Ulubieńcy kwietnia '15

17:57

Ulubieńcy kwietnia '15

Pomału dobijamy do końca miesiąca i myślę, że jest to dobry czas, by przedstawić Wam moich kwietniowych ulubieńców. W ubiegłym miesiącu taki wpis się nie pojawił, bo jakoś nic szczególnie mnie nie ujęło, za to w tym kilka produktów wybiło się na prowadzenie dość szybko, zostawiając konkurencję daleko w tyle.

Mleczko do włosów z różą i morelą John Masters Organics - przyznaję się bez bicia, że ze stosowaniem odżywek bez spłukiwania jestem trochę na bakier. Ostatnio jednak moje włosy są tak mocno przesuszone i tak się puszą, że nie widziałam innego wyjścia, jak tylko przeprosić się z tym etapem pielęgnacji. Mleczko skusiło mnie bogatym składem oraz obietnicą lekkiej formuły i nawilżenia, i muszę przyznać, że nie zawiodłam się. Nakładam produkt w zależności od potrzeb, czasem tylko po myciu, a czasem nawet dwa razy dziennie. W żadnym przypadku mleczko nie obciąża i nie skleja włosów, pozostawiając je wygładzone, miękkie i miłe w dotyku. Z pewnością pojawi się na jego temat osobny post, ale jeśli macie problemy z włosami już teraz zachęcam Was do wypróbowania.

Paula's Choice Skin Perfecting 2% BHA Liquid - to kolejny produkt, którego recenzja dopiero się pojawi. Nasze początki nie były łatwe. Produkt okazał się dość mocny, nawet stosowany co drugi dzień na noc powodował podrażnienie i zaczerwienienie skóry, dość solidnie ją przy tym wysuszając. Teraz po ok. 2 miesiącach, kiedy wreszcie doszliśmy do porozumienia, jestem z niego coraz bardziej zadowolona. Z dnia na dzień widzę, jak moja skóra się zmienia. Pory na nosie są zmniejszone i oczyszczone, niespodzianki wyskakują rzadziej i zdecydowanie szybciej się goją, koloryt staje się bardziej jednolity i wyrównany. Jestem jak najbardziej na tak.

Chanel Rouge Coco 39 Paradis - to moja szminkowa miłość ostatnich tygodni, nawet maczki poszły w czasową odstawkę. Uwielbiam ją za wszystko: opakowanie, konsystencję, kolor, zapach, komfort noszenia. Więcej możecie przeczytać o niej TUTAJ.

Burt's Bees Lemon Butter Cuticle Cream (KLIK) - produkt, który dosłownie ratuje mi skórę. Nigdy nie pamiętam o regularnym dbaniu o skórki. Przypominam sobie o ich ostnieniu dopiero, kiedy wyschną na wiór i wyglądają po prostu paskudnie. To masełko wybacza brak systematyczności i daje wspaniałe efekty już po jednorazowym zastosowaniu.

Organique Anti-Age Hair Mask (KLIK) - póki co, najlepsza maska do włosów jaką miałam. Żadna inna nie robi z moimi włosami takich cudów. Po jej użyciu moje przesuszone, napuszone siano nagle staje się cudownie gładkie, śliskie i sypkie. Pięknie błyszczy, jest mięciutkie i miłe w dotyku, ładnie się układa. A do tego cudownie pachnie winogronami.

Jeśli znacie, któryś z powyższych produktów dajcie znać, jak u Was się sprawdzał. No i oczywiście piszcie, co Was zachwyciło w tym miesiącu :)

Pozdrawiam,
Ania
Co nowego w kwietniu?

21:11

Co nowego w kwietniu?

Dla większości z nas piątek to taki dzień, kiedy wreszcie puszczają nas stres i nerwy nagromadzone w ciągu całego tygodnia pracy/szkoły. Wreszcie możemy odetchnąć, odmóżdżyć się i zrelaksować. Dlatego nie będzie dziś recenzji, porównań, analiz... Zamiast tego zapraszam Was na luźny wpis zakupowy. Przy kawie i ciastku, a co. 

Na początek pachnące nowości od Yankee Candle. Jesienna pogoda jaką uraczył nas przełom kwietnia i marca sprawiła, że zamiast lekkich, świeżych zapachów zapragnęłam tych słodszych, jedzeniowych i nieco cięższych. Najnowsza kolekcja Cafe Culture idealnie wpisała się w te potrzeby i tak do mojej woskowej kolekcji dołączyły Cappuccino Truffle, Pain Au Raisin oraz Tarte Tatin. Oprócz nich, do koszyka dorzuciłam jeszcze bananowo-waniliowy Paradise Spice.

Jako że moje włosy po zimie były w stanie więcej niż fatalnym, postanowiłam bardziej przyłożyć się do ich pielęgnacji. Po pierwsze, wróciłam do sprawdzonych masek: Organique Anti-Age (KLIK) i Biovax do włosów suchych i zniszczonych. Po drugie, zainwestowałam w porządną odżywkę bez spłukiwania. Zdecydowałam się na mleczko z różą i morelą John Masters Organics. Dni VIP organizowane na początku kwietnia w perfumeriach Sephora zaowocowały zakupem tuszu do rzęs, który chodził za mną już od dawien dawna, a mianowicie słynnego Dior Diorshow Iconic Overcurl. Zaś miętowy balsam do ust EOS to wygrana w wielkanocnym konkursie organizowanym na facebooku przez sklep ezebra.pl.

W dniach 10-12 kwietnia miała miejce akcja Stylowe Zakupy, korzystając więc z 20% rabatu na zakupy w Organique zaopatrzyłam się w kultowy już i ponoć wycofywany peeling cukrowy jabłko-rabarbar. Jakiś czas później skończył mi się balsam do ust Nuxe. Stacjonarnie nigdzie go u siebie nie kupię, a że internetowych zakupów żadnych nie planowałam, tak więc po raz drugi zawitałam do salonu Organique. Poza balsamem do ust Czekoladowy mus zakupiłam jeszcze nową opaskę kosmetyczną oraz malinową kulę do kąpieli.

Jak już zapewne wiecie, jestem ogromną fanką maseł do ciała The Body Shop. Kiedy więc firma powiadomiła na swoim fanpage'u o wiosennych porządkach i obniżce cen na wybrane zapachy, nie mogłam nie skorzystać. Za pośrednictwem siostry trafiło do mnie masło z papają. Ostatnią kwietniową nowością w mojej kosmetyczce jest krem do rąk Palmer's z masłem kakaowym.

Poza tymi nowościami, zakupiłam jeszcze kilka dobrze znanych i sprawdzonych produktów, takich jak hipoalergiczny balsam do rąk Pat & Rub (sztuk 2), dwupak płynu micelarnego Bioderma Sensibio H2O, krem z filtrem Photoderm Max Fluide SPF 50+ oraz dużą tubkę Avene Cicalfate. I tutaj mam do Was małe pytanie: czy w postach z zakupami uwzględniać produkty, do których wracam regularnie? Zwykle tego nie robię, pokazuję Wam tylko produkty, które są dla mnie nowe, a pozostałe wrzucam jedynie na facebooka i/lub instagram, ale tak sobie pomyślałam, że może chcielibyście, aby pojawiały się i tutaj? Dajcie znać.

Pozdrawiam,
Ania
Organique maska algowa z papają

22:23

Organique maska algowa z papają

Swoją przygodę z algami rozpoczęłam od maseczek firmy Organique (KLIK). Przetestowałam już większość dostępnych wariantów i pomału zaczynam spoglądać w stronę innych firm, jednak dziś jeszcze zapraszam Was na recenzję maski algowej z papają.

Maska algowa z papają przeznaczona jest dla cer zmęczonych, skłonnych do tworzenia się zmarszczek, przebarwień i drobnych zaskórników. Dzięki zawartości enzymu papainy, maseczka wykazuje delikatne właściwości eksfoliujące, stymuluje proces odnowy komórek oraz pomaga zmniejszyć niedoskonałości. Ma postać aksamitnego pudru, zamkniętego w opakowaniu w formie saszetki. Według zaleceń producenta, w opakowaniu znajduje się jedna porcja produktu, wystarczająca do wykonania zabiegu na twarz, szyję i dekolt. Przy nakładaniu maski tylko na twarz, jedno opakowanie wystarcza na ok. 3-4 aplikacje.

Skład: Solum Diatomeae, Algin, Calcium Sulfate, Tetrasodium Pyrophosphate, Carica Papaya Extract, Maltodextrine, Cl15985, Arginine PCA 

Cena: 19,90 zł/ 30 g

W zależności od potrzeb mieszam maseczkę z wodą lub sokiem z aloesu. Zwykle staram się, aby konsystencja maski była nieco rzadsza, dzięki czemu wolniej tężeje i mam odrobinę więcej czasu by dokładnie ją rozprowadzić. Maski algowe wykazują właściwości okluzyjne, warto więc zastosować pod nie dobry krem, ulubiony olejek lub serum. Po ok. 15 minutach ściągamy maskę, a pozostałości domywamy wacikiem. Skóra po zabiegu jest przyjemnie napięta, nawilżona i rozjaśniona. Wszelkie podrażnienia i zaczerwienienia znikają lub zostają widocznie zredukowane, stany zapalne są złagodzone i szybciej się goją, a niedoskonałości stają się mniej widoczne. Skóra jest gładka i miła w dotyku. Jedynie na brzegach, gdzie znajdowała się zbyt cienka warstwa maseczki i mocno przylgnęła do skóry, pozostają wyraźne zaczerwienienia. Podejrzewam, że ma to związek z eksfoliującym działaniem tej wersji maseczki, ponieważ w żadnym z poprzednio testowanych przeze mnie wariantów, taka sytuacja mi się nie zdarzyła. Zaczerwienienie znika samoistnie w przeciągu godziny.

Mimo tej drobnej niedogodności, jestem z maseczki bardzo zadowolona. Czy będę do niej wracać? Nie wiem. Jak wspomniałam, chciałabym przetestować jeszcze maseczki algowe innych firm, natomiast z oferty Organique moją ulubioną pozostaje wersja z żurawiną. 

Pozdrawiam,
Ania
Chanel Rouge Coco 39 Paradis

19:00

Chanel Rouge Coco 39 Paradis

Szminka Chanel marzyła mi się już od dłuższego czasu. Nie wiem, co mają w sobie te proste, eleganckie, czarne opakowania, ale spośród wszystkich marek selektywnych, to właśnie one zawsze były dla mnie synonimem prawdziwego luksusu i budziły największe pożądanie. Realizacja marzenia była o tyle utrudniona, że ani Sephora ani Douglas nie oferują produktów Chanel na swoich stronach internetowych. Kiedy więc pod koniec lutego, tuż przed zaplanowanym wyjazdem do Warszawy, otrzymałam informację o dniach VIP w perfumeriach Sephora, od razu wiedziałam, że bez zakupów się nie obejdzie ;)

Idąc do perfumerii miałam wytypowanych kilka odcieni, jednak jak to zwykle w życiu (przynajmniej moim) bywa, żaden z nich nie był dostępny. Po przejrzeniu oferty, zdecydowałam się na 39 Paradis - piękny odcień różu z opalizującymi drobinkami. W opakowaniu kolor jest dość intensywny, ale na ustach nie daje pełnego krycia, dzięki czemu efekt jest lekki i naturalny, mimo, że wciąż dobrze widoczny. Konsystencja pomadki jest wręcz bajkowa - cudownie się aplikuje, nie rozmazuje i nie wychodzi poza kontur ust. Sama w sobie może nie nawilża (przynajmniej w moim przypadku, ale moje usta są z gatunku tych wymagajacych), ale też nie wysusza i nie podkreśla suchych skórek. Stosowanie uprzyjemnia delikatny, różany zapach.

Cena: ok. 155 zł/ 3,5 g

Powiem szczerze, że jeszcze nigdy nie byłam tak zakochana w żadnej pomadce. Odkąd ją mam stosuję niemal codziennie i już planuję zakup kolejnych odcieni. Dla mnie absolutnie warta każdej złotówki, czego niestety nie mogę powiedzieć o innej wysokopółkowej szmince w mojej kolekcji, ale o tym opowiem Wam innym razem.

Pozdrawiam,
Ania
Kawowy peeling do ust Pat & Rub

17:44

Kawowy peeling do ust Pat & Rub

Jeszcze do niedawna peeling do ust uznawałam za produkt całkowicie zbędny i w razie potrzeby ratowałam się domowymi sposobami. Odkąd jednak wypróbowałam różany peeling do ust Pat & Rub (KLIK) przepadłam i teraz już nie wyobrażam sobie nie mieć pod ręką gotowca. Kiedy więc pierwsze opakowanie dobiło końca, od razu kliknęłam następne, tym razem decydując się na wersję kawową.

Kawowy peeling do ust Pat & Rub zamknięty jest w wygodnym i estetycznym plastikowym słoiczku. W porównaniu do wersji różanej ma zupełnie inną, bardziej zbitą konsystencję, a drobinki cukru wydają się być nieco drobniejsze. Skuteczność działania jest jednak taka sama. Produkt ma za zadanie delikatnie złuszczać, nawilżać i wygładzać nasze usta, i faktycznie to robi. Zapach peelingu z początku bardzo mnie rozczarował: kawowo-kakaowy, dość specyficzny, zupełnie inny niż sobie wyobrażałam. Z czasem jednak się do niego przyzwyczaiłam i teraz już mi nie przeszkadza. To co wciąż mi przeszkadza to zawartość barwnika, który sprawia, że po zabiegu pół twarzy mam umorusane brązową mazią i nadaję się tylko do mycia.

Skład: Xylitol, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Coffea Arabica (Coffe) Seed Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Mica, Iron Oxide

Cena: ok. 49 zł/ 25 ml

Tak jak wspomniałam, nie wyobrażam sobie już nie mieć pod ręką gotowego peelingu do ust i choć kawowa propozycja P&R może nie jest idealną, to jednak i tak z przyjemnością po nią sięgam. 

Pozdrawiam,
Ania
Jabłkowy żel do twarzy Phenome Calming Blemish Cleanser

19:42

Jabłkowy żel do twarzy Phenome Calming Blemish Cleanser

Jabłka to jedne z moich najbardziej ulubionych owoców, a ich zapach to jeden z najpiękniejszych i najwierniej oddawanych zapachów w kosmetykach. Nic więc dziwnego, że swoją przygodę z Phenome rozpoczęłam właśnie od jabłkowej serii rozświetlającej, z której wybrałam dla siebie trzy produkty. Dwa z nich, tonik i maseczka rozświetlająca, doczekały się już osobnych wpisów (KLIK, KLIK), a dziś przyszedł czas by zaprezentować trzeci - aksamitny żel do mycia twarzy.

Phenome Calming Blemish Cleanser przeznaczony jest do mycia skóry twarzy, szyi i dekoltu. Może być stosowany do każdego typu cery, szczególnie tej z niedoskonałościami i przebarwieniami. Producent obiecuje nam rozjaśnienie przebarwień i efekt rozświetlenia, ale szczerze mówiąc w przypadku produktów myjących, które kontakt ze skórą mają tylko przez kilkadziesiąt sekund, nie bardzo wierzę w takie cudawianki. W każdym razie produkt jest bardzo delikatny dla skóry, oczyszcza łagodnie, a jednocześnie skutecznie, nie podrażniając i nie wysuszając. Dobrze się pieni i ma przyjemny jabłkowy zapach, który wspaniale orzeźwia i poprawia nastrój nawet bardzo wczesnym rankiem. Jedyne do czego bym się przyczepiła w przypadku tego produktu to opakowanie. Miękka, plastikowa tubka stylizowana na tekturową może i wygląda estetycznie, ale jest totalnie nie poręczna. A jak jeszcze zrobimy w niej duży otwór i połączymy z produktem o dość rzadkiej, lejącej konsystencji, to wyjdzie z tego jakieś całkowite nieporozumienie. Przy każdym użyciu trzeba bardzo uważać, by nie wylać zbyt dużej ilości żelu, a potem kombinować z takim odstawieniem tubki by nic z niej nie wyciekło na podłogę, czy umywalkę. Oczywiście jest to do ogranięcia, ale po co tyle zachodu, jak możnaby mieć wygodną buteleczkę z pompką?

Podsumowując, jabłkowy żel Phenome okazał się być bardzo przyjemnym produktem, na który z pewnością warto zwrócić uwagę. Polubiłam go niemal równie mocno, co różany żel John Masters Organics (KLIK) i z przyjemnością będę do niego wracać w przyszłości, modląc się po cichu by producent wyszedł na przeciw oczekiwaniom użytkowniczek i pomyślał o wygodniejszym opakowaniu.

Skład: Aloe Barbadensis Leaf Water, Decyl Glucoside, Ammonium Lauryl Sulfate, Cocamidopropyl Hydroxysultaine, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Sodium Hyaluronate, Aqua, Pyrus Malus Fruit Extract, Babassu Oil Polyglyceryl-3 Esters, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Iris Florentina Root Extract, Panax Ginseng Root Extract, Vitis Vinifera Leaf Extract, Citrus Paradisi Fruit Extract, Ananas Sativus Fruit Extract, Hibiscus Sabdariffa Flower Extract, Citrus Medica Limonum Peel Extract, Vaccinium Macrocarpon Fruit Extract, Camellia Sinensis Leaf Extract, Ginkgo Biloba Leaf Extract, Carica Papaya Fruit Extract, Citrus Aurantium Dulcis Peel Extract, Litchi Chinensis Fruit Extract, Parfum, Citric Acid, Caramel, Malpighia Punicifolia Fruit Extract, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Hexyl Cinnamal, Cinnamal

Cena: 70 zł/150 ml

Pozdrawiam,
Ania
Wykończyłam ich... - marzec '15

16:00

Wykończyłam ich... - marzec '15

Kolejny miesiąc za nami, czas więc na podsumowania. Marcowy projekt denko pięknie nam się wpisał w wiosenne i przedświąteczne porządki, tak więc zapraszam Was na ostatnie pięć minut zurzytych w ubiegłym miesiącu produktów. Wspomnijmy je krótko, a potem hops! do kosza :)

The Body Shop malinowy żel pod prysznic - żele pod prysznic TBS zdecydowanie należą do moich ulubieńców: dobrze myją, ładnie się pienią, nie wysuszają skóry i są wydajne. Wersja malinowa nieco rozczarowała mnie zapachem. Spodziewałam się soczystej malinowej mamby jak w przypadku masła do ciała, a tym czasem zapach był dość słodki, cukierkowy.

Bioderma Sensibio H2O - tu chyba nie trzeba żadnych komentarzy. Uwielbiam i już. W użyciu kolejna buteleczka, a następne dwie czekają już w zapasach.

Organique olejek do kąpieli i masażu Owocowy Koktajl (KLIK) - cudownie pachniał i przyjemnie natłuszczał skórę w czasie kąpieli. Jeśli lubicie kąpielowe umilacze, to jak najbardziej polecam. Sama z pewnością też jeszcze do niego wrócę.

Natura Siberica neutralny szampon do wrażliwej skóry głowy - wciąż jeszcze nie doczekał się osobnego wpisu, ale pojawiał się już w ulubieńcach (KLIK) i odkryciach roku (KLIK). Dobrze oczyszcza włosy nie wysuszając ich i nie plącząc, świetnie się pieni i pięknie pachnie. Nie podrażnia skóry głowy, nie powoduje swędzenia. Po prostu ideał. Kolejna butla już stoi w łazience.

Bioderma Hydrabio Mousse (KLIK) - nawilżająca pianka do mycia twarzy, która towarzyszy mi niemal od początku blogowania. Skutecznie i delikatnie oczyszcza skórę, bez problemu radzi sobie również z makijażem. Jest bardzo wydajna. Aktualnie zastępuje ją jabłkowy żel Phenome, ale myślę, że jeszcze będę do niej wracać.

Pat & Rub otulający balsam do rąk (KLIK) - bardzo lubię za zapach oraz wygodne i estetyczne opakowanie. Działanie również jest bardzo dobre, choć w ekstremalnych warunkach, czy przy bardzo suchych dłoniach może być za słabe. Tak, czy inaczej, balsamy P&R bardzo lubi mój mąż, więc zawsze mamy jeden na szafce nocnej.

Barwa Tatarako-Chmielowa - prosty szampon do oczyszczania włosów polecany przez włosomaniaczki. Używałam go raz na 1-2 tygodnie, dobrze się pieni, zapach miał średnio przyjemny. 

Biovax Latte maseczka do włosów osłabionych (KLIK) - jedna z moich ulubionych wersji. Ma przyjemny budyniowy zapach i dobrze robi moim włosom, które po jej użyciu są nawilżone, błyszczące i sypkie. Z pewnością jeszcze nie raz u mnie zagości.

Organique Argan Shine Hair Mask (KLIK) - bardzo fajna maseczka, która świetnie nawilża i odżywia włosy nie obciążając ich i dodając im objętości. Zużyłam dwa opakowania pod rząd i z pewnością będę sięgać po kolejne.

Phenome Regenerating Body Butter (KLIK) - do tego produktu miałam mocno mieszane uczucia: raz wywiązywało się ze swoich zadań, innym razem niekoniecznie, istny rollercoaster. Gdyby masełko było co najmniej połowę tańsze być może byłabym w stanie mu to wybaczyć, ale przy cenie prawie 150 zł za 200 ml jest to niemożliwe, tym bardziej, że jest na rynku wiele tańszych produktów, o wcale nie gorszych składach i dużo lepszym działaniu.

Bioderma Sebium Serum (KLIK) - serum z 15% kwasem glikolowym towarzyszyło mi przez ostatni rok i było dla mojej tłustej, trądzikowej skóry prawdziwym wybawieniem. Stosowane co drugi dzień na noc ładnie złuszczało skórę, zwężało pory, pomagało pozbyć się wyprysków i przebarwień, a to wszystko bez łuszczenia, wysuszenia, zaczerwienienia, czy jakichkolwiek innych podrażnień. Po zużyciu dwóch opakowań miałam wrażenie, że skóra już się nieco przyzwyczaiła i przerzuciałam się na kwas salicylowy, ale z pewnością będę jeszcze do tego produktu wracać.

Clarins Gentle Refiner (KLIK) - delikatny peeling do twarzy z mikrogranulkami miał wiele zalet, ale mimo to między nami nie zaiskrzyło. Przyjemnie pachniał, ładnie oczyszczał buzię i pozostawiał ją nawilżoną. Myślę, że osoby ze skórą suchą mogą być z niego zadowolone.

Phenome Regenerating Hand Balm (KLIK) -  w przeciwieństwie do masła do ciała, krem do rąk bardzo przypadł mi do gustu. Bardzo ładnie nawilżał dłonie i idealnie nadawał się do torebki. Z przyjemnością kiedyś do niego wrócę.

L'Occitane waniliowy krem do rąk (miniaturka 10 ml) - pod względem działania nie mam mu nic do zarzucenia, za to zapach nie trafia w mój gust i za nic w świecie nie kojarzy mi się z wanilią. Pojemność idealna dla osób, które lubią często zmieniać zapachy.

Maybelline Affinitone Concealer - mój ulubiony korektor pod oczy, ładnie kryje cienie, nie wchodzi w załamania. W użyciu mam już kolejne opakowanie.

Celia Nude 602 - lubiłam ją za wszystko: piękne opakowanie (wcale nie ustępuje YSL), winogronowy zapach, delikatny kolor i połysk oraz wspaniałe nawilżenie. Pomadki Celii są naprawdę świetne i mam ochotę zakupić kolejną.

Burt's Bees regenerujący balsam do ust z granatem (KLIK) - to było wielkie rozczarownie. Szybko wylądował w łazience do tymczasowego nawilżania ust po umyciu twarzy/zębów i cieszę się, że już się skończył.

Bath & Body Works antybakteryjny żel do rąk (KLIK) - uwielbiam te żele za urocze opakowania i piękne kolory, a wersja Merry Marshmallow Kiss była idealna pod każdym względem. 

Manhattan Intense Effect Eyeshadow w odcieniu Dusky Pink - jedyny cień, który zużyłam niemal do samego końca i jeden z pierwszych jakie w ogóle kupiłam. Lubiłam jego delikatny, połyskujący różowy odcień i z przyjemnością widziałabym znów coś podobnego w swojej kolekcji. Od lat chodzi na mną kremowy cień Shiseido Pale Shell i myślę, że teraz w końcu się na niego skuszę.

W marcu zużyłam tylko cztery próbki. Balsam Oillan nie zrobił na mnie większego wrażenia, podobnie jak serum Biovax A+E. Masełko Organique kozie mleko i liczi miałam kiedyś w wersji pełnowymiarowej (KLIK) i bardzo je lubiłam.

I to tyle, jeśli chodzi o marcowe zużycia. Ulubieńców marca nie będzie, bo jakoś nic mnie w tym miesiącu nie powaliło. Nowości również, bo kupiłam dosłownie pięć produktów i tylko jeden z nich jest dla mnie nowy (pokazywałam je TUTAJ i TUTAJ). Dumna jestem za to z postępów w zużywaniu pomadek. Do tej pory udało mi się zdenkować dwie, ale już na wykończeniu jest również trzecia. Pomału robię więc miejsce na kolejne pozycje z chciejlisty ;)

Pozdrawiam,
Ania


Copyright © 2017 Po tej stronie lustra