażam sobie życia bez internetu.

J jak Jedzenie

Lubię jeść, chętnie próbuję nowych potraw, ale nienawidzę gotować. 

K jak Klasyka

Jeśli chodzi o ubrania i dodatki, lubię klasykę. Rzeczy proste, ponadczasowe, w stonowanych kolorach. Nie dla mnie ćwieki, frędzle i ostre kolory.

L jak Luksus

Luksus jest pojęciem względnym, dla każdego z nas będzie oznaczał coś innego, a i dla nas samych to pojęcie może się z biegiem lat zmieniać. Ja skłaniam się tutaj do podejścia Coco Chanel, która mawiała, że lusus nie jest przeciwieństwem biedy, a brakiem wulgarności. Dla mnie luksus nie odłącznie łączy się z klasą, prostotą i niewymuszoną elegancją.

Ł jak Łóżko

Najcudowniejszy wynalazek ludzkości i najlepszy przyjaciel człowieka.

M jak Makijaż

Kosmetyki fascynowały mnie od najmłodszych lat, ale pomijając okres podbierania maminej szminki w dzieciństwie, zawsze bardziej stawiałam na pielęgnację. Moja przygoda z makijażem trwa dopiero od kilku lat, wciąż się go uczę, szukam najlepszych dla siebie produktów i metod ich aplikacji. Nie ukrywam, że przy mojej problematycznej cerze makijaż okazał się swego rodzaju terapią i wybawieniem, pozwala mi bez wstydu wyjść do ludzi, dodaje pewności siebie. Czasem trochę żałuję, że nie zaczęłam malować się wcześniej, zaoszczędziłabym sobie wielu kompleksów.

N jak Nowe

Uwielbiam zakupy. Nowe kosmetyki, ubrania, czy rzeczy do domu sprawiają mi wiele radości. Za to nie przepadam za nowymi sytuacjami. Z natury jestem nieśmiała i najzwyczajniej w świecie nie czuję się wtedy pewnie, a bardzo tego nie lubię. Oczywiście staram się z tym walczyć i z wiekiem zauważam sporą poprawę, ale zdaję sobie sprawę, że pewnie nigdy tak do końca się tego nie wyzbędę.

O jak Organizacja

Uwielbiam mieć wszystko poukładane i mam prawdziwą manię na wszelkiej maści pudełeczka, koszyczki i organizerki. Każdy przedmiot w domu ma swoje ściśle określone miejsce, a moje czujne oko zawsze wyłapie jak coś zostanie przesunięte choćby o milimetr ;)

P jak Perkusja

Ulubiony instrument muzyczny. Będąc w szkole średniej przez rok uczęszczałam na lekcje gry na perkusji, ale nie czarujmy się, talentu to ja nie mam ;)

R jak Róż

Mój ulubiony kosmetyk kolorowy. Z natury jestem bardzo blada i nigdy się nie rumienię. Nawet po wysiłku fizycznym (co najwyżej robię się jeszcze bardziej blada i wyglądam jakbym miała zaraz wyzionąć ducha). Tym bardziej doceniam więc produkt, który dodaje mi nieco zdrowego, dziewczęcego rumieńca. No i róż jest różowy, jak sama nazwa wskazuje, a ja kocham wszystko co różowe ;)

S jak Seriale

Oglądamy wspólnie z mężem wręcz nałogowo. Są takie dni, kiedy potrafimy całe popołudnie spędzić przed telewizorem śledząc losy ulubionych bohaterów. Aktualnie oglądamy "Mentalistę" :)

T jak Trądzik

Moja zmora od lat szczenięcych. Zaczął mnie nękać w wieku ok. 14 lat i wciąż mi towarzyszy z różnym nasileniem. Śmiem podejrzewać, że jak kiedyś uda mi się go wreszcie pozbyć, to jego miejsce od razu zajmą zmarszczki i sama już nie wiem co gorsze :/

U jak Ustępstwo

Jako starsza siostra zawsze musiałam ustępować i z czasem niejako weszło mi to w nawyk. Dopiero od jakiegoś czasu na nowo uczę się egoizmu, walki o siebie i swoje potrzeby. W wakacje po raz pierwszy postawiłam się publicznie w kolejce do lekarza kobiecie, która przyszła spóźniona grubo ponad godzinę i oczekiwała, że wejdzie bez kolejki, bo przecież ma wcześniejszy numerek. Kosztowało mnie to sporo nerwów, ale ostatecznie byłam z siebie bardzo dumna ;)

W jak Włosy

To taki mój mały fetysz ;) Zawsze uwielbiałam długie włosy, nie tylko u dziewczyn. Sama całe życie zapuszczam, ale migdy nie miałam włosów dłuższych niż do talii. Teraz staram się bardziej skupić na ich kondycji niż długości, ale i tak żal mi każdego przeznaczonego do obcięcia centymetra.

X jak Xbox

Moje jedyne skojarzenie z tą literą, marzenie męża i planowany w najbliższym czasie zakup. Mąż się śmieje, że zgadzam się na to tylko po to, żeby zajął się grami, a ja żebym miała wtedy czas na pisanie bloga. Dyplomatycznie nie potwierdzam i nie zaprzeczam ;)

Y jak Yankee Candle

Kominek i pierwsze woski kupiłam nieco ponad rok temu i muszę przyznać, że szybko się wciągnęłam. Palenie wosków stało się moim małym rytuałem, pomaga mi się zrelaksować i odprężyć. Od tamtej pory regularnie dokupuję nowe tarty i z przyjemnością odkrywam nowe zapachy. Pomału zarażam też tą manią innych członków rodziny :)



Z jak Zwierzęta

Nie wyobrażam sobie bez nich życia. W moim rodzinnym domu zawsze były koty, ale mój mąż ma na nie alergię, więc kiedy wyszłam za mąż i poszłam na swoje przez jakiś czas nie mieliśmy żadnego zwierzątka. Z czasem udało mi się namówić męża na szczury i tak trafiły do nas Bazyl, Maniek i Julian. Niestety, wszystkie odeszły w ubiegłym roku i od grudnia znów jesteśmy sami.


Do zabawy chciałabym zaprosić Gosię z boga Esy, floresy, fantasmagorie, Iwonę z bloga Inspiruje mnie życie, Ewę z bloga W odcieniach nude oraz wszystkich tych, którzy mieliby ochotę się przyłączyć. Chętnie poznam Wasz alfabet :)

Pozdrawiam,
Ania
Glinka Ghassoul Organique

18:30

Glinka Ghassoul Organique


Jakiś czas temu blogosfera przeżywała wielki boom na glinkę Ghassoul. Pozytywne recenzje kusiły ze wszystkich stron, a że glinkowe maseczki zawsze służyły mojej cerze, więc i ja postanowiłam ją wypróbować.
 

GLINKA GHASSOUL ORGANIQUE


Glinka Ghassoul pochodzi z Maroka i ponoć jest wykorzystywana w najlepszych centrach SPA&Wellness na całym świecie. Występuje w postaci drobnego proszku/pudru o brązowo-siwym zabarwieniu, który po zmieszaniu z wodą zamienia się w bure błoto. Nałożone na skórę w postaci maseczki redukuje suchość i łuszczenie, oczyszcza, wygładza, poprawia elastyczność.
Skład: Maroccan Lava Clay
Cena: ok. 23,90 zł/200 ml/190 g


GLINKA GHASSOUL WŁAŚCIWOŚCI


Po zmyciu maseczki skóra twarzy jest ładnie odświeżona i bardziej napięta, drobne zmarszczki mimiczne zostają wygładzone, a koloryt ujednolicony. Skóra wydaje się być jaśniejsza i gładsza, pory oczyszczone i mniej widoczne. Nie ma mowy o wysuszeniu, czy ściągnięciu. Nie zauważyłam żadnego wpływu na zmniejszenie ilości pojawiających się na skórze niespodzianek, czy przyspieszenie gojenia tych już istniejących, ale też producent tego nie obiecuje. Myślę, że osoby o skórze mieszanej, normalnej i suchej będą z działania glinki zadowolone. Sama niby też jestem, ale nie ukrywam, że wcześniej testowane przeze mnie glinki Organique zielona (KLIK) i biała (KLIK) na mojej tłustej, trądzikowej skórze sprawdziły się lepiej. Jak tylko wykończę Ghassoul z pewnością do nich wrócę, choć nie nastąpi to prędko, bo glinka jest bardzo wydajna. Stosuję ją raz w tygodniu od czterech miesięcy i jestem dopiero w połowie opakowania.

GLINKA GHASSOUL MOJA OPINIA


Podsumowując, glinka Ghassoul z pewnością jest produktem bardzo dobrym i wartym wypróbowania, ale jeśli o mnie chodzi, to szału nie robi. W moim prywatnym i subiektywnym rankingu glinkowym plasuje się dopiero na trzecim miejscu. Na drugim jest glinka zielona (KLIK), zaś niekwestionowanym liderem pozostaje glinka biała (KLIK), którą Wam bardzo serdecznie polecam.

Pozdrawiam,
Ania


Wykończeni w styczniu

15:40

Wykończeni w styczniu

Pierwszy miesiąc nowego roku za nami, czas więc na pierwsze tegoroczne zużycia. Nie wiem jak Wy, ale ja za każdym razem, gdy zabieram się za denko nie mogę się nadziwić, kiedy ten miesiąc zleciał. Mam wrażenie, że im jestem starsza, tym czas szybciej ucieka i nieco mnie to przeraża... Muszę chyba kiedyś się poświęcić i spędzić całą dobę przy zegarku sprawdzając, czy naprawdę ma 24 godziny ;) A tym czasem zapraszam na garść mini recenzji.

Woda termalna Uriage - odkąd wróciłam do stosowania toników używam jej głównie do glinek i odświeżania skóry w ciągu dnia, niemniej jednak wciąż pozostaje moim numerem jeden w tej kategorii. Kolejne duże opakownie stoi już na półce.

The Body Shop Vanilla Bliss Shimmer Lotion (KLIK) - męczyłam ten balsam równy rok. Zawierał mnóstwo maleńkich srebrnych drobinek, które w sztucznym świetle cudownie rozświetlały skórę. Niestety w świetle słonecznym dawały efekt dyskotekowej kuli, więc stosowanie w porze letniej wymagało wprowadzenia pewnych ogrniczeń. Jego właściwości pielęgancyjne były dosłownie żadne, co sprawiało, że trzeba było aplikować balsam na wcześniej już nawilżoną czymś innym skórę. Gdyby balsam był dostępny w jakiejś mini pojemności być może jeszcze kiedyś bym się skusiła, bo jak wspomniałam w sztucznym świetle efekt był naprawdę piękny, idealny na karnawał. Za dużą pojemność już podziękuję, bo naprawdę ciężko to potem zużyć.

Bioderma Sensibio H2O - dla mnie najlepszy micel, żadne l'oreale i garniery nie mogą się z nim równać. Cudownie zmywa makijaż już za pierwszym pociągnięciem, dzięki czemu jest dużo bardziej wydajna od wspomnianych produktów konkurencji. Nie podrażnia, nie szczypie w oczy, nie pieni się. Kolejne trzy buteleczki w zapasie.

The Body Shop Mango Shower Gel - uwielbiam żele TBS od pierwszego użycia i nie wiem, czy cokolwiek zdoła je pobić. Przyjemnie pachną, ładnie się pienią, nie wysuszaja i nie podrażniają skóry, są bardzo wydajne (buteleczka 250 ml wystarcza mi na ok. dwa miesiące stosowania, czyli prawie dwa razy dłużej niż żele innych firm). Jak mogliście zobaczyć w poście z zakupami (KLIK), mam już w zapasie kolejne opakownia.

Phenome Brilliant Restoring Toner (KLIK) - bardzo przyjemny tonik, który naprawdę poprawia koloryt skóry. Na razie co prawda zamierzam wrócić do toniku P&R, ale Phenome jest drugi na liście.

Pat & Rub relaksujący balsam do rąk - balsamy do rąk P&R pojawiają się praktycznie w każdym denku. Jak już wspominałam lubię je nie tylko ja, ale również mój mąż, więc idzie ich u nas sporo. Świetnie sprawdzają się na stoliku nocnym, ładnie się prezentują i są wygodne w użyciu. Aktualnie w użyciu wersja hipoalergiczna.

Szampon Alterra granat i aloes - świetnie się sprawdzał do mycia pędzli, genialnie domywał pędzel do podkładu, za to nie bardzo sobie radził z Beauty Blenderem. Ponoć mydła w kostce są w tym względzie lepsze, więc na razie kolejnego opakownia nie kupuję, tylko rozejrzę się za jakimś mydełkiem (myślałam o aleppo, testował ktoś?)

Organique Eternal Gold peeling cukrowy (KLIK) - bardzo przyjemny zdzierak do częstego stosowania. Pięknie pachniał, ładnie wygładzał skórę i świetnie ją nawilżał. Teraz zastąpi go peeling cukrowy z Phenome, ale do Organique z pewnością będę wracać.

Organique Sensitive Body Butter (KLIK) - jedno z lepszych maseł do ciała jakie stosowałam, a stosowałam ich już wiele. Łatwo się rozprowadza, szybko wchłania, długotrwale nawilża i przepięknie pachnie magnolią. Zagości u mnie jeszcze nie raz.

Organique Argan Shine Hair Mask (KLIK) - genialny produkt! Nawilża i odżywia włosy aż po same końce, sprawiając że stają się miękkie i błyszczące, a jednocześnie w ogóle ich nie obciąża. Nawet nakładana na skórę głowy nie powoduje, że włosy są oklapnięte, czy szybciej się przetłuszczają. Na początku tygodnia wybieram się do Organique i zamierzam kupić kolejne opakowanie.

Organique Cherry Candies Lip Balm (KLIK) - bardzo dobrze działający balsam do ust o sztucznym cukierkowym zapachu i słodkim posmaku. Gdyby zapach był bardziej kwaśny, owocowy z pewnością jeszcze byśmy się spotkali, ale taki słodki ulepek nie specjalnie mi odpowiada. Póki co wróciłam więc do balsamu Nuxe. Jeśli kiedyś sięgnę znów po balsam Organique, to będzie to wersja czekoladowa.

L'Occitane waniliowy i puszysty krem do rąk z masłem shea (KLIK) - bardzo fajne małe tubeczki, idealne do torebki, nawet tej najmniejszej. Działanie obu kremów bardzo na plus, czego niestety nie mogę powiedzieć o ich zapachach. Do tych konkretnych wersji wracać nie planuję, ale z przyjemnością sięgnę po inne dostępne warianty.

Kulka Vichy - mój absolutny ulubieniec od kilku lat, tutaj akurat wersja przeciw białym i żółtym śladom. Kolejne opakowanie jest już w użyciu.

Biochemia Urody puder bambusowy z jedwabiem (KLIK) - kolejny ulubieniec. Naturalny skład, bezpieczny dla skóry trądzikowej, matuje na długie godziny (u mnie ok. 5-6, co jest nie lada wyczynem). Nie wchodzi w pory ani załamania, nie bieli, optycznie wygładza skórę. Dla mnie ideał. Czekam już na nowe opakowanie.

Spirulina - śmierdziel nieziemski :/ Stosowana solo nie zrobiła na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, choć oczywiście wierzę, że dostarczyła mojej skórze wiele dobroci. Za to fajnie sprawdzała się w połączeniu z białą glinką. Nie wiem, czy kupię ponownie.

Inglot chusteczki matujące - mój absolutny must have. Używam od lat, kolejne opakowanie mam już w torebce. Ładnie ściągają nadmiar sebum nie naruszając makijażu, nie są nasączone żadnym pudrem czego szczerze nie znoszę. Mógłby tylko producent pomyśleć o jakimś ładnym opakowaniu z wymiennym wkładem, bo to papierowe nie należy do najtrwalszych.

Próbki: szampon do włosów suchych i cytrusowa odżywka John Masters Organics, krem Bioderma Sebium Al.

I to już wszystkie styczniowe zużycia. Teraz z czystym sumieniem mogę zacząć robić listę zakupów na luty :D

Pozdrawiam,
Ania
Copyright © 2017 Po tej stronie lustra